Oczarowała mnie delikatność, ulotność, wrażliwość i emocjonalność powieści "Wpół do świtu" Mariki Krajniewskiej.
To historia, którą trzeba poczuć. Wiem, że nie każdemu się to udzieli, ale autorce udało się dotknąć mojej duszy.
Pomyślałam, że to powieść na którą trzeba być gotowym.
Do takich powieści dojrzewa się. Trzeba mieć już pewien bagaż doświadczeń i refleksji, żeby dotarła do nas. Trzeba mieć w sobie jakąś tęsknotę i wrażliwość na świat i ludzi.
Bohaterką powieści jest Ewa, dojrzała kobieta, która ma już stabilne i poukładane życie. Nagle następuje nagły zwrot.Pewne rzeczy trzeba przewartościować.
Ewa zmaga się z bólem po utracie dziecka, choć jej ciąża skończyła się na wczesnym etapie. Tylko ktoś, kto tego doświadczył, może zrozumieć pustkę, jaką się wtedy czuje.
Może w twojej głowie już powstały obrazy szczęśliwego macierzyństwa, twarz twojego przyszłego dziecka przybiera rysy, może ma nawet płeć i imię, a nagle zostaje ci to odebrane.
W tej chwili wydaje ci się, że jesteś jedyną samotną osobą, wśród tłumu szczęśliwych ludzi.
To jest rodzaj straty, o której trudno mówić, nie wiadomo jak o niej mówić. To jest bardzo osobista strata, trudno się nią dzielić, przynajmniej na początku.
Ewa nie wie, co ma czuć, gubi się we własnych emocjach. Musi poukładać to sama, musi odciąć się od ludzi i od tego, co ją otaczało do tej pory.
W życiu każdej osoby przychodzi taki moment, kiedy zaczyna się je dzielić na "przed" i "po".
W przypływie emocji Ewa porzuca swoją pracę w korporacji. Przypadek, a może zrządzenie losu sprawia, że trafia do antykwariatu, prowadzonego przez starszego mężczyzna, który przypomina jej Świętego Mikołaja.
"Koniec to bardzo ładne słowo. Wbrew pozorom nie zamyka, lecz otwiera na nowe, tylko to nowe trzeba w porę dojrzeć. Przez dziurkę od klucza, przez pęknięcie w ścianie, a czasem w sercu."
Tam, w stosach starych książek i papierów, odkrywa listy Stanisławy Umińskiej, przedwojennej aktorki, której wróżono wspaniałą karierę.
Czuć, że autorka jest zafascynowana życiem tej wyjątkowej kobiety. W powieści autorka niezdradza zbyt wiele, daje tylko delikatne wskazówki, które ciekawy czytelnik może podchwycić i sam zgłębić temat.
Marice Krajniewskiej udało się zarazić mnie tą fascynacją.
Stanisława Umińska była jedną z najzdolniejszych przedwojennych aktorek. Julian Tuwim pisał dla niej piosenki, Leon Schiller sztuki.
Jej wielką miłością był Jan Żyznowski, malarz i krytyk sztuki. " Zdawało się, że los zetknął tych dwoje, by pokazać umęczonej wojnami Warszawie piękno miłości" - tak pisała o nich przedwojenna prasa. Jednak wkrótce u Żyznowskego lekarze diagnozowali raka wątroby. Paryż miał być dla nich ratunkiem. Jednak choroba była nie do zatrzymania. Aktorka zabija ukochanego strzałem w głowę. To była głośna sprawa, w której sąd wydał wyrok uniewinniający. Podczas procesu postawiono pytanie o prawo do zabicia śmiertelnie chorej osoby.
Po powrocie Umińska nie wróciła na scenę. Stanisława wstąpiła do zakonu Samarytanek przyjmując imię Benigna.
Siostra Benigna opiekowała się najbardziej wykluczonymi, a w okresie okupacji kierowała ośrodkiem "Przystań" dla kobiet moralnie zaniedbanych.
Patrzę na obraz Jana Żyznowskiego "Kompozycja Pieta" namalowany w nurcie kubizmu i mam wrażenie jakby namalował swój koniec, choć to wizerunek Marii trzymającej na rękach martwe ciało Chrystusa, częsty motyw w sztuce.
Historia fikcyjnej bohaterki łączy się z historią prawdziwej kobiety. Historią niezwykłą, bolesną i nieoczywistą.
W powieści Krajniewskiej może listy Stasi są fikcją, jaki i fabuła powieści jest fikcją, która zrodziła się w przypływie inspiracji, ale Stanisława Umińska i jej wątki biograficzne są prawdziwe.
Spotkanie Ewy z listami Stasi, jest jak sen, jak poezja. Ale w tej eteryczności ukryte są wskazówki do skarbu, który aktorka otrzymała od swojego ukochanego. Nie macie pojęcia, jakie to było dla mnie ekscytujące, kiedy odkryłam tajemnice listów.
Marika Krajniewska prowadzi nas do miejsc związanych ze Stasią Umińską, takich jak secesyjna willa przy Modlińskiej 257 w Warszawie.
"Wpół do świtu" nie tylko ważna jest postać Ewy i Stasi, tam każdy ma swoje miejsce i każdy jest ważny
Bohaterami swojej powieści autorka uczyniła zwykłych- niezwykłych starszych ludzi. Nie przypuszczam, by Ewa mogła poznać takie dusze, gdyby nadal pracowała w korporacji. Prawdziwego ducha można odnaleźć tylko wśród dawnych miejsc, niedzisiejszych przedmiotów, starych książek i zakurzonych papierów. One nasiąknęły historią i energią ludzi sprzed lat .
Ewa dostrzega to, co wcześniej umykało jej w pędzie życia. Małego rudzika, który przysiada na parapecie jej okna, starego Antoniego, którego życie dobiega końca i jego oddanych przyjaciół, Henryka i Helenę.
Wreszcie pozwala sobie na to by być i czuć.
"Nigdzie się nie spieszę. To kolejna dla mnie perspektywa: pozwolić sobie na zwyczajne " jestem"."
Ewa nie tylko szuka listów od Umińskiej i skarbu jej pozostawionego, ona jest przede wszystkim "poszukiwaczką własnej prawdy".
Tak sobie pomyślałam, żeby zostać "poszukiwaczką własnej prawdy" trzeba doświadczyć i zaznać rozczarowania i bólu. Szczęśliwe chwile nie sprzyjają refleksji, je się poprostu chwyta.To błędy i upadki nas hartują i kształtują.
Ta powieść to refleksja nad przemijaniem.
"- Gdy myślę o śmierci, która jest tuż- tuż, jest mi lżej i weselej - mówi, a mnie momentalnie kurczy się żołądek.
- Jak to?
- Zwyczajnie- wzrusza ramionami.- Nic już nie możesz zrobić, zostaje ci tylko zobaczyć życie takim, jakie jest naprawdę.
- A jakie jest naprawdę?
- Pozbawione iluzji? Piękne? Jest, jakie jest, niezależnie od tego, co robisz, czego nie robisz, zwyczajnie istniejesz. Jesteś. To wszystko."
To też powieść o stracie, poszukiwaniu siebie, nadziei i o uniwersalnej sile jaką jest miłość.
W tej historii odnalazłam, co mi bliskie, zostawiła ona ślad na mojej duszy.
Szukam swojego "wpół do świtu" - czasu, który zawieszony jest między nocą a dniem, między przeszłością a przyszłością, który jest krótką chwilą uwięzioną w "teraz.
Gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę i odkrywania jej tajemnic na swój własny osobisty sposób.