Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sobie einstein", znaleziono 24

Einstein powiedział, że prawdziwym szaleńcem jest człowiek, który raz po raz rozwiązuje to samo zadanie, licząc, że w końcu uzyska inną odpowiedź. Ale co jeśli Einstein się mylił, Sonny? Czy istnieje coś innego, jakaś boska inspiracja, która mimo wszystko może nas skłonić do dokonania następnym razem innego wyboru?
„… życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko.”
[cytat autorstwa Alberta Einsteina]
Albert einstein, największy uczony XX w. i jeden z najwybitniejszych umysłów w historii, znany jest przede wszystkim jako twórca teorii względności.
Einstein powiedział tak: "Jeśli teorie matematyczne opisują rzeczywistość, to nie ma w nich nic pewnego; a jeśli są pewne, to nie opisują rzeczywistości". (...) Zasadniczo to znaczy, że gówno wiemy.
Wszelka nauka jest niczym innym, jak tylko udoskonaleniem potocznego myślenia.
Nauczanie powinno wyglądać w taki sposób, aby to, co jest oferowane, było postrzegane jako wartościowy dar, a nie ciężki obowiązek.
Aby stać się nieskazitelnym członkiem stada owiec, przede wszystkim należy być owcą.
Jeżeli chcecie, aby wasze dzieci były inteligentne czytajcie im baśnie. Jeżeli chcecie, aby były jeszcze bardziej inteligentne, czytajcie im jeszcze więcej baśni.
Jedyne, co musisz wiedzieć, to gdzie jest biblioteka
Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów
Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko?
Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie jak go wskrzesić.
Jeśli a oznacza szczęście, to a=x+y+z, gdzie x - praca, y - rozrywki, z - umiejętność trzymania języka za zębami.
Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona.
Nie potrafię wyobrazić sobie Boga, który nagradza i karze istoty przez siebie stworzone, lub Boga obdarzonego wolną wolą na podobieństwo nas samych. Nie mogę również ani też nie chcę sobie wyobrazić, że człowiek trwa dalej po fizycznej śmierci; nadzieje tą pozostawiam ludziom słabego ducha, którzy żywią ją ze strachu lub niedorzecznego egoizmu.
Cała nasza nauka, w porównaniu z rzeczywistością, jest prymitywna i dziecinna - ale nadal jest to najcenniejsza rzecz, jaką posiadamy.
Einstein mawiał, iż to, że świat jest matematyczny, jest tajemnicą, którą prawdopodobnie nigdy nie pojmiemy. Ale możemy jej doświadczać, spoglądając wieczorem w głąb błyszczącego gwiazdami nieba: "błyski różu i zieleni na kobaltowoniebieskim tle...".
Wbrew teoriom Einsteina czas nie jest rzeką, tylko wielkim pieprzonym bawołem, który powala nas na ziemię i w końcu rozgniata na miazgę, krwawą i nieruchomą, z aparatem słuchowym wsuniętym w jedno ucho i woreczkiem po kolostomii przypiętym do uda w miejsce czterdziestki piątki.
Moja miłość do chemii jest pochodną mojej miłości do Nauki. Uważam Naukę całkiem serio za najcenniejsze, co wymyśliła nasza cywilizacja. Osiągnięcia Newtona, Einsteina i Skłodowskiej-Curie w moich oczach przebijają dokonania Mozarta, Szekspira i sióstr Brontë (razem wziętych).
Nie chodzi o to, że nie cenię tych ostatnich - wprost przeciwnie! - tylko o to, że nauka ma znacznie silniejszy wpływ na nasze życie niż literatura czy muzyka.
Świat jest taki, jakim znamy go ze starych podręczników, tylko dlatego, że znajduje się pod obserwacją. Czy - jak piszą w połowie dwudziestego wieku Ildis, Whitrow i Dicke - "aby istniał Wszechświat, konieczne jest, aby na pewnym etapie pojawili się w nim obserwatorzy". Patrzą na mnie, więc jestem. (...) zawsze jest jakiś duży niewidzialny obserwator, jakieś oko, o którym nie powinniśmy zapominać. Starzec, jak nazywa go Einstein. Być może fizyka czy też metafizyka kwantowa właśnie to nam mówi. Skoro istniejemy, to znaczy, że jesteśmy obserwowani. Jest coś lub ktoś, kto nigdy nie spuszcza nas z oczu. Śmierć przychodzi, kiedy to coś przestaje na nas patrzeć, odwróci od nas twarz. (s.272)
Z punktu widzenia społeczeństwa patriarchalnego pomysł, że kobieta mogłaby posiadać jakąś siłę, był równoznaczny z wykluczeniem istnienia tejże siły u mężczyzny.
Czy termin ten będzie oznaczać nikczemną czarownicę czy tez czarującą kobietę, zależy wyłącznie od niej samej, od jej mocy i energii, przekraczających z reguły możliwości zrozumienia mężczyzny, co z kolei postrzegane jest jako zagrożenie dla męskiego wizerunku jako tego, który sprawuje kontrolę nad wszystkim, z własnymi emocjami włącznie.
Konigsberg to zbyt poważne nazwisko dla komika, ale czego można się spodziewać, jeśli człowiek się rodzi w Brooklynie, gdzie wszyscy są tak nieszczęśliwi, że nikt nie myśli o samobójstwie? Takie nazwiska jak Lupowitz, Rosenzweig czy Weinstein, że już nie wspomnę o starym Fleischmanie, który chorował na raka prostaty, nie brzmią za grosz śmieszniej, jeśli nosisz aparat słuchowy.
Dlatego zacząłem opowiadać dowcipy w kafejkach Greenwich Village. Lepsze to niż chodzenie do szkoły dla opóźnionych umysłowo nauczycieli i tylko trochę mniej zabawne niż granie na klarnecie. Moim koronnym numerem był kawał o pani Sarze Rosenkrantz, którą jej mąż, pan Daniel Rosenkrantz, obwoźny sprzedawca srebrnych wykałaczek, zastaje w łóżku z panem Schneiderem, tym, co ma sklep żelazny zaraz za piekarnią, co to go za bezcen kupił od pana Salomona Hirscha, na co pani Resenkrantz woła w najwyższym zdumieniu: Danny! To ty? W takim razie z kim ja leżę w łóżku? A jeżeli nawet wtedy goście się nie śmiali, to po prostu mówiłem, że kiedyś będę światowej sławy reżyserem i dostanę Oscara.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl