Po dłuższym czasie powróciłam do historii o sprzedawcy marzeń, która zapowiadała ciekawą wydrówkę pokutną w kierunku odnalezienia istoty samego siebie. Bo „Podróż tysiąca mil” zaczęła się właśnie od pierwszego kroku…
Charles James Gonzalez po tym, jak pojawił się na swoim własnym pogrzebie, postanowił wyruszyć w drogę ze wschodu na zachód Stanów Zjednoczonych aby ostatecznie dotrzeć do Santa Monica w Kalifornii, gdzie mieszkała jego była żona i syn. Tę niecodzienną podróż tysiąca mil rozpoczął w Chicago i idąc przez kolejne stany, miasta i miasteczka, pustkowia i bezdroża wzdłuż osławionej i legendarnej ROUTE 66 kontemplował swoje życie i wyciągał wnioski.
Drogę nr 66 otwarto 11 listopada 1926 roku jako trasę drogową w USA o długości 2448 mil łączącą Chicago z Los Angeles. Od 1936 toku została ona przedłużona do Santa Monica i wbrew krążącym w Ameryce legendom nie kończyła się w wodach Pacyfiku, ale w rzeczywistości łączyła się z ówczesną autostradą US-101, biegnącą wzdłuż wybrzeża oceanu. Szlak przebiega przez osiem stanów i przecina trzy strefy czasowe, a jego długość osiągnął początkowo 3939 kilometrów, jednak na przestrzeni swojego istnienia ROUTE 66 przeszła wiele przeróbek, przbudów i napraw. Przez dziesiątki lat stała się symbolem wolności, beztroski i niezapomnianych wrażeń, a więc tak bardzo pasowała do Charlesa – sprzedawcy marzeń, który odkąd tylko odniósł pierwszy sukces, starał się prowadzić spektakularne życie i przebywać zawsze na szczycie. ROUTE 66 od lat była inspiracją dla wielu twórców – pisarzy, filmowców, muzyków, a nawet projektantów gier planszowych, czy producentów papierosów, a Charlesa Jamesa skłoniła do przewartościowania swojego dotychczasowego życia i wewnętrznej przemiany.”Podróż tysiąca mil” doprowadza bohatera do Amarillo w Teksasie, czyli półmetka całej wyprawy. Towarzysząc Charlesowi w codziennej wędrówce poznajemy kolejne mniejsze i większe miasteczka, mniej lub bardziej interesujące miejsca, które z jakiś powodów dostały się do historii ROUTE 66, mamy też okazję spotkać interesujących ludzi. Nie wszyscy są jednak przyjaźnie nastawieni, co sprowadza na bohatera niebezpieczeństwo i przykre niespodzianki…
Przeczytałam niemal wszystkie powieści autora i z przykrością muszę przyznać, że cykl zatytułowany „Opowieści sprzedawcy marzeń” zdecydowanie najmniej mi się spodobał. Wędrując u boku Charlesa nie odstępowało mnie uczucie deja vu. Czułam się tak, jakbym szła razem z Alanem Christoffersenem – bohaterem serii „Dzienniki pisane w drodze” na Key West na Florydzie i szczerze mówiąc, tamta wyprawa zrobiła na mnie zdecydowanie większe wrażenie. Była ekscytująca, emocjonująca i pochłaniała bez reszty. W „Opowieściach sprzedawcy marzeń” najbardziej urzekła mnie legendarna ROUTE 66 i związane z nią anegdoty, fakty i mity.
A wiecie czego mi zabrakło w tej historii?… Przede wszystkim nie znalazłam w niej emocji. Zawiódł przekaz, jak sądzę. Autor, którego opowieści zawsze poruszały moje serce i duszę tym razem nie dotarł z emocjami do mojego wnętrza. A szkoda…
Z natury zawsze staram się doprowadzać rozpoczęte sprawy do końca i tak jest też z lekturami, z cyklami, które zazwyczaj czytam do końca. Dlatego na pewno sięgnę po trzeci tom zatytułowany „Pieśń serca”. Jestem przekonana, że dowiem się jeszcze czegoś ciekawego na temat dalszego odcinka osławionej Drogi 66 i mam nadzieję, że chociaż zakończeniem autor mnie zaskoczy. Tym razem jednak po lekturze pozostaje spory niedosyt. Ciekawa jestem jakie są wasze odczucia?…