Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lista do mnie z", znaleziono 292

Puścił się biegiem, a ja stałam i wpatrywałam się w morze ze wzbierającą we mnie tak dobrze znaną tęsknotą. Ten bezkres zdominował moje życie. Zawsze mnie urzekał. Był tak nieskończony, że ledwo wierzyłam rybakom, gdy opowiadali o tym, co dzieje się tam, gdzie fiord łączy się z otwartym morzem.
Skryłam się w Obrazie, licząc, że ona nie zobaczy, kim się stałam. Czasami wciąż mi się to udawało. Jeśli zamknęłam oczy i pomyślałam o poziomkach, czułam nitki rozdartej sukni łaskoczące moje nagie ramię, kiedy pędzel Herr Heyerdahla omiatał paletę i muskał płótno.
Już na dworze ośmieliłam się wypowiedzieć jego nazwisko. Stąpałam ciężko, by zagłuszyć swój głos. Najpierw cicho wyszeptałam te dwa ociekające niegodziwością słowa, a potem powiedziałam na głos:
- Edvard Munch.
Ów portret wiernie mnie przedstawiał. Za zlewających się błękitów i żółci wyłaniała się zaniedbana dziewczynka w niechlujnej sukience, której fałdy i załamania pogłębiał cień.
Poziomki będą jeszcze niedojrzałe, twarde i oporne dla palców niczym małe białe piąstki. Natura wymieszała już kolory, lecz nie przelała ich jeszcze na płótno.
Uro­dził się, żeby być Pi­cas­sem, ale ktoś mu sprząt­nął ro­bo­tę sprzed nosa, dla­te­go z pasją oddał się na­ucza­niu pla­sty­ki.
Ja je­stem po pro­stu sobą. I wy­star­czam sama sobie. Kiedy pró­bu­ję się do­pa­so­wać, do­sto­so­wać, zmie­nić w kogoś, kim zda­niem in­nych po­win­nam być, robić coś, co zda­niem in­nych po­win­nam robić, pra­gnąć rze­czy, któ­rych zda­niem in­nych po­win­nam pra­gnąć… Je­stem sobą – po­wta­rzam. – I wy­star­czam sama sobie.
Lu­dzie od za­wsze za­sta­na­wia­ją się, czy zło bie­rze się z genów, czy z wy­cho­wa­nia.
Niosłabym każdą liczbę ukąszeń, cierni i ran, byle tylko móc zbierać teraz owoce. Tęskniłam do moich krzaków i przeklinałam matkę za to, że wysłała mnie do Ihlenów, próbując przemienić w kogoś, kim nie byłam i nigdy nie będę.
Tullik i Munch w naturalny sposób ciągnęli ku sobie, ja zaś starałam się iść parę kroków za nimi. Ich rozmowa nie toczyła się wartko, lecz chwile milczenia nie wywoływały skrępowania i Munch zdawał się odprężony w jej towarzystwie.
Każdy z tych obrazów był okruchem życia. Te postaci nie pozowały jak modele. Były ledwie świadome obecności podpatrującego je malarza. Robiły to, co zwykle, w swoim naturalnym otoczeniu. Pozostawały autentyczne i niewzruszone.
Obrazy wciąż stały na dworze oparte o ścianę pracowni. Ciemną postać kobiety wciąż niepokoił jej cień, a wzrok ciężarnej kobiety z wiśniami wciąż pozostawał nieobecny.
To miejsce w mojej głowie - jasne, świeże i niezagracone - było jedynym miejscem w moim życiu przystającym do zasad głoszonych przez moją matkę.
Nie nawykłam do zwyczajów panujących w wyższych sferach i z trudnością nadążałam za rozkładem dnia domowników.
Prawda często wydaje się wulgarna. Za to kłamstwa czasami świecą jak gwiazdy na niebie.
Nigdy nie mó­wi­łam „nie”. Prze­sta­łam po pro­stu mówić „tak”.
Męż­czyź­ni nie mają po­ję­cia, myśli sobie, nie mają po­ję­cia, jak uro­dze­nie dziec­ka spra­wia, że ko­bie­ta strze­że swo­jej skóry, swo­je­go ciała, swo­jej prze­strze­ni. Kiedy cały dzień od­da­jesz sie­bie dziec­ku w każdy moż­li­wy spo­sób, w jaki można się oddać dru­gie­mu czło­wie­ko­wi, ostat­nie, czego chcesz na ko­niec, to żeby do­ro­sły męż­czy­zna też cze­goś od cie­bie chciał. Męż­czyź­ni nie wie­dzą, jak dotyk dłoni na karku może się wy­da­wać żą­da­niem, nie ge­stem mi­ło­ści, jak pro­ble­my emo­cjo­nal­ne stają się zbyt kło­po­tli­we, a mi­łość cza­sa­mi jest cię­ża­rem, ogrom­nym cię­ża­rem.
– Ale Noah jest nasz, my go stwo­rzy­li­śmy, a to ozna­cza, że je­ste­śmy ro­dzi­ną, ze­spo­łem.
Zespół chudych i giętkich jak glisty tancerzy płci obojga wyginał śmiało ciało w rytm czegoś, co Szymonowi przywodziło na myśl huk młota udarowego. Gawiedzi się jednak podobało.
"Spodziewałam się, że żałoba to nieznośny smutek, ale dałam się zaskoczyć. Była olbrzymią niestabilnością. Utratą orientacji, utratą tożsamości, utratą spójnego "ja"." Dr Lisa M. Shulman "Mózg w żałobie".
Liset otworzyła drzwi naprzeciwko łóżka. Ze środka wyleciały roje much, buchnęło smrodem – i zobaczyłem wielką świnię w wannie. – ¡Coñooo! Kurdeee! – krzyknął zadowolony José. Świnia stała nieruchomo, utytłana w łajnie, chrumkała. Musiała ważyć jakieś osiemdziesiąt kilogramów. Mąż Liset, Juan, przeszmuglował ją w worku ze wsi, kiedy jeszcze ważyła nie więcej niż dwadzieścia. Wszyscy sąsiedzi zrzucili się na ten zakup, a teraz donosili solidarnie odpadki jedzenia. Podtuczyli nieźle wieprzka i wkrótce miało być świniobicie. Zwierzę stało w wannie, bo uznali, że jeśli będzie na podwórku, to ucieknie, ktoś je ukradnie lub doniesie, że je mają.
Łatwo być samemu, kiedy jest to twój własny wybór, znacznie trudniej, kiedy człowiek jest do tego zmuszony.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl