Rymowane wierszyki kojarzą się z dobrym wyborem jeżeli chodzi o czytanie z dzieckiem. I my bardzo je lubimy. Brzechwa i Tuwim od maleńkości są bliscy memu sercu i chętnie podsuwam ich twórczość dzieciakom. W sekrecie zdradzę, że ostatnio króluje u nas „Na wyspach Bergamutach”. Jednak nie siedźmy wyłącznie w starociach. W miarę możliwości staram się być na bieżąco i zaglądam do nowości wydawniczych. Kilka dni temu przyszła do nas świeżutka książeczka z wierszami pt. „Jak nakarmić smoka i inne zaskakujące opowieści”, której autorem jest Piotr Gociek. W opisie na okładce wydawca obiecuje: „(…) w najlepszej tradycji Jana Brzechwy i Juliana Tuwima”, „mistrzowsko napisanych i zaskakująco zabawnych”, „(…) by bawiąc – edukować”, jest też obietnica straszenia „ze stylem”[1]. Szybko zapoznałam się z treścią i zdębiałam, bo te utwory wydały mi się raczej wulgarne niż zabawna, a na pewno straszące dzieci w złym starym stylu.
Do rzeczy. Zaczniemy może od rymów i rytmu wierszy. Specem od poezji nie jestem, więc profesjonalnie nie rozłożę wam tych utworów na czynniki pierwsze, ale mam swój test kiedy chodzi o lirykę. Sprawdzam, jak wiersz czyta się na głos. Najlepsi poeci mają to do siebie, że ich teksty czyta się same. Instynktownie czujemy jak połączyć frazy, gdzie przyspieszyć, a gdzie zwolnić i wsłuchując się w słowa rozumiemy przesłanie utworu. Piotr Gociek jako tako radzi sobie z rymowaniem. Mogę wyróżnić wiersz ”Zakupy”, gdzie bawi się językiem oraz „Smartfon Kubusia”, w którym przy pomocy powtórzeń prezentuje kolejne argumenty wysuwane przez chłopca, który chce dostać smatfona. Ciekawym wierszykiem jest też „Bazylicha”. Tutaj sepleniący chłopiec opowiada kolegom mrożącą krew w żyłach historię. W przypadku tego utworu autor mógł lepiej opracować owe seplenienie m.in. zniekształcić więcej słów oraz pomyśleć o tym, że kiedy to czyta się dziecku nie słychać różnicy pomiędzy „sie” a "się", czy „potokuf” a „potoków”. Piotr Gociek nie ustrzegł się jednak przed dziwnymi konstruktami. Chyba najbardziej wyrazistym przykładem będzie ten z wiersza „Straszna historia”, gdzie Piotr Gociek trochę bawi się szykiem zdania. Wychodzi mu coś takiego:
„Kiedy się biocie
i napiszcie czego”[2].
Za pierwszym razem musiałam aż trzy razu przeczytać to zdanie, bo go po prostu nie rozumiałam.
Przejdźmy do treści. Tematyka utworów jest różna, a autor stara się wejść w strofujący ton i niestety wykorzystuje do tego najbardziej prymitywne metody – strach i obrażanie. Przykładowo w dwóch utworach pojawia się słowo „matoł”. Ktoś powie, że to niewiele na 19 tekstów, które znajdziemy w książce. Biorąc pod uwagę, że sięgną po nią dzieci w wieku 3-7 lat (bo takim zazwyczaj czyta się rymowanki), to o dwa razy za dużo. Po co podsuwać im takie słowa? Zresztą, jaka to hipokryzja , kiedy w jednym miejscu mówi się dzieciom, że maja być grzeczne, a w innym wyzywa się je od matołów. Być morze stwierdzicie, że wszystko zależy od kontekstu. Okej. Przyjrzyjmy mu się. Pierwszy „matoł” pojawia się w wierszu „Smartfon Kubusia”. Chłopcu przez korzystanie z telefonu pogarszają się oceny i dostaje miano matoła i leniucha. Powiem szczerze, że tego „matoła” jeszcze przetrawiłam, jednak drugi – z wiersza „Na stole” - jest nieakceptowalny. Utwór opowiada o zwierzętach, które muszą polować na jedzenie. „Kiedy więc rodzice stawiają na stole gotowy posiłek – doceń to matole”[3] No faktycznie, argument do przyjęcia dla dziecka, które być może jest na etapie neofobii, dla którego ten „posiłek z nieba” wygląda jak miska pełna karaluchów. Takie teksty mogą co najwyżej wywołać wyrzuty sumienia, a nie namówić dziecko do spróbowania dania.
Straszenie i sposób w jaki Piotr Gociek to robi jest dla mnie ostatecznym elementem dyskredytującym tę książkę. „Każdy uczeń lepiej się sprawuje, gdy po złej odpowiedzi w tyłku czuje kły”[4]; „Powiedzcie, rodzice takiemu dzieciątko: niech się opamięta bo skończy w żołądku”[5] [chodzi o niegrzeczne dziecko, które pożre smok lubujący się w dzieciźnie]; „Ptaszek maleńki raz leciał i dziobnął buzię nadętą. Efekt był taki, kochani, że się to dziecko rozpękło”[6] [spotkało to dziewczynkę, która strasznie krzyczała]. Serio? W dobie promowania rodzicielstwa bliskości , idei Marii Montessori i Janusza Korczaka ktoś tak pisze, a popularne wydawnictwo to wydaje? Może powiecie, że jestem przewrażliwiona, albo „walnięta”, ale ja nie widzę nic wychowawczego w straszeniu dzieci, a wielu specjalistów mówi o tym, że przynosi to więcej złego niż dobrego. Czy to naprawdę takie straszne, że dziecko krzyczy? Krzyczy bo się zapewne wkurzyło (kto nigdy nie przeklął niech pierwszy rzuci kamień). Wątpię, że uspokoi się, kiedy każdy przelatujący wróbel będzie dla niego potencjalnym zagrożeniem. I umówmy się, że prawdopodobieństwo, iż uzna ten tekst za rozładowujący atmosferę jest mało prawdopodobne.
Co ciekawe wiersz zamykający publikację - „Hitomy i popitamy” - który jest dedykowany córce autora, jest bardzo ciepły i pełen miłości. Jest po prostu cudowny. Strasznie kłóci się z poprzedzającymi go , bądź co bądź, chamskimi utworami. Czyli co, moje dziecko cacy, a resztę bachorów można straszyć? Szkoda, że Piotr Gociek (bądź wydawca) nie zdecydowali się opublikować więcej utworów emanujących tym wspaniałym uczuciem ojca do córki. Bo przecież dzieci wychowuje się miłością, nie strachem.
Na koniec chciałabym przywołać jeszcze mój ulubiony wiersz ze zbioru „Jak nakarmić smoka...”, mianowicie „O panie Laurze i dinozaurze”. Jest tak absurdalny, że mi, fance surrealizmu, szczęka opadła. Przeczytałam mężowi i nie wiedział, jak go skomentować, a to rzadko mu się zdarza. Tytułowa Laura bardzo chciała zjeść dinozaura. Ten się z niej śmiał, ponieważ – jak twierdził – jest za duży i panienka nie da rady.
„Lecz nie wiedział stwór z Lublina,
jak niezwykła to dziewczyna.
Otóż Laura wskutek zmiany
miała przełyk poszerzany.
Mocno bowiem żałowała,
że w przełyku jest za mała,
że gdy stół był pełen jadła,
na nią mała część przypadła”[7].
Nie wiem, co autor miał w głowie pisząc ten utwór. Brakuje tu tylko botoksu, żeby lepiej żarcie zasysać. A tak w ogóle to ta cała koncepcja „zajeżdża mi” „głębokim gardłem”.
Nie bardzo mam co chwalić. W „Jak nakarmić smoka...” znalazły się treści, które książkę dyskwalifikują do czytania dzieciom. Część wierszy jest w mojej ocenie wręcz przemocowa. Ja staram się wychowywać moje dzieci w duchu empatii, nie dyscypliny. Mówię o realnych konsekwencjach i zagrożeniach, a także tłumaczę jak ich unikać, a nie wymyślam fikcyjne strachy. Takiego malucha można byle czym wystraszyć. Na pewno chcecie ryzykować? Na pewno wolicie, że dziecko nie zawoła na pomoc, bo nie wolno krzyczeć? Pewnie będziecie dumni, kiedy opętany wyrzutami sumienia „ mały matoł” wyczyści talerz, ale czy taka sama duma ogarnie was kiedy, żeby uniknąć etykiety „frajera” upije się z kolegami? Możecie się śmiać, możecie twierdzić, że wyolbrzymiam, ale jeśli kochacie wasze dzieci – a wiem, że tak jest – zastanówcie się, czy wy nie wyolbrzymiacie ich niegrzeczności, czy faktycznie takie straszne rzeczy się dzieją, kiedy dziecko się zdenerwuje, próbuje dyskutować i walczyć o to co dla niego ważne.
[1] Piotr Gociek, „Jak nakarmić smoka i inne zaskakujące opowieści”, wyd. Zyski s-ka, Poznań [2022], okładka.
[2] „Straszna historia” [w:] tamże, s. 15.
[3] „Na stole” [w:] tamże, s. 14.
[4] „Klasówka” [w:] tamże, s. 12.
[5] „Jak nakarmić smoka” [w:] tamże, s. 20.
[6] „O dziewczynce, która wrzeszczała” [w:] tamże, s. 25.
[7] „O pannie Laurze i dinozaurze” [w:] tamże, s. 22.