Od bardzo dawna nie sięgałam po książki Paulo Coelho. Ale ostatnio jedno z moich tegorocznych wyzwań czytelniczych zdopingowało mnie do przeczytania "Na brzegu rzeki Pierdy usiadłam i płakałam". Pamiętam, że "Alchemik", a potem także niepozorny, choć bardzo wymowny "Podręcznik wojownika światła" wywarły na mnie duże wrażenie. Niestety tym razem tak się nie stało. Nie jestem zachwycona tą historią.
"Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam" to opowieść o dwojgu ludziach - kobiecie i mężczyźnie, którzy przyjaźnią się w dzieciństwie, są sobą zauroczeni jako nastolatkowie. Później ich drogi się rozchodzą. Teraz, po latach, spotykają się znowu. Ona kończy studia, on planuje wstąpić do seminarium. Spotkanie w Madrycie ma być dla nich sprawdzianem, ma odkryć prawdę o uczuciach i więzi łączącej ich w czasach szkolnych. Bohaterowie muszą dokonać wyboru, podjąć ostateczne decyzje, dostrzec to, co jest istotą życia i podążyć ostatecznie wybraną ścieżką...
W tej historii autor postawił przed sobą trudne zadanie. Postanowił zmierzyć się z miłością, jej znaczeniem, wagą i złożonością. Skupił się na dwóch aspektach tego najważniejszego uczucia - miłości do Boga i uczuciu łączącym kobietę i mężczyznę. Każdy czytelnik musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie, czy pisarz sprostał temu zadaniu... Jedno jest pewne - nie ma na świecie nic ważniejszego, nic piękniejszego, nic silniejszego od miłości.
Paulo Coelho wiele miejsca w swoich opowieściach poświęca wierze, która jest motorem życia człowieka. W "Alchemiku" były to subtelne i wyważone nawiązania, które ciekawie uzupełniały całą historię. Tutaj jest zupełnie inaczej. Liczne odniesienia do Biblii, przypowieści, cytaty z psalmów epatują dosłownie z każdej strony i sprawiają, że historia staje się ciężka w odbiorze. Wszechobecny patos podkreślany z dużą przesadą wprowadza sztuczność, opowieść staje się nienaturalna i sprawia, że momentami dosłownie ulewa nam się tą religijnością.
Niezrozumiałym jest dla mnie również fakt przedstawienia Maryi jako Boginki, czyli żeńskiego wcielenia Boga. Nie kwestionuję ogromnej roli, jaką Matka Jezusa spełnia w religii i Kościele, ale zaproponowana przez Coelho interpretacja jest dla mnie nie do przyjęcia.
Tytułowa rzeka Piedra według miejscowej legendy ma tajemniczą moc zamieniania łez cierpienia w kamienie, które opadają na jej dno. W ten sposób płaczący może ugasić ogień smutku i odzyskać spokój. Tę niespotykaną magię rzeki postanowiła sprawdzić bohaterka opowieści Paulo Coelho wrzucając do niej karty opowiedzianej historii... Nad Piedrą znajduje się jeden ze znanych klasztorów. W jego pobliżu, nieopodal drogi do Saragossy rzeka tworzy malownicze wodospady, są tu też jaskinie wymyte częściowo przez nurt wody. To prawdziwa osobliwość przyrody, która chyba najbardziej zainteresowała mnie w całej tej książce.
Niestety obawiam się, że nie zdecyduję się więcej na opowieść tego autora. Nie odpowiada mi przesada, patetyczność i nadmiar z jakim wypowiada się w kwestiach Boga, wiary i religii. Niestety ma tu zastosowanie popularna zasada - co za dużo, to niezdrowo.