Jakiś już czas temu udało mi się w końcu sięgnąć po bardzo popularną trylogią autorstwa J.D. Barkera. Patrząc na nią z perspektywy czasu i faktu, że właśnie skończyłam tom trzeci - oceniam ją naprawdę wysoko. Jednak czy Szóste dziecko również mnie zachwyciło? O tym opowiem w tej recenzji.
Po serii brutalnych morderstw wszyscy wciąż poszukują Ansona Bishopa. Stanowi on nie lada zagadkę pod względem psychologicznym. Sam Porter również próbuje dopaść mężczyznę, jednak wciąż natyka się na słowa “Ojcze, przebacz mi”, co przywodzi mu na myśl kolejne dawno pogrzebane wspomnienia. Kiedy Bishop, znany jako Zabójca Czwartej Małpy powraca i zaczyna opowiadać swoją historię - zmienia się sytuacja nie tylko jego samego, ale i wszystkich zaangażowanych w tę sprawę.
Po pierwsze: O. MÓJ. BOŻE. Skończyłam Szóste dziecko w dosłownie jeden dzień, choć sama pozycja do najcieńszych nie należy. Nie pytajcie, sama nie wiem, jak tego dokonałam. Najwidoczniej wolny weekend tak na mnie wpłynął. No ale wracając do głównego tematu: nie sądziłam, że trzeci i zarazem ostatni tom tej serii aż tak mną wstrząśnie i wywoła aż tak wiele pytań. To było dla mnie ogromne zaskoczenie.
Sam Porter, którego tak polubiłam w poprzednich tomach, tutaj zadziwił mnie i to nieraz. Przyznam szczerze, że będąc w połowie książki, przestałam wierzyć już w cokolwiek, o czym czytałam w poprzednich tomach. Tak po prostu, J.D. Barker zrobił mi niemałe zamieszanie w głowie. Sprawa dotyczy nie tylko Sama, ale i samego Bishopa. Tak zepsutego i jednocześnie pokiereszowanego psychicznie bohatera nie widziałam dawno. Nie traktujcie tego jako spoiler - wierzcie mi lub nie, ale autor zaskoczy Was tutaj nieraz.
Fabuła powieści tak naprawdę opiera się cały czas na tym samym: morderstwa, poszukiwania winnego oraz sprawdzanie kolejnych tropów. Jednak porównując tę książkę z poprzednią z tej serii, czyli Piątą ofiarą - widzę ogromną różnicę. Tam to wszystko było trochę za bardzo rozlazłe i zdecydowanie za spokojne. Tutaj autor ponownie wkracza w ten wykreowany przez siebie świat i to z głośnym przytupem. Akcja zaczyna zagęszczać się od pierwszego rozdziału i tak naprawdę do samego końca nie możemy być pewni tego, o czym czytaliśmy wcześniej.
J.D. Barker ma bardzo dobre pióro, ale o tym już przecież pisałam wcześniej. Choć zdarzały mu się potknięcia to i tak ostatecznie stwierdzam, że twórczość tego autora zdecydowanie zaliczam do tych bardziej przeze mnie lubianych. Czy będę sięgać po jego pozostałe książki? No cóż, to się jeszcze okaże.
Cała ta trylogia okazała się dla mnie niemałym zaskoczeniem. Wszystkie zachwyty i świetne opinie na jej temat nie okazały się tylko zwykłą pisaniną, a znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Oczywiście, bardzo się z tego faktu cieszę, gdyż bardzo nie chciałam się rozczarować. Polubiłam występujących tu bohaterów i z pewnością będę podsuwać te książki innym miłośnikom kryminałów.
Szóste dziecko to idealne zakończenie serii - świetnie napisane, a jednocześnie tak zaskakujące, że czytelnik dosłownie traci wiarę we wszystko, w co do tej pory wierzył. Zwroty akcji i szeroko opisany aspekt psychologiczny - to właśnie lubię. Jeżeli jeszcze nie znacie tej trylogii, a lubicie kryminały/thriller, to koniecznie zwróćcie uwagę na te właśnie tytuły.