Twórczość Pauliny Świst nie jest mi obca. Przeczytałam wszystkie jej dotychczas wydane książki i muszę przyznać, że "Paprocany" najmniej przypadły mi do gustu.
Tym razem poznajemy zupełnie nowych bohaterów, choć schemat zostaje zachowany - jest pani mecenas i pan policjant. Bratanica Zośki znika, a kobieta, by ją odnaleźć decyduje się zwrócić o pomoc do tymczasowo zawieszonego w obowiązkach Krzyśka. Przełożonym komisarza jest ojczym prawniczki i to on proponuje jego kandydaturę. Między tą dwójką od razu zaczyna iskrzyć, choć na początku przerzucają się złośliwościami.
Intryga była bardzo ciekawie skonstruowana. Początkowe rozdziały zupełnie nie wskazywały, że akcja pójdzie w takim kierunku. To ogromny atut tej książki i... niestety jedyny.
Sięgając po tę powieść, liczyłam na to, że zwyczajnie odetchnę od ciężkich klimatów i się rozerwę, ale zupełnie nie mogłam się wgryźć w fabułę. Bohaterowie mnie drażnili na każdym kroku, a wszystko to, co dotychczas uwielbiałam w stylu Świt, tym razem wydawało mi się wymuszone i zupełnie się nie kleiło.
Ciężko powiedzieć, czy ja zmęczyłam tę książkę, czy jednak ona zmęczyła mnie. Miało być lekko, pieprznie i przyjemnie, a było nużąco, nijako i bez polotu. Nawet teksty bohaterów nie bawiły mnie tak jak zwykle, jakby miały być śmieszne na siłę.
Wczoraj pojawiła się zapowiedź kolejnej powieści tej autorki, tym razem napisanej w duecie. Mam nadzieję, że znajdę w niej to, czego w "Paprocanac...