Józef Wilkoń powiedział kiedyś, że „Z rzeczy, które wymyślił człowiek, książka jest jednym z jego największych dzieł. […] Zmienia się jej uroda, jej forma, ale jej funkcja, jej istota jest wieczna. Może być ilustrowana, być polem dla arcydzieła (…). Jest z natury stworzona dla piękna. Brzydota czyni jej cierpienie dotkliwym jak ból (…), ale za to co za radość, kiedy promienieje.”
Dziś chciałam przedstawić Wam artystę, który nie tylko umiał to piękno uchwycić, ale przede wszystkim umiał nim zachwycić. Jednego z najważniejszych i największych twórców Polskiej Szkoły Ilustracji, malarza dziecięcych snów. Nazywano go „artystą polskiej książki”, „tytanem polskiej ilustracji” i twórcą ”książek do patrzenia”, który stworzył charakterystyczny, rozpoznawalny na pierwszy rzut oka styl. Który z równą swobodą i wirtuozerią ilustrował bajki i baśnie, jak i literaturę przeznaczoną dla dorosłych. Artystę, którego ilustracje są pełne piękna, wrażliwości, zrozumienia dziecięcego świata i są chwilą zatrzymania go w tym wzruszającym kadrze na dłużej.
ŻYCIE:
Janusz Stanny urodził się 29 lutego 1932 r. w Warszawie.
Zdolności artystyczne wykazywał już od najmłodszych lat, z czego jego rodzice wcale nie byli zadowoleni, ale przyszły artysta jakoś szczególnie się tym nie przejmował. Córka Katarzyna mówi, że w rodzinie krążyła anegdota, jakoby jej tato węglem na prześcieradle kopiował „Bitwę pod Grunwaldem” Matejki. W momencie wybuchu drugiej wojny światowej miał rozpocząć naukę w klasie pierwszej. Nie rozpoczął. Czas poświęcił jednak na uwiecznianie rzeczywistości, która nastała:
„…rysował, malował farbkami to, co widział jako chłopiec. Czołgi, żołnierzy, można powiedzieć, że jest to rysunkowy reportaż dziecka z wojny. Te prace mamy zachowane, to rodzinna pamiątka.”
– wspomina córka.
Od 1952 studiował na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, a w ich trakcie trafił do Pracowni Plakatu Henryka Tomaszewskego „co pozwoliło mu na projektowanie interesujących plakatów, pełnych aluzji i niedomówień.”. To właśnie w jego pracowni w 1957 r. zrobił dyplom. Także profesorowi Tomaszewskiemu zawdzięczał pierwsze projekty filmowe oraz debiut książkowy. Jego pierwszą zilustrowaną książką był „Magik” Jana Brzechwy. Również w tym samym czasie publikował satyryczne rysunki m.in. na łamach "Szpilek".
W latach 1960-1971 był asystentem w Pracowni Ilustracji prof. Jana Marcina Szancera. W 1975 został docentem i od tego czasu, aż do przejścia na emeryturę w 2005 r. (inne źródła podają: w 2002 r.) kierował Pracownią Projektowania Książki i Projektowania Graficznego na macierzystym wydziale. W 1986 roku (gdzie indziej znów: 1989) otrzymał tytuł profesora. Pracował także w Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi. Wychował wielu grafików i artystów książki. Był promotorem około 250 prac dyplomowych. W jednym z wywiadów mówił o swojej pracy z młodymi ludźmi:
"By zorientować się w geografii myślenia moich studentów, na początku prosiłem, żeby rysunkiem odpowiedzieli mi na pytanie "Dlaczego ten kot nie łowi myszy?". To był dobry test. Trzeba było się przestawić na myślenie obrazem".
Swoją pracę zawodową jako ilustrator książek dla dzieci rozpoczął w wydawnictwie „Czytelnik”, a następnie kontynuował w „Ruchu” (późniejszy KAW) i współpracował też z „Naszą Księgarnią”. W „Czytelniku” i dla „PIW” projektował też książki dla dorosłych.
W momencie, gdy Jan Marcin Szancer pożegnał się ze stanowiskiem kierownika graficznego w „Ruchu”, zastąpił go właśnie Janusz Stanny.
"Powstała dość utopijna idea, by przez kioski Ruchu docierać do ludzi z dobrą grafiką, by książki przygotowywały dzieci do przyjęcia sztuki nowoczesnej. Ilustrowali Tomaszewski, Zamecznik, Strumiłło, Młodożeniec, Wilkoń i wielu innych. Co czwartek mieliśmy kolegia redakcyjne, co tydzień ocenialiśmy sześć-siedem książek. (…) Po odejściu Szancera przez kilka lat byłem kierownikiem artystycznym. Dziś sobie nie wyobrażam takiej pracy, ani żeby ktoś wydawał tyle książek, i to w takich nakładach!"
Jego żona, Teresa Wilbik, również jest wybitną ilustratorką. Mam nadzieję, że kiedyś i o niej będę miała okazję wam opowiedzieć. Ich córka Katarzyna poszła w ślady rodziców kończąc najpierw liceum plastyczne, a potem Wydział Grafiki na warszawskiej ASP. Od 2009 roku prowadzi Pracownię Obrazowania dla Mediów. Pracuje też dla Polskiej Akademii Nauk, zajmuje się grafiką użytkową, fotografią i pracą naukową.
Janusz Stanny zmarł 13 lutego 2014 roku.
W zamojskiej Alei Sław, na ul. Grodzkiej, znajduje się pamiątkowa tablica wykonana z brązu. Aleja ta ma przypominać o ludziach szczególnie zasłużonych dla Zamościa. Jedną z nich jest właśnie profesor Janusz Stanny.
TWÓRCZOŚĆ:
Janusz Stanny to nie tylko ilustrator, to również wybitny grafik (grafika projektowa, prasowa) plakacista, rysownik i karykaturzysta. Działał również na polu filmowym, a dokładnie przy filmach animowanych.
Zaliczany jest do grona artystów Polskiej Szkoły Ilustracji, którzy byli bardzo cenieni na arenie międzynarodowej. Wyróżniali się, o czym pisałam przy okazji artykułu o Oldze Siemaszko (https://nakanapie.pl/a/mistrzowie-ilustracji), przede wszystkim swobodą artystyczną oraz dowcipnymi i nowatorskimi rozwiązaniami.
Janusz Stanny jest autorem ilustracji do ponad 200 książek, które większość z nas nie raz zapewne miała w rękach.
Do klasyki przeszły już te z „Pana Tadeusza”.
„Jeśli nie liczyć malarzy, którzy ilustrowali różne sceny z Pana Tadeusza bez zamiaru publikowania ich w książkowych wydaniach dzieła Mickiewicza, to okaże się, że po 184 latach od pierwszego wydania epopei ledwie kilkunastu artystów podjęło się zilustrowania książki. Czemu? Zdaje się, że najbardziej znany, i rzeczywiście udany, cykl ilustracji Andriollego był przez wielu wydawców i przez całe lata traktowany jako obowiązujący kanon, tym trudniej było podjąć próbę zobaczenia zdarzeń w Soplicowie na nowo. A poza tym kunszt poetycki Mickiewicza też chyba trochę paraliżował plastyków, bo każda plastyczna konkretyzacja odbierała coś obrazom budowanym w wyobraźni czytelnika nie tylko z kolorów i kształtów, ale i z zapachów, dźwięków, ruchu... Z drugiej strony trzeba podkreślić, że są i takie interpretacje plastyczne, które podejmują dialog ze słowem poety, rezygnują z konkretyzacji na rzecz kreowania własnej poetyckiej aury — takie są np. współczesne ilustracje Janusza Stannego.”
„zabawne, zaskakujące, z szacunkiem i uwagą traktujące małego czytelnika i jego poczucie humoru.”
Zapytany, z którym z autorów współpraca układała się mu dobrze , przekornie odparł:
„- Z tym, co napisał "O malarzu..." i "Baśń o królu Dardanelu". Całkowity brak wtrącania się autora do ilustracji! Wszystko mu się spodobało! Z innymi też nie miałem konfliktów. Raz tylko, gdy zrobiłem niebieskiego krasnoludka, autor to zobaczył i mówi, że przecież krasnoludki są czerwone. - A ja widziałem niebieskiego! - odpowiedziałem. I na tym się skończyło.”
Jego działalność satyryczna związana jest głównie z czasopismem „Szpilki”, w którym debiutował jako karykaturzysta, , ale też z takimi jak: „Dookoła Świata”, „Wiadomości Kulturalne”, „Przegląd”, „Gazeta Wyborcza” . Podobne prace umieścił także we własnej książce pt: „Melba z salmonellą”.
Stanny w jednym z wywiadów podkreślał, jak ważny jest dla niego humor dostrzegany w codziennych sytuacjach. „Zawsze śmieszyła mnie rzeczywistość. Zawsze szukałem może nie lepszej, ale śmieszniejszej strony życia. Zabawniejszej, która na co dzień często umyka nam z pola widzenia, a mnie ona zawsze interesowała i interesuje do dzisiaj”.
Jednym z ostatnich ulubionych bohaterów rysunkowych komentarzy Stannego był telewizor. W katalogu wystawy "Słuszna sprawa" Zygmunt Januszewski napisał:
"Kilkoma muśnięciami pędzla Stanny potrafi wyczarować przestrzeń, a w niej nas grających samych siebie w neonowym świetle wybałuszonego ekranu. Jak w starym kinie snop światła rozcina półmrok ciasnego mieszkanka i wyznacza granicę między dobrem a złem. W iluzjonistycznej poświacie dokonują się niezwykłe metamorfozy. Szarzy obywatele przeobrażają się w herosów i mistrzów wszechkategorii albo niepoprawnych marzycieli. Pod wpływem sączącej się z ekranu ektoplazmy starannie ucharakteryzowani, w doskonale dobranych kostiumach z początku XXI wieku nasi rodacy po czterdziestce poddają się teleportacji i doznają oświecenia.".
Dzieła artysty zdobyły dużą popularność, a on sam były wielokrotnie honorowany wieloma nagrodami, m.in.:
Nagroda Prezesa Rady Ministrów za twórczość artystyczną dla dzieci i młodzieży w 1974, 1983, 1987 roku.
II nagroda w konkursie na ilustracje do "Don Kichota" M. Cervantesa, Buenos Aires 1966
Nagroda "Premio Grafico" na Międzynarodowych Targach Książki Dziecięcej, Bolonia 1968
Złoty Medal na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Edytorskiej IBA, Lipsk 1971
"Złota plakietka" na Międzynarodowym Biennale Ilustracji, Bratysława w 1975 i w 1977 roku.
Wielokrotnie nagradzany i wyróżniany w konkursie Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek na najlepiej wydaną książkę roku.
Nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2001 r.
Złoty medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis w 2006 roku.
Swoje prace prezentował na wielu wystawach indywidualnych w kraju i za granicą.
„Bodaj w 1963 roku Szancer urządził obszerną wystawę swoim studentom w Związku Artystów Plastyków. Przyszła Olga Siemaszkowa, obejrzała i mówi: "Oj Marcin, Marcin, co ty wychowujesz spychaczy". Wśród tych spychaczy byłem między innymi ja i jeszcze młodsi ode mnie. Nazwa została... Zawsze są jacyś młodzi, co są spychaczami, i jacyś starsi, co uważają, że są spychani. Wydaje mi się, że dziś młodzi boją się dydaktyki i czegoś, co jest ładne. Oni chyba sądzą, że mają do czynienia z szalenie wykształconym plastycznie dzieckiem. A takich dzieci jest bardzo mało. Najważniejsze to starać się mówić do dziecka jako tako zrozumiałym językiem.”
Na pytanie Beaty Kęczkowskiej: Nikt się nie wstydził, że robi dla dzieci? w wywiadzie dla Gazety Wyborczej powiedział:
„To w ogóle nie wchodziło w rachubę! Powiem więcej, nikt się nie wstydził, że robił plakaty pierwszomajowe. Pamiętam trzy-cztery takie plakaty Tomaszewskiego. Pierwszy z nich powstał jeszcze w Łodzi, następne już tu, w Warszawie. Znakomite. Szalenie oszczędne i wcale niezwiązane z ideologią, akcentujące święto, radość. Ważne było, żeby to, co się robi, było po prostu dobre. Poza tym książka w PRL nie była uwiązana ekonomicznie, wydawnictwa dostawały pieniądze, książki miały ogromne nakłady. Robiono je lepiej, gorzej, ale robiono i nie decydował o tym żaden dyrektor od sprzedaży.”
Jest również twórcą wielu okładek, np. Wydawnictwa PIW „Polska Literatura Współczesna”, a także tych w serii „Z wiewiórką” wydawanych przez KAW:
„A ile okładek zrobiłem, nie wiem. Nie zapisywałem. Nie myślałem historycznie.”
Stanny tak mówił o swojej twórczości:
„Jestem zaspokojony w tym, co zilustrowałem. Jakbym miał wyliczać, śmiało mogę powiedzieć „wszystko”, bo przecież jest wśród tych książek Biblia, „Pan Tadeusz”, „Don Kichot”... Nie ma Joyce'a, bo go nie chciałem. On nie potrzebuje ilustracji. Cenię sobie „Pana Tadeusza”, może kilka jeszcze książek”.
STYL:
O tym jak powstawały prace Stannego tak opowiada jego córka Katarzyna:
„Tata pracował w technikach bardzo tradycyjnych to znaczy ołówek, pisak, flamastry, farby plakatowe, akryle.”
Żona z córką podkreślają, że „Rysował w nieskończoność, długo niezadowolony z efektu. Powstawał taki twórczy bałagan. Rysunki leżały na stole, na podłodze, a on nie potrafił skończyć. Wolał pracować do późna (…) w pracowni zastawałam kilkadziesiąt wersji jednej ilustracji. Potem wybierał jedną, resztę wyrzucał.”
Jego ilustracje przepełnione są poczuciem humoru i żywymi barwami. W swoich pracach łączył malarskie spojrzenie z poczuciem humoru i ostrą kreską.
Dzieła artysty były bardzo spójne kompozycyjnie, obraz i tekst stanowiły jedność. Tworzone w nurcie awangardowym, pełne humoru i ciekawych rozwiązań technicznych.
„Skrzący się dowcip, wypływający już z samego zabawnego konceptu wierszy, nowatorstwo rozwiązań formalnych w typografii książeczek, w których kolumny tekstu skaczą i wierzgają jak tytułowy koń i kot, niezwykle trafna charakterystyka postaci, syntetyczny, oszczędny rysunek, a oddający całą gamę reakcji, typowych zachowań. […] Nie ma znaczenia, czy używa tuszu i piórka (czasem gruszki lekarskiej!) czy pędzli, czy świat jest poddany rygorom linii, czy rządzi nim plama, czy tonacja jest jaskrawa i budowana na mocnych kontrastach, czy łagodnie przepływa w półtonach i pastelowych odcieniach.”
Tak o jego utworze „Koń i kot” pisze w swojej pracy doktorskiej Anita Wincencjusz-Patyna.
Artysta faktycznie używał gruszki lekarskiej tworząc swoje ilustracje, np. do „Zaczarowanego krawca” Januszewskiej. Większość tekstu napisał też ręcznie, stylizując litery tak, by oddawały ducha epoki, o którym opowiadała historia.
„W to wszystko wpleciony był kostium. Książka była szalenie odważna. Robiłem ją na różnych papierach. Czym? To aż wstyd powiedzieć. To była gruszka! Taka gumowa, chyba do zakraplania oczu. Naciągałem ją tuszem i robiłem tak dużo rysunków, aż wyszło”.
Janusz Stanny zawsze podkreślał, że właśnie tę książkę dla dzieci ceni sobie najbardziej.
Wspólnym mianownikiem stylu Stannego jest prostota i oszczędność formy. Świat i postaci rysował zwykle za pomocą: prostych linii, jaskrawych tonów, pastelowych przejść czy nieforemnych plam. To oznaczało też, iż wszystko mogło być narzędziem twórczym – nawet lekarska „gruszka”, o której wspominałam wyżej.
Jak pisze w swojej monografii o ilustratorach Barbara Gawryluk:
„Swoich studentów uczył przede wszystkim odpowiedzialności za kreowane światy.”
A dr Wincencjusz-Patyna dodaje:
„Dla Stannego siłą największą i pierwszą jest dobry realistyczny rysunek, który dopiero w trakcie wgłębiania się w tekst ulega interpretacji i stworzeniu nowej wartości. Świadczy o jego doskonałym warsztacie i odpowiedzialności za autentyczność postaci i światów, w których funkcjonują.”
Styl ilustracji Janusza Stannego zmieniał się wraz z latami. Wciąż poszukiwał nowych rozwiązań graficznych- od „kubizujących obrazków, poprzez wypracowane, pełne tajemniczych odniesień baśniowe plansze, do rysowania grubą, swobodną kreską, okraszonych rubasznym humorem obrazów. Jego nowatorskie opracowania graficzne książek nie podążają ściśle za fabułą, lecz celnie oddają treść utworu, uczą zaskakujących skojarzeń.”
Mistrzowie ilustracji, ci wszyscy wielcy, którzy stworzyli mój dziecięcy świat i ukształtowali wyobraźnię, wiedzieli, „że czasem mniej, znaczy więcej”. Rozumieli, że to my, czytelnicy, na podstawie ich niedopowiedzeń i aluzji, musimy otworzyć się na to, co nieoczywiste, ale równocześnie tak proste i klarowne. Czy gdyby nie było Janusza Stannego i jego magicznych ilustracji, wiedzielibyśmy „że król musi mieć wijące się loki, wąsy, brodę oraz koronę na czubku głowy”? Może tak, a może nie, ale jestem pewna, że nasz dziecięcy świat bez jego plastycznej i ponadczasowej metafory byłby niesamowicie ubogi.
Jak zwykle serdecznie dziękuję pani Urszuli Jarmołowskiej, autorce bloga „To dla pamięci” (https://jarmila09.wordpress.com/), która pozwala mi korzystać ze swoich bogatych zbiorów ilustracji.
Cudowne. I dokonania, i artykuł. :) Mam nadzieję, że jeszcze Ci zostało paru artystów do opisania, z przyjemnością o nich czytam. :)
× 7
Komentarze (2)
@8dzientygodnia · około 4 lata temu
Takich ilustratorów, o których bardzo chciałabym jeszcze napisać, jest około dziesięciu. Przy ośmiu nazwiskach mam materiał, na którym można pracować i zrobić z tego fajne teksty. Są jeszcze dwie panie, niezwykle dla mnie ważne, ale niestety nie ma do nich żadnych źródeł. To byłoby wyzwanie, bo musiałabym sama pokusić się o artystyczną analizę. Może się odważę. Ale jeśli tak, to chyba na samym końcu, jak już będę odpowiednio zorientowana w tej materii. Myślałam też jeszcze o kilku współczesnych, tych, których bardzo cenię. Przynajmniej cztery nazwiska by się tu znalazły. Pracy, a pracy przede mną. Jeśli tylko będzie zainteresowanie, to ja chętnie będę pisać.
Marnujesz swój ukryty talent robiąc to co robisz w realu, myślałaś o napisaniu książki?
× 4
Komentarze (1)
@8dzientygodnia · około 4 lata temu
Myślałam. Cały czas myślę. Mam wiele pomysłów, cztery zrealizowane przynajmniej w jakiejś części. Tylko odwagi brak. Ale i na to przyjdzie kiedyś pora. Dla dzieci pisze się jednak trochę inaczej niż dla dorosłych, a tylko to mnie na razie interesuje.
Raz tylko, gdy zrobiłem niebieskiego krasnoludka, autor to zobaczył i mówi, że przecież krasnoludki są czerwone. - A ja widziałem niebieskiego! - odpowiedziałem.
Świetny artykuł i świetny dobór ilustracji. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy (bo najpierw oglądałem obrazki), to niezwykła wszechstronność pana Stannego i trudno nie zgodzić się cytowaną w artykule dr Wincencjusz-Patyną - wszystko zaczyna się od warsztatu.