Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "nasi stosunki stan", znaleziono 2

Mieszkanie stanowiło w PRL – podobnie jak dzisiaj – jeden z głównych życiowych problemów do załatwienia, ale wówczas tego nie ukrywano, i było ono głównym celem oszczędzania. Badania nad problemami nowożeńców z lat 80. wykazywały, że mieszkanie znajduje się na pierwszym miejscu. Niemożność zdobycia własnego dachu nad głową przyczyniała się do podjęcia decyzji o zmianie miejsca pracy i zamieszkania. Mieszkalnictwo PRL z porównawczej historycznej refleksji w stosunku do prawicowej cenzurki propagandowej wychodzi z oceną znacznie poprawioną. Próby ukazania budownictwa mieszkaniowego przed 1989 rokiem jako niesprawnego, totalitarnego dziwoląga okazują się chybione. Z jednej strony sytuacja w tym zakresie skokowo się poprawiła w stosunku do warunków przedwojennych, z drugiej Polska po 1944 roku wykorzystywała przydatne w warunkach kraju biednego najnowocześniejsze rozwiązania architektoniczne, urbanistyczne i cywilizacyjne Zachodu. Należy wręcz powiedzieć, że budownictwo było przeinwestowane w stosunku do stopnia zamożności kraju, co nie oznacza, że było wystarczające wobec potrzeb. Upada też teoria, że kwintesencją zdrowego mieszkalnictwa są mieszkania własnościowe, bo nawet w najbogatszych krajach Zachodu znaczną część mieszkańców stać jedynie na wynajem mieszkania. Jest to już od wieków dosyć oczywisty stan rzeczy i próby całkowicie komercyjnej organizacji mieszkalnictwa w III RP spaliły na panewce. Dariusz Łukasiewicz, Od braku mieszkań socjalnych do braku pieniędzy na mieszkania komercyjne. Mieszkalnictwo w PRL Po stalinowskim, socrealistycznym interwale (choć i wtedy mieliśmy „bikiniarzy” czy „zakonspirowane” kluby jazzowe, „Przekrój”, a do 1953 roku „Tygodnik Powszechny”) nastąpiła istna eksplozja kulturalna. Zarówno kultury masowej, jak i „wyższą” zwanej. Zacznijmy od tej pierwszej. Stefan Kisielewski zwykł mawiać, że socrealizm skończył się definitywnie wraz z Karin Stanek, którą zresztą bardzo lubił. Jimmy Joe czy Malowana lala były jednak tylko kamyczkami w lawinie naśladownictwa muzyki zachodniej czy importu jej samej. Polska inwencja stawiła jak zwykle czoło trudnościom technicznym. W braku płyt słuchano Chubby’ego Checkera, Kinksów, Otisa Reddinga, boskiego Elvisa, Procol Harum i Smokeya Robinsona… z tak zwanych pocztówek dźwiękowych. To już, prócz awansu technologicznego (gdzież te pocztówki i winyle?), się nie zmieniło. Zachód zatriumfował w stu procentach. W listopadzie 1965 roku koncertowali w Warszawie The Animals, w kwietniu 1967 Rolling Stonesi. Rzecz nie do pomyślenia w innych KDL [kraje demokracji ludowej]! Jak grzyby po deszczu rodziły się nasze zespoły rockowe… Ludwik Stomma, PRL PO LATACH. Polska Ludowa, w której wzrastałem
Fragment z memoriału ppłk. Mariana Drobika Niewielki fragment z niezwykle obszernego memoriału ppłk. Drobika z grudnia 1943(!), zatytułowanego „Bieżąca polityka polska a rzeczywistość”, w którym przewidział nie tylko to, co się będzie działo po wkroczeniu Armii Czerwonej na ziemie II Rzeczpospolitej. „Lipcowa ofensywa niemiecka załamuje się już po paru dniach trwania. Potężna kontrofensywa sowiecka [chodzi o bitwę na Łuku Kurskim] ujawnia olbrzymią potęgę tego państwa. Wszelkie rachuby na sowieckie załamanie się, muszą być przekreślone. Staje się jasne, że Rosja nie tylko weźmie udział w finiszu, ale – ponad wszelką wątpliwość – dojdzie do mety w nienajgorszej formie. Można liczyć jedynie jeszcze na to, że sprzymierzeni wymuszą na Sowietach zatrzymanie się na takiej czy innej linii granicznej z nami. (…) O ile do tego czasu rząd nasz nie potrafi zawrzeć z Rosją kompromisu tak, by został uznany przez rząd sowiecki, jako prawowita władza naszego kraju, musimy się liczyć z tym, że obok okupacji wojskowej, czeka nas okupacja polityczna w postaci “demokratycznego” rządu, opartego o bagnety sowieckie. (…) Ideą Marszałka [Piłsudskiego] była bezwzględna walka z rosyjskim imperializmem. Ale czy rzuciłby do niej wykrwawiony i osłabły naród dziś, kiedy nie ma żadnych szans zwycięstwa? Czy nie szukałby inaczej kompromisu, który by nam umożliwił skrzepnięcie i nabranie siły? (…) Elementarna (…) logika nakazywała polskiej polityce począwszy od lipca [1943] parcie do wznowienia stosunków dyplomatycznych z Rosją za każdą możliwą do zapłacenia cenę. Żądaną przez Rosję ceną była zgoda na rewizję granic i wyrzeczenie się białorusko-ukraińskich Piemontów. Nie ulega już dziś wątpliwości, że cenę tę tak czy owak zapłacimy. (…) Z fikcji “nienaruszalności” narodziła się najszkodliwsza, jaką można wymyślić, teza, że odłożenie załatwienia sprawy granic na okres powojenny jest dla nas korzystne. Jakież będą praktyczne konsekwencje przyjęcia tej tezy, zwłaszcza wobec zbliżającej się do naszych granic okupacji sowieckiej? My będziemy się starali odbudować administrację na całym swoim terytorium sprzed września 1939 r. Bolszewicy utworzą ją co najmniej po linię [graniczną z Rzeszą z] 1940 r., do której roszczą sobie pretensje. Wewnątrz kraju rozgorzeje walka wewnętrzna między stronnikami Delegatury i PPR-u. Zaczną się wzajemne wyrzynania, rozstrzeliwania, samosądy, których my nie potrafimy przeciąć mieczem. Potrafi zaś to zrobić w kraju PPR, a na kresach administracja sowiecka, mając pełne poparcie rosyjskich bagnetów. Poleje się darmo nowe morze polskiej krwi. Rząd będzie nadal przebywał na emigracji, z której zapewne już nigdy nie powróci. Olbrzymia większość rozsianych po świecie Polaków, zasili kadry szoferów, kelnerów itp. zajmując miejsca wymierającej już emigracji rosyjskiej. Nasze wojsko na obczyźnie stanie się wojskiem najemnym, zdobywając dla Anglosasów różne San Dominga. Oto najprawdopodobniejsza – jak mi się wydaje – wizja skutków naszej niechęci do męskiego spojrzenia prawdzie w oczy i odkładania w nieokreśloną przyszłość problemów dla naszego bytu najistotniejszych”.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl