Powrót do rodzinnego miasteczka po wielu latach musi się źle skończyć. Miasteczko Salem Stephena Kinga to jedna z najbardziej znanych opowieści.
Czy zamroziła mi krew w żyłach?
Narrator bardzo powoli i stopniowo wprowadza nas w świat Salem. To miejsce dość specyficzne. Kryje się tutaj wiele tajemnic. Z każdego zakątka przyglądają nam się dziwni ludzie. Każdy z nich ma swoją przeszłość. Swoje traumy. Benjamin Maers nie jest tutaj wyjątkiem. Gdy poznajemy miasto, nic złego jeszcze się nie dzieje. Może bystry obserwator mógłby zauważyć jakieś pierwsze symptomy, ale jeszcze się nie bój czytelniku.
„Co właściwie chce osiągnąć, wracając do miasteczka, w którym spędził cztery lata swojego dzieciństwa, usiłując odnaleźć coś, co jest już bezpowrotnie stracone? Czy spacerując drogami, które zapewne zostały starannie wyasfaltowane, wyprostowane i zasypane wyrzucanymi przez turystów puszkami po piwie, ma nadzieję odnaleźć magię dawnych lat? Ta magia już dawno zniknęła, zarówno czarna, jak i biała. Zniknęła dokładnie tej nocy, kiedy stracił panowanie nad motocyklem…”.
Główny bohater to pisarz, który po wielu latach wrócił do rodzinnego miasteczka. Chce napisać swoją książkę, której tematem jest właśnie miasteczko Salem. Flirtuje z atrakcyjną Susan, która jest zafascynowana przybyszem.
„Roześmiała się niepewnie, zerknąwszy mu przelotnie w oczy, jakby chciała sprawdzić, w jakim jest nastroju, a następnie wbiła wzrok w ziemię. Najwyraźniej nie należała do dziewcząt, które codziennie rozmawiają w parku z obcymi mężczyznami”.
Początkowo wydarzenia nie są przerażające. Postaci odrysowane są lekko, budzą sympatię. Ot, miasteczko, jakich wiele. A jednak coś wisi w powietrzu. Coś musi się wydarzyć.
Do Benjamina nieustannie powraca koszmar z dzieciństwa. Dom Marstenów kryje w sobie mnóstwo tajemnic i dramatów. Zaginione dzieci, samobójstwa, a może coś innego? Słowo wampir pojawia się dopiero w połowie opowieści. Do tego momentu napięcie budowane jest stopniowo, po mistrzowsku.
„Wydaje mi się, że gdybym był wtedy zdolny do racjonalnego myślenia, uciekłbym, gdzie pieprz rośnie, ale ja miałem w żyłach niemal samą adrenalinę, więc chwyciłem klamkę obiema rękami i pociągnąłem z całej siły. Drzwi otworzyły się z hukiem, a ja ujrzałem Hubiego, wiszącego na linie między mną a rozjaśnionym blaskiem słońca oknem”.
Wreszcie pojawiają się wampiry. I chociaż wielu mieszkańców deklaruje swoją niewiarę, czy to w Boga, czy w wampiry, sięgają po srebrne krzyże, by zapewnić sobie ochronę. Kolejne osoby giną, zamieniają się w wampiry i wydaje się, że już nic nie może ocalić miasteczka Salem. Nieoczekiwanie Benjamin i Mark zawracają – zamiast uciekać.
„ – Ty i ja – wyszeptał Mark, zaciskając pięści. Na jego twarzy pojawiły się żywe rumieńce, a w oczach dzikie błyski.
I wrócili do samochodu i odjechali.
Na małej polance w pobliżu linii wysokiego napięcia ogień rozprzestrzeniał się coraz gwałtowniej, podsycany mocnym, wiejącym z zachodu wiatrem”.
Gdy bierze się książkę Kinga w dłonie, wiadomo, że będzie to wciągająca lektura. Wróciłam do jego słów po wielu latach. Wydanie kieszonkowe idealnie sprawdziło się w codziennych podróżach. Dreszczyk emocji krył się w każdym zdaniu. Czytelnik czuje, że coś się wydarzy, a nawet gdyby nie było wampirów, byłaby to bardzo ciekawa opowieść.