Wiele zostało już powiedziane na temat ,,Żywicy''. Dlatego postanowiłam zaprezentować spojrzenie nieco odmienne od pozostałych, bo typowo socjologiczne.
Zacznijmy od tego, że historia opisana przez Annę Riel nie mogłaby się wydarzyć poza tym jednym, konkretnym miejscem. Głowa nie miałaby szansy zaistnieć w innym, bardziej rozbudowanym pod względem więzi społecznych otoczeniu. Sami Haarderowie nie mieliby szansy wykształcić w sobie takich, a nie innych nawyków gdyby ich rodzina nie składała się z jednostek typowo dysfunkcyjnych.
Trzeba w tym momencie zaznaczyć, że dysfunkcje w obrębie komórki rodzinnej nie zawsze muszą od razu oznaczać i równać się patologii. W samej dysfunkcjonalności chodzi przede wszystkim o to, że role społeczne przypisane do poszczególnych członków rodziny zostają pomieszane. Następuje, na przykład, parentyzacja dziecka. W rodzinach dysfunkcyjnych występują również problemy komunikacyjne, niedostosowanie społeczne osób tworzących rodzinę, nieumiejętność radzenia sobie ze stresem... Przy czym, rzecz jasna, osoby odpowiedzialne za taki stan rzeczy, a więc rodzice, często nie zdają sobie sprawy z tego, że zachowują się w sposób destruktywny i szkodliwy. I jako że są często jednostkami emocjonalnie niedojrzałymi i niestabilnymi, to szukają pociechy i wsparcia w swoich dzieciach, czyniąc z nich swoich powierników i przyjaciół, Osoby Odpowiedzialne, nie zważając przy tym na to, jak dalece traumatyzujące dla dziecka jest ich zachowanie.
Brak odpowiednich schematów związanych z przeżywaniem żałoby i lęku doprowadził do wykształcenia się u Jensa Haardera syllgomanii. Jego zbieractwo, można powiedzieć, że w pewnym sensie częściowo odziedziczone po ojcu, sprawiło, że cała Głowa stała się miejscem zagraconym, nacierającym na swoich mieszkańców, niebezpiecznym. Duszącym i przytłaczającym.
Bo wiecie, czym innym jest zwykłe kolekcjonerstwo, zbieranie znaczków czy porcelanowych słoników, a czym innym są radosne wyprawy na pobliskie śmietniska tylko po to, żeby przywieźć do domu kolejne nikomu nie potrzebne rozpadające się skarby. Bo może się przydadzą. Bo coś się z nich zrobi. Kiedyś.
Bierność Marii Haarder, jej szczególny, unikający konfrontacji charakter, jej zakompleksienie, nagła - mająca najpewniej podłoże psychiczne - utrata głosu, kompulsywne objadanie się będące najprawdopodobniej próbą zapełnienia wewnętrznej pustki tylko pogarszały sprawę.
Liv, dziewczynka wychowana w zasadzie na dziko, pozbawiona kontaktu z rówieśnikami, pozbawiona tych wszystkich umiejętności życia w społeczeństwie, które przyswajamy sobie w trakcie socjalizacji pierwotnej i wtórnej, jest w moim odczuciu największą (zaraz po biednym terrierze, którego nie mogę zapomnieć) ofiarą tej historii. Jest takim małym dorosłym - żyje niby z rodzicami, ale musi być samodzielna. Jest rodzicem sama dla siebie. W ogóle nie posiada umiejętności odróżnienia rzeczy powszechnie uznawanych za dobre i złe. Jest społecznie niedostosowana i wycofana. A to wszystko wina rodziców. Niekontrolowanego lęku ojca i niezrozumiałej bierności matki.
Liv posiada naprawdę szczególny i niepokojący zespół przekonań - wierzy, na przykład, w to, że ciemność pochłania ból. Można więc zamordować kogoś ciemną nocą. Królik szarpiący się we wnykach o północy nie cierpi w przeciwieństwie do królika, który wpadł w tą samą pułapkę w południe. Stare zwierzę można spokojnie zabić, bo wyświadcza mu się przysługę i robi miejsce dla nowego. Najbliższych zawsze można trzymać przy sobie. Zawsze. Nawet jeśli tego nie chcą.
,,Żywica'', przynajmniej w moim odczuciu, nie była historią o miłości i stopniowym popadaniu w szaleństwo. Bo szaleni dla mnie byli tam wszyscy i to od początku. Była za to przygnębiającą do granic możliwości opowieścią o dysfunkcyjnej rodzinie, której losem nikt tak naprawdę się nie interesował. Była opowieścią o tym, w jaki sposób na starcie można zniszczyć życie dziecka doprowadzając do tego, że dziewięciolatka nie widzi absolutnie nic dziwnego i niestosownego we włamywaniu się do cudzych domów, bo tatuś i mamusia nie potrafią o siebie zadbać.
To depresyjne studium problemów natury społecznej i psychologicznej po którego lekturze możemy i musimy zadać sobie pytanie o to, czy jednostka taka, jak Liv, będzie w stanie kiedykolwiek stać się normalną osobą? Nie wiem, jak Wy, ale ja skłaniam się raczej ku odpowiedzi przeczącej.
*Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl