Gdy zaczynałem czytać tę książkę nie miałem pojęcia czym była tradycja "ring shout" ani dlaczego tłumacz postanowił nie tłumaczyć tytułu tej książki. Wydawało mi się za to, że co nieco wiem o paskudnej historii amerykańskiego południa, gdzie fundamenty przyszłego amerykańskiego snu powoli wynurzały się z jezior niewolniczej krwi i potu. Książka ta, chociaż w założeniach rozrywkowa, uświadomiła mi, że w obu kwestiach moja ignorancja była równie duża.
P. Djeli Clark nie zamieścił w tej krótkiej powieści żadnych wykładów z dziejów przemocy wobec Afroamerykanów, tylko precyzyjnie wykorzystał je jako kontekst kulturowy dla pełnej akcji fabuły, która od razu skojarzyłaby mi się z najlepszymi scenami z filmów Quentina Tarantino, gdyby tylko występowały w nich częściej elementy nadprzyrodzone. Autor w posłowiu powołuje się na wiele różnych inspiracji, ale powieściowe tło przesiąknięte jest przede wszystkim odniesieniami do tradycji grupy etnicznej Gullah z południa USA, stanowiącej potomków dawnych niewolników. Od niewolników przejęli oni tradycyjne obrzędy łączące rytm, śpiew i modły ludzi tańczących w kręgu, które wcześniej niosły wiarę i nadzieję ich przodkom w niewoli i wytworzyły kulturę i tradycję trwającą po dziś dzień. Clark umiejętnie wykorzystał je w fabule dokładnie do tego samego celu, do którego były pierwotnie przeznaczone i jedynie zwiększył ich skuteczność, stwarzając alternatywną historię, w której bóstwa na modły odpowiadają i reagują a duchy skrzywdzonych tysięcy niewolników pragną zadośćuczynienia. Granica między historią a fantazją jest w powieści trudno dostrzegalna, a autor dodatkowo zwiększa ten efekt wykorzystując przewrotnie co paskudniejsze elementy amerykańskich dziejów do stworzenia nadprzyrodzonych monstrów, zwanych wesoło kukluxami. Udają one z wyglądu rasistów z ku klux klanu i tylko od wrażliwości czytelniczej zależy, który z z tych dwóch rodzajów potworów uzna za bardziej obrzydliwe. Historia afrykańskich niewolników na południu USA była tak przerażająca, że fikcyjne elementy fabuły rodem z horroru naturalnie łączą się z nią w "Ring Shout" w harmonijną całość, w której autor umieszcza lżejszą warstwą przygodową, opisującą trzy czarnoskóre bohaterki, które piją, palą i kochają się namiętnie ze swoimi wybrankami a w wolnych chwilach zwalczają potwory. Potwory, które w kapturach są wszystkie takie same i trudno jedne odróżnić od drugich.
Nie wydaje mi się, żeby P. Djeli Clark dokonał w tej powieści jakiegokolwiek przełomu w sztuce pisania horrorów i książek fantasy. Udało mu się jednak nadzwyczaj udanie zintegrować kalki fabularne rozrywkowej warstwy książki z doskonale wybranym tłem historycznym. Być może humor i spora dawka krwi są tu tylko środkami umożliwiającymi podtrzymywanie tradycji i dotarcie z poważniejszym przekazem do większej liczby ludzi w świecie, w którym nowe wcielenia historycznych potworów nieustannie odradzają się w cuchnących zaułkach rasizmu i nienawiści do wszystkich "innych". A może Clark chciał "tylko" dostarczyć czytelniczkom i czytelnikom dobrej rozrywki? W moim przekonaniu udało mu się i jedno i drugie.