Ta książka miała być Czymś przez duże C. Opowiadająca o młodym chłopcu z zespołem Tourette'a i niezwykłymi zdolnościami miała mnie zachwycić, chciałam żeby tak było. Nastawiłam się na to od razu po obejrzeniu trailera, potem już było za późno, sorry. Wiedziałam jednak, że nie bez powodu ta pozycja rozkochała w sobie młodzież, postanowiłam więc dać jeszcze książce szansę.
Tytułowy Michael Vey ma czternaście lat, na pierwszy rzut oka jest zwykłym nastolatkiem, który wyjątkowo często naraża się starszym od siebie chłopakom. Ma jednak swój sekret. Sekret, o którym początkowo wie tylko on, jego matka i najlepszy przyjaciel. Któregoś razu, podczas kolejnej bójki (czyt. Michael dostaje bęcki i stara się totalnie nie upokorzyć), nasz bohater w końcu nie wytrzymuje i... razi prądem Jacka i jego kumpli. Ku rozpaczy, no, może niezadowoleniu, wszystko widziała 'czirliderka' Taylor. Okazuje się, że ona też ma dar. Potrafi resetować umysły innych ludzi. Ich znajomosc się pogłębia, razem z przyjacielem Ostinem zakładają klub Eklan, który ma na celu kontrolowanie laboratorium szukającego, ścigającego dzieci, jak Taylor i Michael - ze specjalnym darem. Organizacja ta bowiem chce wykorzystać młodzież, która urodziła się z darem, lub przekleństwem, jak kto woli, przez defekt w pewnej maszynie, która działała podczas ich narodzin w szpitalu. Jeśli znajdą Michaela i Taylor, nie będzie to dla przyjaciół przyjemne, bowiem ich zadaniem nie będzie działanie w imię dobra innych... Czy uda im się uniknąć złapania przez laboratorium?
Zacznijmy od początku. Poznajemy Michaela, kiedy siedzi w gabinecie dyrektora i odpowiada za krzywdę, którą wyrządzili mu starsi chłopcy - zamknęli go w szafce. Potem dochodzi do incydentu z porażeniem ich, Michael zwierza się Taylor i coraz częściej nadużywa swojej mocy. I tak, nagle, z ofiary, która niemal błaga o litość, kiedy go biją, zmienia się w... hm, cwaniaka, który grozi starszym. To mi się wogóle nie podobało. Początkowo moje uczucia do bohatera ograniczały się do litości. Czasem dochodziła też irytacja jego zachowaniem. Dialogi między nim a Ostinem wydawały mi się sztuczne, naciągane. Jednak pod koniec książki wszystkie uczucia wobec bohatera zastąpiła sympatia do niego, i nie tylko. Zmienił się, racja, i choć nie zawsze akceptowałam jego zachowanie, to koniec końców starałam się go zrozumieć. Nie przyszło mi to łatwo - jestem w wieku Michaela, mimo to, jego zachowanie często było dla mnie tak dziecinne i naiwne, że wręcz absurdalne. Z tą tylko różnicą, że ja nie przeżyłam tego, co on, nie potrafiłam się postawić na jego miejscu.
Książka przybliża nam chorobę neuronową, zwaną zespołem Tourette'a. Jak to nierzadko podkreśla pisarz, nasze wyobrażenie o niej najczęściej jest mylne i, oczywiście, wyprowadza nas z błędu. Dla zainteresowanych - kiedy osoba mająca zespół Tourette'a się denerwuje, ma różne tiki, dużo mruga. Zapoznanie młodych czytelników z tą chorobą uważam za zdecydowany plus książki.
Nie podobało mi się natomiast spolszczenie angielskich wyrazów, typu 'czirliderka', takich, które w języku polskim są i od dawna były. Przyznam, że było to dość, hm, rażące, jednak nie przeszkadzało bardzo w czytaniu.
Książka mi się bardzo podobała, bo, choć mam słabość do fantasy, to uwielbiam i sci-fi, a takie młodzieżowe sci-fi, jak dzieło Evansa, to już strzał w dziesiątkę. Polecam raczej młodszym czytelnikom. Dlaczego? Być może nie będzie ich raziła postawa Michaela, choć i starszym pozycja powinna przypaść do gustu. :)