"Złodziejka listów" to w ostatnich tygodniach niezwykle rozpoznawalna książka na rynku czytelniczym. Osadzona głównie w czasie trwania Drugiej Wojny Światowej, która wydawać by się mogło, została już opisana na wszelkie możliwe sposoby, przez różnej maści historyków, świadków i pisarzy. Te dwa czynniki wzbudzały we mnie pewien rodzaj niepokoju - czy oby na pewno mi się spodoba, czy poprzeczka wysoko ustawiona przez wcześniejsze, świetne publikacje będzie dla niej do przeskoczenia? Często bywa tak, że to co jest popularne i płynie na fali trendu oraz dodatkowo krąży wokół tematu wielokrotnie już obnażanego, przestaje budzić zachwyt, bywa wypłaszczone, byle tylko się sprzedało. Kiedy po dłuższym czasie przypatrywania się okładce, nareszcie zdecydowałam się ją otworzyć, aby ponownie zanurzyć się w tamtych okrutnych czasach, nie oczekiwałam zbyt wiele po tej powieści, po trosze zapewne aby uniknąć rozczarowania, choć oczywiście przyznaję, że opis przyciągnął moja uwagę. Opisy mają to do siebie, że takie właśnie bywają. Jakież było moje zadowolenie w trakcie lektury, że jedynymi rozczarowaniami były moje wcześniejsze, ostrożne podejście do tej książki i to, że nie zaczęłam czytać jej od razu po wyciągnięciu z paczki.
Główną bohaterką powieści jest Astrid, której historię poznajemy w dwóch liniach czasowych- gdy ma zaledwie 18 lat oraz kilkanaście lat później, już po zakończeniu wojny. Fundamentalny trzon opowieści rozpoczyna się w roku 1941, gdy wojna w pełni swojego rozkwitu sieje w Europie zniszczenie, czyniona rękami nazistów. Kiedy getto w Łomży ma zostać zlikwidowane, Astrid, młodziutkiej i naiwnej dziewczynie, dzięki rodzicom, którzy opłacili przemytnika ludzi, udaje się opuścić to miasto. Przez sploty dobrych i złych okoliczności oraz ludzkich uczynków, dziewczyna dostaje się do Warszawy. Tam, tuż po samym przyjeździe, poznaje Waltera, esesmana, w którym… się zakochuje. Wie, że to uczucie, to coś, co nie powinno mieć miejsca. W końcu ten mężczyzna to potwór, oprawca narodów. Jednak, jak każdy to wie, serce nie sługa. Z drugiej strony, czy potwór czytywałby piękne książki, recytował wiersze, rozkoszował się muzyką? Dziewczyna choć zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, czuje, że powinna trzymać się od mężczyzny z dala, to i tak nieustannie krąży wokół niego niezauważona, obserwuje go z ukrycia, zaczyna pisywać do niego listy obnażając w nich całą prawdę o sobie. Przez swoją nieuchwytność staje się jego zwierzyną łowną, zmierzając nieustannie w jego stronę niczym ćma lecąca do ognia i w ostatniej chwili unikając spalenia. Musi uciekać, ukrywać się, ale jednocześnie nie potrafi się go wyrzec i dalej igra z tym ogniem. Patrząc na wydarzenia jedynie z perspektywy Astrid nie wiemy co myśli, co czuje i co tak naprawdę zamierza Walter. Czy próbuje ją doścignąć aby unicestwić, zgodnie z założeniami ideologicznymi fuhrera, czy jednak próbuje ją ochronić?
Na kartach powieści pojawiają się też wydarzenia umieszczone w czasach współczesnych, przez które prowadzi nas postać Zosi. Odnajduje ona w swojej posiadłości listy pisane przez Astrid do Waltera. Jako cichy obserwator spoza czasu, zagłębia się dzięki nim w trudną historię tej nietypowej dwójki i zakazanej miłości Żydówki do esesmana. Jak zakończy się ta opowieść, w której jesteśmy świadkami nieuchronnej przemiany Astrid z kruchej nastolatki w niepoddającą się przeciwnościom kobietę? Czy dziewczynie uda się zachować godność i siłę walki o życie wśród traumatycznych przeżyć, które ześle na nią wojna? Zapewniam, że czas spędzony ze “Złodziejką listów” jest obfity w ogromną dawkę emocji, więc z czystym sumieniem mogę ją polecić osobom, które doceniają ten rodzaj książek. Bardzo dobra lektura!