„Północ Południe” Elizabeth Gaskell (nie mylić z „Północ i Południe” Johna Jakes’a, na podstawie której w latach ’80-tych powstał słynny serial z Patrickiem Swayze), to książka na której wydanie w Polsce czekać musieliśmy przeszło 150 lat. Czy było warto? Myślę, że tak.
Główną bohaterką powieści jest Margaret – dziewiętnastoletnia panna z niezbyt bogatej, ale za to szanowanej rodziny pastorostwa. Swoją młodość spędziła u ciotki w Londynie, zawsze chętnie powracając do rodzinnej wioski na południu Anglii. Jej dom to miejsce spokojne i malownicze; otoczone bujną przyrodą i pełne życzliwych ludzi. Jej życie jednak ulega diametralnej zmianie, kiedy ojciec decyduje się zrezygnować z pełnionej przez siebie funkcji i wraz z całą rodziną przenieść się do Milton – industrialnego, nowoczesnego, zadymionego miasta na północy, w którym Margaret styka się z biedą, cierpieniem i niesprawiedliwością społeczną.
Anglia, XIX wiek. Czy komuś, kto pochłania powieści Jane Austen, George Eliot i sióstr Brontë potrzeba innej rekomendacji? Szelest sukien, dorożki, zaproszenia na herbatę, rewizyty – za to kochamy epokę opisywaną przez nasze ukochane autorki. „Północ Południe” jednak to coś znacznie więcej. Powieść porównywana jest do „Dumy i uprzedzenia”, dlatego i ja spodziewałam się cech tak charakterystycznych dla twórczości Austen – sporej dawki humoru i zawirowań bohaterek wokół własnego zamążpójścia. Zamiast zgrabnej i lekkiej komedii omyłek dostałam jednak dzieło poważne, zaangażowane społecznie, a także niezwykle smutne w swej wymowie.
Problemy przedstawione w powieści porównać mogę do tych, znanych nam z literatury polskiej. Dokładne przestawienie potężnych właścicieli fabryk oraz skrzywdzonych i niesprawiedliwie traktowanych robotników to tematyka której dotykali Reymont i Żeromski. Praca u podstaw i przyjacielska pomoc, którą stara się realizować Margaret wśród potrzebujących, to postawy chyba najczęściej wykorzystywane w polskiej literaturze okresu pozytywizmu. Elizabeth Gaskell nie boi się trudnych tematów i pisze o nich z tak wielkim zaangażowaniem, że niejednokrotnie jej proza zyskuje cechy naturalistyczne.
Flirty i dyskusje na temat mody? Tych zdecydowanie nie uświadczycie w powieści. Wątek romansowy zredukowany jest do minimum. Dokładnie przedstawione są natomiast bieda, choroby zawodowe, śmierć z przepracowania i destrukcyjna potrzeba ludzi tego, aby wywalczyć dla siebie godziwe warunki bytu. Rozmowy pomiędzy bohaterami są poważne, a niejednokrotnie też trudne i zdecydowanie nie ułatwiają lektury. Warto jednak zagłębić się w przedstawione w nich, widziane z różnych punktów widzenia teorie, dzięki którym poznać możemy punkty widzenia różnych klas społecznych żyjących w XIX wieku w Anglii.
„Północ Południe” to istna kumulacja przedstawionych problemów. Obok konfliktów społecznych i ekonomicznych, autorka w ciekawy sposób pokazuje politykę, którą kierowały się ówczesne władze. Na przykładzie brata Margaret – Fredericka, szczegółowo obrazuje przypadek zdrady stanu. Nie szczędzi także problemów etycznych, związanych z apostazją ojca.
Podczas lektury wydawało mi się, że w powieści brakuje lekkości; powaga przedstawionej sytuacji zmusza czytelnika do ciągłego skupienia i umartwiania się losem bohaterów. Niesłusznie – to właśnie ciągłe zatrzymywanie uwagi czytelnika i pokazywanie mu scen, które zawładną jego emocjami powoduje, że powieść ta jest wyjątkowa i zdecydowanie góruje nad innymi znanymi mi dziełami epoki.
Moje zastrzeżenia dotyczące treści nie są duże. „Północ Południe” to powieść napisana świetnie, z wykorzystaniem dużego zasobu wiedzy i wrażliwości i – co najważniejsze – sprawiedliwie, autorka bowiem nie opowiada się po żadnej ze stron. Moja największa niechęć przypadła sposobowi, w jaki autorka „zmusiła” swą bohaterkę do przeprowadzki do fabrycznego Milton. W powieściach wiktoriańskich często mamy do czynienia ze zmianą statusu życiowego bohaterki i lubię, kiedy dzieje się to w sposób gwałtowny, niespodziewany i przede wszystkim – tragiczny. Wojna, śmierć i bankructwo to moje ulubione rozwiązania. Margaret musiała wyrzec się swego dotychczasowego życia i w ciągu kilku dni zmierzyć się z dorosłością z powodu moralnych rozterek ojca. Do samego końca nie potrafiłam znaleźć usprawiedliwienia tego tchórzliwego, egoistycznego i irytującego zachowania. Bardzo żałuję, że właśnie tak – w moim mniemaniu – błaha przyczyna stała się kołem napędowym późniejszych, ciekawych wydarzeń.
Moje wszelkie krytyczne uwagi skupiają się na kwestii innej niż merytoryczna, a jest nią sposób wydania książki. Nie jestem przesadną pedantką, która dba o wygląd czytanej lektury, są jednak granice, których przekroczyć (zwłaszcza w przypadku dzieła klasycznego) nie można. Książka wydana jest w sposób fatalny. Papier jest marny, bardzo ściśle zadrukowany małym tekstem, a wewnętrzna okładka – o zgrozo! – w całości pokryta reklamą kosmetyków. Szukacie książki na księgarnianej półce? Na próżno. Tę wybitną powieść znaleźć można w dziale prasowym, wciśniętą pomiędzy filmy na DVD dołączane do gazet, a pojawiające się cyklicznie tanie romanse.
No i wreszcie sprawa najważniejsza. Polski wydawca zdecydował się na sztuczny podział powieści na dwie części. Zabieg ten znacznie utrudnia jej odbiór i uniemożliwia wręcz pełny i sprawiedliwy nad nią osąd. Dodatkowo, podział nie pozwala nam odczuć tego, co w powieściach tego typu jest najważniejsze, czyli rozmachu literackiego, który zaserwowała autorka.
Długoletni brak powieść „Północ Południe” na naszym rynku przyczynił się do nieznajomości dzieła wybitnego i godnego uwagi, które poznać mogło już wiele wcześniejszych pokoleń. Żałuję jednak, że sposób jego wydania nie przysporzy mu tylu czytelników, na ilu zasługuje.