Wielki smutek zagościł w moim sercu, podczas czytania najnowszej książki Ewy Przydrygi, „Miała umrzeć”. To książka, która już dwoma pierwszymi rozdziałami wywołała we mnie strach, wspomniany już smutek i oczywiście ciekawość, co będzie dalej. Powieść jest tak dobrze napisana i skonstruowana, że właściwie czyta się ją samą, z niezwykłą przyjemnością.
Narracja prowadzona jest dwójnasób – z perspektywy Ady oraz z perspektywy Leny. Narracja tej pierwszej to pewnego rodzaju flashbacki sprzed dwudziestu lat, a tej drugiej to opis teraźniejszych wydarzeń. Co je łączy? I czy coś w ogóle? Tego nie zdradzę, bo uważam, że trzeba to odkryć samemu.
Ada to bardzo smutna i przeraźliwie samotna nastolatka. Dorastając u boku rodziców, kompletnie nie zwracających na nią uwagi, swoje życie nauczyła się dzielić na dwie części: tę, którą poświęca swojej czteroletniej siostrze – spokojną i opanowaną oraz tę, którą uaktywnia, spotykając się ze swoimi znajomymi i bawiąc się wspólnie z nimi w hardkorową grę w wyzwania. Choking game, podtapianie, balansowanie na granicy życia i śmierci, przyprawiane mocną dawką acodinu, to coś, co ją pociąga. Jednak, czy ta zabawa nie wymknie się kiedyś spod kontroli?
„W ciemności czai się zło. Podobno. Niektórzy puszczają w obieg te bzdury, wierząc, że licho budzi się ze snu. Czasem kiedy siadam tu, w Osadzie Rybackiej, zastanawiam się, czy ja też jestem zła. Ciągnie mnie do ciemności, ryzyka, niebezpieczeństwa. W tym miejscu po zmroku nieraz przekraczaliśmy i nadal będziemy przekraczać swoje granice. Ja i moja paczka. Wolę jednak myśleć o tym pustym domu jak o swoim drogowskazie do lepszego życia. Albo do życia w ogóle”.
Lena z kolei to pogubiona i bardzo poraniona dwudziestokilkulatka. Wychowana bezuczuciowo przez toksyczną i wyrachowaną ciotkę, nie umie obdarzać nikogo cieplejszym uczuciem na stałe. Ten przytłaczający brak zainteresowania opiekunki każe uciekać jej przez całe życie przed każdym i przed wszystkim, co dobre. Poza tym ciągle czuje, że brakuje w niej jakiegoś elementu i ma wrażenie, że jeżeli go odnajdzie i dopasuje w odpowiednie miejsce swojej duszy, jak idealnie pasujący puzzel, wreszcie odnajdzie siebie. Wreszcie zazna spokoju.
Na wernisażu swoich rzeźb spotyka mężczyznę w przebraniu klauna, który mówi jej dosyć dziwne rzeczy… Niestety, kiedy idzie się z nim spotkać następnego dnia, okazuje się, że ktoś go zamordował. Dlaczego? I co takiego miał jej do przekazania?
Każde kolejne osoby, które pojawiają się w życiu Leny, zamiast odpowiedzi, zostawiają za sobą tylko kolejne tajemnice. Wszystkie zdają się mnożyć i nic nie wydaje się już oczywiste. Tajemnica za tajemnicą stają obok siebie w równym rzędzie, ale Lena jeszcze nie wie, że ma moc, aby popchnąć je wszystkie i upadną jak kostki Domina. Dopiero ma odkryć w sobie tę siłę, ale kiedy to nastąpi, zrozumie, że wszystkie trapiące ją pytania, mają odpowiedź bardzo blisko, bo w niej samej. Musi tylko dobrze się postarać i wyciągnąć je z zakurzonych zakamarków swojego umysłu.
„Miała umrzeć” nie jest kolejną prostą historią. To niezwykła, ale też wydrążająca wielkim smutkiem duszę, opowieść o tym, jak wielką rolę w życiu dzieci odgrywają rodzice i bliscy. Ich zaangażowanie, zainteresowanie, ale przede wszystkim miłość. Po prostu miłość. I ona jest myślą przewodnią tego doskonałego thrillera, bo jej nieobecność w niemal całej tej powieści jest aż nadto porażająca i wymowna.