''Żona mojego męża'', to jedna z tych pozycji, które ja na własny użytek nazywam brudnymi lub lepkimi. Zaliczam do nich książki, które w moim odczuciu właśnie tak postrzegam, oczywiście w sensie czysto metaforycznym. Tak jest właśnie z ''Żoną mojego męża''. Nikt w tej historii nie jest w porządku, nikt nie ma czystych intencji i sumienia. Każda z postaci jest właśnie taka ''lepka'', klejąca, każda ma swoje za uszami i każda próbuje coś ugrać. Trochę to nawet dziwne, zagęszczenie osób, z których żadna nie jest prosta i zwyczajna, dobra i szczera.
Małżeństwo Lily i Eda Macdonaldów, świeżutkie i dopiero zaobrączkowane, na pierwszy rzut oka wydające się zgodne i szczęśliwe w rzeczywistości wcale takie nie jest. Z każdą kolejną czytaną stroną książki, okazuje się jakie powody i motywy tych dwoje do siebie pchnęło. Czy się kochają? Ja bardzo w to wątpię. Jednak może wy będziecie uważać inaczej. Ed, robi w reklamie, ale tak naprawdę jest, póki co niespełnionym artystą. Lily to początkująca prawniczka. Kiedy ją poznajemy, właśnie wybiera się do więzienia na spotkanie z pierwszym swoim ''kryminalnym'' klientem Joe Thomasem, który siedzi za zamordowanie w dość hmmm...specyficzny sposób, swojej kochanki.
Równocześnie ze śledzeniem życia osobistego i zawodowego małżeństwa Macdonaldów, obserwujemy życie ich sąsiadek. Pewnej Włoszki i jej dziewięcioletniej córki Carli Cavoletti. Losy Włoszek i małżeństwa Lily i Eda splatają się w zadziwiający sposób. Książka jest podzielona na rozdziały, którym patronuje raz Lily, raz Carla naprzemiennie. Mamy też jeden czasowy przeskok o dwanaście lat. Książkę czytałam z dość stabilnym zainteresowaniem, jednak nie potrafię do końca stwierdzić, czy mi się podobała. Jak na debiut jest dobra, nawet bardzo dobra, jednak dość często miałam wrażenie zbytniego nagromadzenia dziwnych zbiegów okoliczności, raków jako powodów śmierci i tym podobnych. Pewnego demonizowania traktowania w szkołach dzieci imigrantów, za to niemal gloryfikowania posiadania dziecka z zespołem Aspergera. Przez te pewnego rodzaju ''nadmiary'' książka stawała się mniej wiarygodna. Chociaż odkąd doczytałam, że autorka jest dziennikarką, przestało mnie to dziwić. Dziennikarze często specjalizują się w nadmuchiwaniu balona sensacji i patosu zupełnie niepotrzebnie. Niektóre wątki zbędne albo ''przedobrzone''. Dużo opisanych ciekawych zachowań ludzi z Aspergerem, co by sugerowało, że autorka dobrze odrobiła pracę domową przed zabraniem się za pisanie.
Patrząc jednak z drugiej strony na zdania typu: ''Zostałam pobłogosławiona w sposób, który nie każdy zrozumie''; ''Może i nie mam zwyczajnego dziecka, ale mój syn nigdy nie będzie nudny'', zastanawiam się, czy pisarka na pewno wie jak trudno wychowywać dziecko z tym zaburzeniem i czy na pewno jest to takie ''błogosławieństwo''? Reasumując ciekawa intryga i lektura dająca nadzieję na dobre rokowania. Jeśli tylko pani Corry wyzbędzie się dziennikarskich metod dmuchania ''balonów'', będzie miała we mnie wierną czytelniczkę.