“Ożeż kurwa mać. Miał co najmniej metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, jasne, gęste włosy amerykańskiego surfera, nienaganną sylwetkę, piękne błękitne ślepia i tak wkurwiony wyraz twarzy, że gdybym nie była w pracy, momentalnie oddałabym mu serce, cnotę i wypłatę.
Gdybym nadal była w posiadaniu którejkolwiek z tych rzeczy.
– Yhym. – Popatrzyłam na niego przeciągle. – Pan Krzysztof Strzelecki? Inaczej sobie pana wyobrażałam.
Opadł na krzesło z nadal niezadowoloną miną.
– Może te mylne wyobrażenia wynikają z picia alkoholu przed siedemnastą? – zasugerował.
– Ooo, teraz mi pan bardziej pasuje. – Pociągnęłam solidny łyk piwa. – Zresztą, zawsze gdzieś na świecie jest teraz siedemnasta.”