Marcin Piędel, ukrywający się pod pseudonimem Martini to młody krakowski twórca (nie ogranicza się bowiem tylko do pisania), który zadebiutował w 2011 roku powieścią "Dialog z duszą przy papierosie". Na rynek właśnie wchodzi kontynuacja jego pierwszej książki- "Wódka, seks i nikotyna".
Głównym bohaterem tej mini-powieści jest Oliwier- dwudziestojednoletni mieszkaniec Krakowa, który żyje pełnią życia utrzymywany przez matkę pracującą za granicą. Chłopak czerpie z życia pełnymi garściami, martwiąc się jedynie o zaspokojenie swoich potrzeb, zachcianek i coraz bardziej nieokiełznanych żądz. Dokąd zaprowadzą go dni wypełnione alkoholem, narkotykami i ekscesami seksualnymi?
Muszę przyznać, że pomysł od razu przypadł mi do gustu- młody, zepsuty mężczyzna, który bawi się jak może najlepiej, nierzadko kosztem innych. Bez koloryzowania, bez ugładzania i cenzury. Życie młodych ludzi pokazane takim, jakie jest. Obraz zepsucia i autodestrukcji młodego pokolenia. Powieść porusza ważny, jakże trudny temat, a główny bohater, swoim egocentryzmem i wynaturzeniem, przywodzi mi na myśl Doriana Graya. "Wódka, seks i nikotyna" to także powieść o tym, co daje nam wiedza na temat własnej przyszłości. Ponadto, Martini stwarza nam okazję do refleksji nad tym, czy nasz los jest determinowany przez przeznaczenie, czy wszystko jest z góry jednoznacznie ustalone, czy też może mamy wpływ na nasze losy. Pomysł super, gorzej z wykonaniem...
Już sama okładka do mnie nie przemawia. Co prawda koncepcja ażurowego napisu jest ciekawa, ale fotografia w tle nie jest zbyt wyraźna, a to sprawia, że cała okładka nie jest czytelna na pierwszy rzut oka.
Mimo, że autor jawi się jako człowiek inteligentny i spostrzegawczy, nie do końca radzi sobie z przelewaniem idei na papier. Posługuje się dość niezgrabnym językiem, upstrzonym, nie tyle błędami, co raczej dziwnymi sformułowaniami. Martini sili się na lekki, swobodny ton, próbuje używać potocznego języka, charakterystycznego dla młodych ludzi i dziwi mnie, że nie do końca udaje mu się osiągnąć zamierzony efekt- w końcu jest rówieśnikiem głównego bohatera. Tak więc obok potocznego języka mamy język wręcz salonowy. Wulgaryzmy zestawione są z poprawnym, eleganckim językiem, czego nie odbieram jako zabieg celowy, a raczej jako brak swobody Martini w pisaniu, zwłaszcza, że pod koniec mniej jest takich zgrzytów. Język powieści jest nieco sztywny, opisy nieporadne, zbyt szczegółowe, pewne nieistotne szczegóły zbyt wyeksponowane, a to wszystko razem sprawia, że całość jest ciężka, wręcz toporna. Czytanie tej powieści to nie lada wyzwanie dla językowych pedantów. Poza wpadkami językowymi pojawia się kilka zagadek merytorycznych, jak np przeskoki w akcji, czy niezgodność w zachowaniu głównego bohatera. Czy to jednak zabieg celowy, czy skutek braku umiejętności, to już trudno mi ocenić... Elementem, który trudno pominąć omawiając tę pozycję są bez wątpienia sceny erotyczne. Pojawia się ich sporo, wszystkie są bardzo emocjonalne, jednak słownictwo, jakiego używa autor do ich opisu sprawia, że lektura fragmentami aż boli. I nie mówię tu o realistycznych opisach gwałtu...
Martini to bez wątpienia pisarz z głową napakowaną pomysłami. Dobrymi pomysłami oraz bogatą wyobraźnią, jednak brakuje mu jeszcze swobody i lekkiego pióra. Mam nadzieję, że nabierze go poprzez ćwiczenia i lektura jego kolejnej powieści będzie już tylko czystą przyjemnością.