To są dwie i pół strony z pierwszych dziesięciu stron tego "dzieła".
Wróciłam do sali jakby nigdy nic, jednakże nie dało się ukryć, że byłam lekko zarumieniona.
Wszyscy z zaciekawieniem spoglądali w stronę stolika, za którym siedzieli Adam Cebrzyński, Hans Roithner i jakiś nikomu nieznany mężczyzna.
A przecież ukazując światu nasze cierpienie udoskonalamy go, udoskonalamy siebie, jednocześnie dając wzór jak postępować podczas kryzysu rodzącego się...