Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "palacu to ja", znaleziono 129

Tualeg postąpił ku niemu, jego oczy płonęły od gniewu. Stanął przed zwiadowcą i spojrzał z góry na niższego od siebie mężczyznę. Szturchnął palcem Halta w pierś.
- Ty... - rzekł z naciskiem. - Ty nie będziesz nazywał mnie Yusalem! Masz do mnie mówić ,,aszejku Yusalu'' albo ,,wasza jasność''. Zrozumiałeś mnie, bezczelny przybłędo?
Halt przekrzywił głowę na bok, jakby rozważał pytanie, choć było ono czysto retoryczne.
- Zrozumiałem jedno - rzekł - a mianowicie, że nijakiej jasności, którą potrafiłbym w tobie dostrzec, nie roztaczasz. Natomiast, o ile się nie mylę, tytuł aszejka wiąże się z szacunkiem, a jakim szacunkiem można darzyć kogoś, kto jak niewiasta tchórzliwie kryje twarz za niebieską woalką?
– Bardzo śmieszne. Ja chcę być taką policjantką jak ty.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo mama zawołała ją z kuchni. Powinna z nią usiąść i pogadać tak od serca, że to jest paskudna robota, że człowiek brodzi w gównie, tym moralnym, nie dosłownym, tapla się w paskudztwie tak niewyobrażalnym, że czasami chce się rzygać, że ma się ochotę wyjść, zabrać swoje rzeczy i nigdy już nie wrócić. I do tego jeszcze ludzie, którzy patrzą kobiecie na ręce i liczą w duchu, że jej się powinie noga, przewróci się i więcej nie wstanie. No i jeszcze cała grupa napalonych samców, którzy gdyby tylko kiwnęła palcem, rzuciliby się na nią i zjedli żywcem. I gdyby nie świadomość, że wśród tej całej menażerii są też ludzie zaangażowani w robotę, świetni fachowcy, dla których najważniejsza jest solidna praca, tacy jak jej szef Biernat, to dawno powinna zmienić zawód, pójść na aplikację i pracować w jakiejś kancelarii radcowskiej.
Przejedź się kolejką górską. Popływaj nago w oceanie. Pojedź na lotnisko i dla zabawy wsiądź do pierwszego lepszego samolotu. A może zatrzymaj palcem wirujący globus i zaplanuj wycieczkę w to miejsce; jeżeli trafisz w środek oceanu, zawsze możesz tam dopłynąć statkiem. Zjedz jakąś potrawę z kuchni regionalnej, której nie znasz. Zatrzymaj nieznajomą kobietę na ulicy i poproś, aby opowiedziała ci o swoich największych lękach, skrywanych w tajemnicy nadziejach i aspiracjach, a kiedy to zrobi, wyjaśnij, że pytałeś o to wszystko, ponieważ interesuje cię jako istota ludzka. Usiądź na chodniku i narysuj coś kolorowego kredą. Zamknij oczy i spróbuj doświadczyć świata za pomocą nosa - niech węch stanie się twoim wzrokiem. Porządnie się wyśpij. Zadzwoń do starego przyjaciela, z którym nie widziałeś się kopę lat. Podwiń nogawki spodni i wejdź do morza. Obejrzyj jakiś zagraniczny film. Nakarm wiewiórki. Zrób coś! Cokolwiek!
Ojciec nigdy nie czytał tylko jednej książki. Na ogół najmniej trzy naraz, a czasem cztery i pięć. Stworzył sobie swój własny system, z którego podśmiewałyśmy się w młodości, ale który z wiekiem przejęłyśmy. Na jego stoliku leżało zwykle kilka książek, które określał: - To są książki w transie. - Książek tych nie wolno było nam ruszać. Rozróżniałyśmy w tym stosie następujące działy według naszej klasyfikacji: jedna książka to była zwykle "piła", czyli książka naukowa lub popularnonaukowa, drugą nazywałyśmy "kobyłą" - była to monografia lub powieść historyczna albo jakiś cięższy kaliber beletrystyczny, trzecią był zwykle jakiś Dar Księżycowy, czyli coś z zakresu bardzo lekkiej beletrystyki, czwartą jakiś Miesiąc Zatajony, czyli książka znana, kochana, którą co jakiś czas czyta się znów od początku. Poza tym na stoliku przy książkach leżały stosy atlasów, ponieważ wraz z bohaterami Ojciec odbywał wszystkie podróże, częściowo w wyobraźni, częściowo palcem na mapie.
Stał nad nią, ukryty w mroku. Cień przysłaniał jego twarz. Nie mogła prawie niczego dostrzec. - Więc zawrzyjmy pakt. – widziała tylko jego czerwonce świecące oczy i dłoń, którą chwycił jej rękę. Podsunął papier, a ona machnęła na nim słabo krwawą linię. On również wziął na palce trochę kropli czerwonego atramentu z jej rany. Skrobał nim biały papier. – Więc przysięgasz? - Przysięgam. – co innego mogła powiedzieć? Chodziło o jej życie. Zakasłała lekko, krztusząc się. Nawet palcem drgnąć już nie mogła. Opadała z sił. Zagryzła wargę, mrugając parę razy, patrząc niewyraźnym wzrokiem. - Wiedz, że pakt jest nieodwracalny chyba, że sam go podrę lub zniszczę. Przysięgasz? Spadło więcej deszczu przysłaniającego pola widzenia. Dziewczyna przełknęła cicho ślinę. Zawahała się, lecz po chwili odparła. - Przysięgam. Pergamin spłonął, a dziewczyna zasnęła.
- Panie kapralu?
- Kapralu Tunny.
- Ja... ja... - To był chłopak nazwiskiem Worth i najwyraźniej miał problem. Tunny oczywiście rozpoznał objawy. Przestępowanie z nogi na nogę, bladość, lekko załzawione oczy. Nie było czasu do stracenia. Wskazał kciukiem latryny.
- Leć! - Młodzieniec pomknął jak wystraszony królik, skacząc na krzywych nogach po błocie. - Tylko postaraj się wysrać w odpowiednim miejscu! - Tunny odwrócił się i pogroził palcem pozostałym szeregowcom. - Zawsze srajcie w odpowiednim miejscu. To żołnierska zasada znacznie ważniejsza niż bzdury dotyczące marszu, broni czy ukształtowania terenu. - Nawet z tej odległości usłyszeli przeciągły jęk Wortha, a po nim donośne pierdnięcie. - Szeregowiec Worth właśnie toczy pierwszą potyczkę z naszym prawdziwym wrogiem. Nieprzejednanym, bezlitosnym i płynnym. - Położył dłoń na ramieniu najbliższego żołnierza. Był nim Żółtko, który niemal upadł pod wpływem dodatkowego ciężaru. - Jestem przekonany, że wcześniej lub później wszyscy zostaniecie wezwani do walki w latrynie. Odwagi, chłopcy, odwagi.
- Wiedzieliśmy, że wszystko to kiedyś wezmą diabli - podjął wreszcie - ale przypatrywaliśmy się temu biernie. Powinny być jakieś nagrody za tego typu głupotę.
- Może wiedzieliśmy, ale nie potrafiliśmy w to uwierzyć - zasugerowała Lucy.
- Wiara. - Prychnął pogardliwie. - Mógłbym pocałować tysiąc krzyży. Pierdolić wiarę. Wierzyć można w Boga - ciągnął z goryczą. - W miłość. W zaufanie. Wierzę, że mogę ci zaufać. Wierzę, że mnie kochasz. - Uniósł ironicznie brew. - Wierzę, że Bóg patrzy na nas z góry i śmieje się wniebogłosy.
Wypił łyk drinka, a potem postawił kieliszek do martini na barze i zaczął go obracać machinalnie w palcach, gapiąc się na krążące w nim oliwki.
- Tu nie chodzi o wiarę. Myślisz, że ktoś taki jak Catherine Case z Las Vegas naprawdę w coś wierzy? Chodzi o to, żeby patrzeć i widzieć. Czyste dane. W dane się nie wierzy, tylko się je sprawdza. - Skrzywił się. - Gdybym miał wskazać palcem chwilę, w której naprawdę spierdoliliśmy sprawę, wybrałbym tę, w której uznaliśmy, że dane to coś, w co można wierzyć bądź nie.
Wysoko nad miastem Śmierć starał się unikać wzroku Alberta.
-Nie wyjąłeś tego wszystkiego z worka, panie! Nie te cygara, brzoskwinie w brandy i jedzenie z takimi dziwacznymi zagranicznymi nazwami!
OWSZEM, POCHODZĄ Z WORKA.
Albert przyjrzał mu się podejrzliwie.
-Ale najpierw sam je do worka włożyłeś, prawda?
NIE.
Włożyłeś, panie - upierał się Albert.
NIE.
-Zebrałeś skądś i włożyłeś do worka.
NIE.
-Sam włożyłeś te rzeczy do worka.
NIE.
-Włożyłeś.
TAK.
-Wiedziałem, że to ty panie. Skąd je wziąłeś?
LEŻAŁY SOBIE.
-Cała pieczona świnia, o ile mi wiadomo, na ogół tak sobie nie leży.
NIKT Z NICH NIE KORZYSTAŁ, ALBERCIE.
-Parę kominów temu odwiedziliśmy modną restaurację... (...)
NO... PO PROSTU SOBIE LEŻAŁO. WIESZ, W STANIE SPOCZYNKU.
-W kuchni?
ISTOTNIE, MIEJSCE TO ZDRADZAŁO NIEJAKĄ KULINARNOŚĆ, O ILE PAMIĘTAM.
Albert oskarżycielsko wskazał Śmierć drżącym palcem.
-Ukradłeś czyjąś strzeżeniowiedźmową wieczerzę, panie!
BĘDZIE ZJEDZONA, tłumaczył się Śmierć.(...)
TO NIE BYŁA KRADZIEŻ, TYLKO... REDYSTRYBUCJA. DOBRY UCZYNEK W TYM NIEDOBRYM ŚWIECIE.
Przy biurku w recepcji siedziała Wielka Cyndi. "Siedziała" to niewłaściwe słowo. Na ten widok przychodził na myśl przysłowiowy wielbłąd, próbujący przecisnąć się przez ucho igielne. Blat biurka, którego nogi wisiały w powietrzu, kołysał się na jej kolanach jak huśtawka. Kubek z kawą niknął w dłoniach wielkich jak jaśki. Krótkie szpikulce włosów biły dziś w oczy różem. Makijaż kojarzył mu się z wypadkiem z kredkami świecowymi, którymi wymazał się w dzieciństwie, a biała szminka na ustach z filmem dokumentalnym o Elvisie. Zazwyczaj Cyndi witała go warknięciem. Dziś jednak uśmiechnęła się i zatrzepotała powiekami, przerażając go o wiele bardziej niż zwykle. wyglądała jak Bette Davis w "Co sie zdarzyło Baby Jame", tyle, że Bette Davis na sterydach. Palcem środkowym wskazała w górę, unosząc go i opuszczając. -Pierwsza linia?- spytał Pokręciła przecząco głową. Ruchy jej palca przyspieszyły. Spojrzała na sufit. Myron podążył za jej wzrokiem, ale nie dostrzegł niczego. Cyndi przewróciła oczami. Na twarzy miała nieruchomy uśmiech cyrkowego klauna. -Nie rozumiem- wyznał. -Win chce się z panem widzieć- wyjaśniła. Myrona zaskoczył jej głos, usłyszał go po raz pierwszy. Brzmiał tak pewnie jak głos hostessy programu kablowej sieci handlowej, w którym nie milkną telefony od wdzięcznych klientów opisujących nader szczegółowo, jak bardzo odmieniło się ich życie po zakupie zielonej wazy w kształcie góry Rushmore.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl