Zielarki lub wiedźmy - historia zna ich sporo. Poważane przez mieszkańców swoich wsi i miasteczek, trochę na uboczu, zawsze odrobinę tajemnicze... są zawsze tam gdzie jest choroba bądź podejrzenie kontaktów z biesem. Jednak te czarownice, czarownice, o których mowa w książce Piotra Jedlińskiego, nie wyglądają na nas z kart historii, ale zza rogatek Dechowic, współczesnej polskiej wsi.
Wiedźmy te, mające za broń dekokty z żabich oczu, całe litry spirytusu i starej oranżady, rymowane zaklęcia zaczynające się od abrakadabra i wścibskie nosy - tak naprawdę to one dowodzą Dechowicami. Prym wiedzie Kornikowa, naczelna plotkara wsi i samozwańcza przywódczyni wiedźm. Wraz z Mirką, Michaliną i Elżbietką potrafią i to czarołowczego pogonić (ziemniaki sie tu bardzo przydają - i pietrucha) i plagę egipską odpędzić (przy pomocy fałszujących inkantacji oraz znajomości RPG-ów). Te wiedźmy to kwiat polskiej wsi i niech trzęsą gatkami wszyscy, którzy staną im na drodze.
Z początku nie wiedziałam, czego się spodziewać. Pomysł wydawał mi się przedni, ale podchodziłam do książki ostrożnie - bardzo łatwo zniszczyć bowiem komediowy zamysł, pisząc żarty z brodą lub takie kompletnie nietrafione. Jednak w miarę jak ubywało kartek, słodki nonsens przejmował moje wątpliwości, a przy końcówce pierwszego opowiadania uśmiechałam się już szeroko.
- Cerber... Następny znawca mitów. Ty mi nie powiesz, Michun, że Cerbera znasz ze szkoły i książek.
- Oglądało się Herkulesa i Xenę, więc się zna.
Tak, bo powieść ta to opowiadania. Dokładnie cztery. Każde opisuje jedną przygodę czarownic z Dechowic - trzeba jednak trzymać się kurczowo, bo nastrój zmienia się z opowiadania na opowiadanie; myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, o ile nie przestraszy się odrobiny groteski i pomysłów rodem z obrazów Picassa. Książka jest także pełna nawiązań do popkultury. Mamy więc nie tylko wspomnianą Xeną, ale także Gwiezdne Wojny, gry wyobraźni i całe zastępy prześmiewczych mrugnięć okiem do czytelnika obeznanego z tą stroną kulturalnego dziedzictwa ludzkości. A wszystko to nie na siłę, lekko i zabawnie.
Wszystkie opowiadania są na dość wysokim poziomie, jednak trzecie, dotyczące przeszłości Michaliny, spodobało mi się najbardziej. Jest poważniejsze, bardziej tajemnicze, odrobinę smutne i trochę nostalgiczne. To tutaj spotykamy najwięcej mitologicznych stworów takich ja Polnik (ożywiony strach na wróble) czy czart oraz południca. Michalina zaś, która podczas wiedźmich przygód raczej zostaje na uboczu z powodu swojego wyjątkowo podeszłego wieku, nabiera nowej pespektywy a czytelnik - szacunku do niej. A poza tym, ja po prostu lubię niespieszną nostalgię, która potrafi ścisnąć za serce (w pozytywny sposób).
I pomimo, że książka to głównie śmieszne nawiązania i żarty (jednak ani trochę wulgarne czy niesmaczne), to lektura niesie także pewne zrozumienie dla wielu spraw. Wychodzi wiele małomiasteczkowych przywar, których bardzo często nie widzimy wokół siebie czy w nas samych. Śmiejemy się z czarownic, które w sprytny sposób pokazują nas jakimi jesteśmy. A jeśli nie my, to spora część mieszkańców naszego kraju.
Dla kogo "Wiedźmy z Dechowic"? Stanowczo dla ludzi, którzy lubią patrzeć na rzeczywistość z lekkim przymrużeniem oka. Ta książka jest dla tych, którzy mają dużo dystansu do siebie - i do świata także.