Urzeczona opisem i kolorystyką okładki, nastawiona na dość mroczną opowieść z niecierpliwością wzięłam do rąk tę niepozorną książeczkę (w porównaniu do ostatnio czytanej). Ponieważ ciągle wierna jestem zasadzie, że nie ilość się liczy, a jakość zabrałam się za czytanie…
…po czym (po paru rozdziałach, będąc bardziej precyzyjną) stwierdziłam, że całe szczęście, iż „Śpiew lirogona” liczy zaledwie 280 stron.
*
Część fabuł skonstruowanych jest tak, że troszkę trzeba sobie poczekać na to, co najlepsze. Najpierw jest przedstawianie świata, malowanie tła, spokojne poznawanie się z bohaterami. I to jest spoko. Do momentu, gdy to budowanie podwalin nie trwa jedną trzecią książki. Wówczas niecierpliwie wypatruję szturchnięcia, które mnie obudzi i zaciekawi.
*
Pomysł na tę historię był przedni. Autor klimatycznie opisał ówczesne realia oraz małomiasteczkową rzeczywistość, w której miejsce muszą znaleźć młodzi małżonkowie. A mają naprawdę trudne zadanie, gdyż mniej więcej w tym samym czasie zaczynają ginąć kobiety, wpierw popadając w osobliwe szaleństwo.
Atmosfera niepewności, strachu o życie bliskich, podejrzeń, pochopnie rzucanych oskarżeń, zagęszcza się coraz bardziej. Jednak bardzo długo akcja toczy się opieszale, towarzyszymy bohaterom w salonowych rozrywkach i rozmowach – niestety często o niczym. Zbyt dużo takich rozmówek, a w szczególności specyficznego przekomarzania się pary głównych bohaterów coraz bardziej mnie irytowało. Kiedy pod koniec (szkoda, że tak późno) akcja ruszyła z kopyta, czytałam z nieco większą ciekawością.
Uwiązani do Adelajdy i Witolda o większości wydarzeń dowiadujemy się od pozostałych bohaterów, raczej rzadko jesteśmy ich bezpośrednimi świadkami. Szkoda, bo wydaje mi się, że przez to mocno kuleje dynamika.
Pojawiający się wątek paranormalny stanowił pewien smaczek, bardzo ciekawiło mnie jego wyjaśnienie, ale gdy nastąpiło nie było tak satysfakcjonujące jak się spodziewałam. Pozostało zbyt wiele niejasności, a odpowiedzi na pytania pojawiły się trochę znikąd.
*
Warsztat autora jest całkiem niezły. Utrzymanie stylizacji na ówczesną mowę stanowi nie lada wyzwanie, a przyznaję czytało się płynnie i szybko. Jednak nie mogę nie nadmienić, że nieco zbyt dużo wyszukanych porównań momentami mnie denerwowało, a Adelajda okrutnie irytowała (ale zawsze to lepiej, niż miałaby mi być kompletnie obojętna). To mógł być kawał dobrego tekstu (wciągającego, z oryginalnym miejscem akcji i ciekawymi bohaterami), ale coś gdzieś po drodze nie zagrało – przynajmniej w moim mniemaniu.
Myślę, że będę śledzić pisarskie poczynania Kamila Czernika i jeśli tylko pojawi się coś nowego, a będzie dostępne na Legimi sprawdzę czy będzie między nami więcej chemii niż przy „Śpiewie lirogona”.
*
Jeśli szukacie książki bardziej skupionej na rozmowach niż działaniu, na obrazowaniu życia obyczajowego i towarzyskiego końca XIX wieku i nie jest dla was przeszkodą wątek nadnaturalny to zachęcam do przyjrzenia się tej powieści.
Jeśli jednak sugerując się opisem oczekujecie większej dynamiki, niebezpieczeństwa i rozwiązywania zagadki, możecie poczuć się rozczarowani.