Jednym z moich największych marzeń jest wyjazd do Włoch. Nigdy tam jeszcze nie byłam, jednak kuchnia, klimat, a zwłaszcza Rzym przyciągają mnie do tego kraju jak magnes. Gdy tylko dowiedziałam się, że główna bohaterka książki Dom na wybrzeżu przebywa w moich ukochanych Włochach, nie zastanawiałam się ani chwili dłużej, od razu zabrałam ją do domu. Autorka nie jest mi znana, a ten fakt tylko podsycił moją ciekawość. Jak całokształt wypadł w moich oczach?
Lamour Harrington to pokrzywdzona przez los kobieta. Najpierw śmierć ojca, a potem śmiertelny wypadek męża, tylko dzięki pomocy przyjaciółki Jammy, Lamour cudem udało się nie zamienić w kupkę nieszczęścia. Aby poprawić samopoczucie zranionej do cna kobiety, Jammy wraz ze swoim mężem postanawiają zorganizować wyjazd dla przyjaciółki do Włoskiego miasteczka z dzieciństwa Lamour. Kobieta zgadza się na podróż. Na nowo odnajduje się w rodzinnym mieście, gdzie mieszkała jako mała dziewczynka i zarazem stara się odkryć przyczynę niewyjaśnionej śmierci ojca.
Z mojej ostatniej książkowej analizy wynikło, że dość często sięgam po zwykłe obyczajówki. Z czego to wynika? Naprawdę nie wiem. Tak szczerze o za tym gatunkiem nawet nie przepadam, dlatego nie wiedziałam co mogłoby mi się w Domu na wybrzeżu spodobać. Chyba magia Włoch miała na to jakiś większy wpływ. Książka kompletnie nie przypadła mi do gustu. Nie jest to w pełni wina fabuły, która moim zdaniem miała jakiś potencjał, jednyk leży ona w poprowadzeniu dalszych losów głównych bohaterów. Do czego najbardziej mogłabym się przyczepić to do wątku miłosnego, który naciągany i naiwny, nie dawał optymistycznych myśli na przyszłość. W końcu rzadko kiedy spotykamy się z miłością ojca i syna do jednej kobiety, która moim zdaniem nie miała czym ich w sobie rozkochać.
Kolejną i chyba najważniejszą kwestią jest głupota głównej bohaterki. Z niedowierzaniem czytałam o jej coraz to nowych poczynaniach. Kto mądry kupiłby kury, bez żadnej znajomości na ich temat? Albo kto urządzałby dom, nie sprawdzając najpierw czy jest on prawnie jego? Uwierzcie mi bądź nie, ale to nie jest koniec idiotycznych pomysłów Lamour. Mogłabym ich jeszcze wymieniać i wymieniać, jednak samobójcom, którzy jakimś cudem jednak zdecydują się przeczytać tę książkę, nie będę odbierać przyjemności.
Styl autorki jest naprawdę lekki, przyjemny i dosyć ciekawy. Książkę, mimo znajdujących się w niej absurdów, czytało się w ekstremalnym tempie. Elizabeth Adler zauroczyła mnie magicznymi opisami Włoch. Momentami czułam, jakbym tam była, a to uczucie za każdym razem podobało mi się tak samo. Czasami nawet potrafiło przyćmić drewniane dialogi oraz dziwne zachowanie bohaterek. I właśnie tylko te Włochy, jako tako utrzymują bardzo mierny poziom tej książki. Mogłabym jeszcze narzekać na wiele rzeczy, na niezbyt logiczną narrację, która przy rozdziałach zmieniała się z pierwszoosobowej na trzecioosobową, ale wydaję mi się, że to co najważniejsze już napisałam i nie ma sensu jeszcze bardziej pogrążać tej klęski.
Dom na wybrzeżu to jak dla mnie bardzo mierna książka, nawet w swoim gatunku. Według mnie nie warto tracić dla niej czasu. Po za Włochami nie ma w niej nic zachwycającego. Podejrzewam, że nawet dla mało wymagających czytelników, nie byłaby to przyjemna rozrywka. Nie polecam i innych książek tej autorki się wystrzegam.