"Tajemnica domu w Bielinach" to debiut Katarzyny Berenki Miszczuk w sferze powieści dla najmłodszych czytelników.
Głównymi bohaterami jest tu trójka rodzeństwa — Bogusia, Leszek i Tosia (mają też młodszą siostrę Dąbrówkę, ale ponieważ nie skończyła jeszcze roku, chwilowo nie odgrywa w powieści zbyt istotnej roli). W wyniku zbiegu niefortunnych i raczej nieplanowanych zdarzeń rodzeństwo razem z mamą opuszcza mieszkanie w Warszawie, w której się wychowali, i przeprowadza się do Bielin, niedużej (zwłaszcza w porównaniu ze stolicą) wioski w Górach Świętokrzyskich, do domu dalekiej krewnej, niegdysiejszej szeptuchy, ciotki Mirki, której pogarszający się stan zdrowia sprawia, że wymaga ona opieki. Opuszczenie wygodnego mieszkania na rzecz starego, zaniedbanego domu nie budzi, delikatnie mówiąc, ich entuzjazmu, a już zwłaszcza entuzjazmu starszych dzieci, zmuszonych z dnia na dzień do porzucenia kolegów i koleżanek, gwarnej szkoły i całego swojego znanego od podszewki, oswojonego życia. W dodatku na miejscu okazuje się nie tylko, że dom nie wygląda tak, jak wyglądał na zdjęciach, ogród przypomina raczej zarośniętą chwastami dżunglę, ciotka Mirka często zapomina kim są jej goście, a w domu od czasu do czasu widywana jest tajemnicza, chuda kobieta, która znika, gdy tylko spojrzy się na nią uważniej...
Bardzo, bardzo przyjemna książka. Ciepła, serdeczna, pełna sympatii dla ludzi. Autorka przy okazji traktuje poważnie swoich młodych czytelników, nie unikając trudnych tematów, nie lukrując rzeczywistości i, co bardzo ważne, nie "upupiając" języka powieści, co czasem zdarza się pisarzom piszącym dla dzieci i zakładającym, że książka dla dzieci musi być napisana prostym, nieskomplikowanym językiem i najlepiej zdaniami prostymi, bo inaczej jeszcze się młody czytelnik pogubi, icowtedy, nieprawdaż.
I, oczywiście, ponieważ "Tajemnica domu w Bielinach" osadzona jest w uniwersum cyklu "Szeptucha", czyli w Polsce, której władcy kiedyś tam, dawno, nie przyjęli chrztu i wciąż wyznają starą wiarę, mamy też słowiańskich bogów i demony. Niewielu, bo to przecież książka dla dzieci, więc autorka wprowadza umiejętnie i powoli istoty należące do słowiańskiej demonologii. Pojawiają się również bohaterowie poprzednich "bielińskich" powieści, ale - ponieważ w "Tajemnicy..." na plan pierwszy wkracza młode, a wręcz bardzo młode pokolenie, w dodatku (chwilowo) nie tubylcze - dotychczasowi bohaterowie pojawiają się w sposób bardzo naturalny raczej jako tło - jacyś znajomi cioci Mirki, lokalny żerca, lokalne szeptuchy, czyjś tata, czyjaś mama, osoby dorosłe, które w żaden sposób nie są nazbyt interesujące dla młodziutkich bohaterów.
Przeczytałam tę książkę z wielką przyjemnością, podobnie jak moje dzieci, które już zaopatrzyły się w "Bestiariusz słowiański", więc mamy dodatkowy konkretny zysk z lektury, czyli poszukiwanie wiedzy na temat do tej pory nie eksplorowany. Cieszę się, że są już kolejne części cyklu (w moim przypadku przeczytane, moje dzieci są w trakcie lektury) i czekam na ciąg dalszy.