Kilka lat temu przeczytałam pierwszą książkę, która była rodem z Japonii, ujęła mnie jej oryginalność, spostrzeżenia i spokojna akcja, bez zmieniających się nagle wątków. I nie, nie jest to popularna książka. Czułam w niej jakieś ukojenie, poza tym byłam zaskoczona, że można napisać tak dobrą powieść bez szybkiej akcji, nadmiernej ilości bohaterów, czy też tak powolnej, ale nadal interesującej. Od tamtej pory minęło kilka lat, moje czytelnicze zainteresowania stały się bardziej skonkretyzowane, choć nadal lubię eksperymentować. I wciąż sięgam po literaturę azjatycką, jednak ostatnie dwa tytuły z tych kręgów kulturowych mnie po prostu rozczarowały. Tak było z Kamogawą i tak niestety jest z Galerią snów.
Skusiłam się na kupno książki, ponieważ przeczytałam kilka dostępnych za darmo stron. Bajkowa historia o galerii, w której sprzedaje się sny, wydawała mi się niezwykle ciekawą koncepcją na przedstawienie tego, co w ludzkim życiu zajmuje sporo czasu. Sen, sny, wyobrażenia, nasze odreagowanie całego dnia. Początek bardzo mi się podobał, postać Penny również mnie zainteresowała. I to wrażenie utrzymywało się aż do połowy książki. Potem z każdym rozdziałem zaczęłam się nudzić, a wydarzenia w książkach nie skupiały się za bardzo na snach, w sensie opisywanych doświadczeń konkretnych postaci, tylko tak jak ktoś napisał przede mną, a ja się muszę niestety zgodzić, skupia się na opisie marketingowych sztuczek i tego, jak dany sen, niczym starą płytę winylową, sprzedać klientowi. Opisu doświadczeń z wyobrażeń, w czasie odpoczynku było jak kot napłakał. Zbyt mało, lubię historie azjatyckie, czy to japońskich twórców, czy koreańskich, jednak w tej historii nie znalazłam ani wytchnienia, ani uczucia zwolnienia, zatrzymania, lub też skupienia się wokół detali. Gdy odkryłam już pewien sposób opisywania, historia zaczęła się robić dość trywialna, nudna, przewidywalna. Męczyłam się. Chwilami miałam wrażenie jakbym czytała dwie różne książki. Dobry początek zupełnie nie pasuje do bezsensownego końca. Zakończenie jest dla mnie zupełnie odrębne od całości i tak absurdalne, że zepsuło całość jeszcze bardziej. Bez obu epilogów, tak książka ma dwa... oceniłam ją na cztery gwiazdki, chociaż zastawiłam się nad pięcioma. Do czasu, aż przeczytałam zakończenie, którym na moje odczucie nie jest. Skala zjechała do trzech gwiazdek.
To, co bardzo utrudniało mi wejście w powieść, to brak wyjaśnienia, w jaki sposób przechodzą klienci do galerii. Z jednej strony wydaje się ona realnym bytem, widocznym w ciągu dnia i działającym poza sferami snu, w których obracają się główni bohaterowie. Z drugiej, ciągle pojawiają się śpiący klienci, których pilnują inne, by byli w piżamach i nie biegali nago. Zatem jawa i sen są ze sobą przemieszane, bez wyjaśnień, co sprawiało, że przez całą książkę zastanawiałam się, jak te przestrzenie funkcjonują między sobą. I właściwie nadal nie jestem pewna.
Chyba obalam kolejna książkę. Albo stałam się ostatnio bardziej wybredna...
Dopiero teraz zobaczyłam, że książka jest oznaczona jako pierwszy tom, czy sięgnę po drugi? Małe szanse.
Zupełnie nie rozumiem koncepcji autorki i tego, że z baśniowej historii i nawiązaniu do powiedzmy mitu lub baśni (nie wiem, czym jest cytowany tekst) zabrała nas w macki korporacji ubrane w finezyjne kolory snów. Trochę się powtarzam, ale naprawdę bardzo mi szkoda tej powieści.
Nie kupiła mnie, nie rezonowała. Przykro mi.