Na temat najnowszej powieści Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak słyszałam wiele i były to praktycznie same superlatywy. Tak pochlebne recenzje popchnęły mnie w końcu do tego, aby zwrócić na tę książkę większą uwagę, no bo przecież musi mi się spodobać, prawda? Lubię takie powieści, więc dlaczego z tą miałoby być inaczej?
Bo fabuła jak najbardziej interesująca. Mamy lato 1939 roku, bardzo upalne lato. Marianna Borucka kończy szkołę i dostaje się na wydział prawa warszawskiej uczelni. Już w październiku czeka ją nowe życie studentki, przeprowadzka do Warszawy, nowe wyzwania i obowiązki. Cieszy się jednak latem poprzedzającym pierwszy rok studiów, choć tak naprawdę o niczym innym nie może myśleć… Jednak wkrótce w sąsiedztwie, na plebanii u proboszcza zjawia się przyjaciel Zenka, kolegi z dzieciństwa Marysi i Krysi – jej najlepszej przyjaciółki. Zygmunt wzbudza zainteresowanie wszystkich, jednak największe u… Marianny. Z wzajemnością. On również studiował prawo w Warszawie, a jak się okazuje, postanawia poświęcić się pracy naukowej, czyli zostać na uczelni. Będzie więc już niedługo jej… wykładowcą. Jednak również Marianna wzbudza zainteresowanie Zygmunta. Pochlebia jej to niezmiernie, w końcu Zygmunt jest dla dziewczyny pierwszą miłością. Dziewczyna właśnie wchodzi w dorosły wiek, zaczyna interesować się mężczyznami… Jak to się wszystko skończy?
Cóż, powiem na początek tak: nie liczcie na to, że poznacie zakończenie historii Zygmunta i Marianny po przeczytaniu książki. Nie poznacie. „Upalne lato Marianny” jest bowiem pierwszą częścią sagi rodzinnej Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak. I jak każdy pierwszy tom jakiejś większej całości, nie odpowie Wam na pytania, piętrzące się w głowie.
Ja sama po tej książce wiele się spodziewałam. I w pewnej mierze książka rzeczywiście ma w sobie plusy, co nie znaczy, że się nie rozczarowałam. Klimat jest w niej niesamowity. Cała akcja dzieję się w małej miejscowości na Mazowszu, Kamieńczyku, i powiem szczerze, że tytuł do tej powieści został dobrany idealnie – bo czytając, czuć w powietrzu gorące lato, upalne dni następujące po sobie, czuć klimat małej mazowieckiej wsi, gdzie wszyscy się znają, gdzie nie ma tajemnic, gdzie każdy wie o każdym wszystko. Klimat czuć od pierwszej strony i bezwzględnie należy się za to autorce pochwała.
Jednak powiedzieć o tej książce, że akcja się w niej toczy, to zadecydowanie moim zdaniem za dużo. Akcja tutaj się nie toczy, tu praktycznie nie ma żadnej akcji. Ja rozumiem, że to saga rodzinna, gdzie akcja rzadko kiedy trzyma w napięciu… Ale nawet po takich sagach spodziewam się tego, że czymś zainteresują czytelnika, aby sięgał on po kolejne części, a ta mnie nie zainteresowała praktycznie niczym. Bohaterowie? Nie polubiłam ani Marianny, ani Zygmunta, zdecydowanie większą sympatią zapałałam do Krystyny, przyjaciółki Marianny, do Gabrysi, pomocy domowej, do ojca, pana Andrzeja Boruckiego, do Michałka, młodszego brata. Ci bohaterowie wzbudzili we mnie jak najbardziej ciepłe uczucia. Główna bohaterka – wcale. Mimo że dopiero weszła w dorosłość i za taką się uważa, wcale takiego wrażenia nie sprawia. Jest egoistyczna, myśli tylko o sobie i o swoich pragnieniach, irytująca. Podobnie Zygmunt, kilka lat starszy od Marianny, wzbudził we mnie jedynie obojętność.
Jakaś tam ciekawość jednak pozostała… Ale to jest taka prawie nikła ciekawość, czy Marianna zacznie studia (w końcu jest to ostatnie lato przed wybuchem drugiej wojny światowej – Marianna dodatkowo jest pewna, że nie wybuchnie, bo jak to, ona miałaby zostać na wsi i nie zacząć studiować?!), jak się ułożą jej stosunki z Zygmuntem… Bardziej chyba jestem ciekawa całej tej otoczki i tła historycznego oraz losów innych bohaterów, niż przygód Marianny. Plus jednak należy się autorce za zakończenie tej pierwszej części – mocne zakończenie, które w końcu wzbudziło we mnie jakieś emocje, bez wątpienia zaskakujące. Bo cała powieść jest napisana językiem jakby wyprutym z emocji i coś czego nie lubię – narracja w czasie teraźniejszym. W tej książce jakoś wyjątkowo mi to przeszkadzało.
Jak widać, są plusy, ale są i minusy. Plus na pewno należy się za klimat, za zakończenie, za bohaterów. Minus za główną bohaterkę i ogólnie narrację. Ja jednak uważam, że i tak tę książkę warto przeczytać – na świecie nie brakuje fanatyków sag rodzinnych, ja również je lubię, ale po tej książce chyba spojrzę na nie jeszcze bardziej krytycznym okiem. Cóż, ta książka nie bardzo do mnie przemówiła, ale jeśli komuś nie przeszkadza to, co przeszkadzało mi i nie oczekuje po książce wartkiej akcji – takiemu czytelnikowi powinna przypaść do gustu. Mimo wszystko polecam. Klimat w niej jest niesamowity.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/09/upalne-lato-marianny.html]