Kiedy koleżanka mówiła mi, że „musi” przeczytać jakąś konkretną książkę, bo bierze udział w wyzwaniu czytelniczym, sądziłam, że oszalała. No bo jak to „musi”? Czytanie powinno być przyjemnością! Po co nakładać na siebie rygor i dobierać książki zgodnie z czyimś przekonaniem? Postanowiłam zaryzykować i sprawdzić to!
Im dalej w las… tym więcej książek
Czytelniczych wyzwań jest naprawdę sporo, są też zupełnie różne. Chyba każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie. Niektóre z nich skupiają się na przeczytaniu określonej liczby książek w konkretnym czasie. Pewnie kojarzycie akcję „52 w rok”? To chyba najpopularniejsze wyzwanie. Czemu? Bo jednocześnie motywuje nas do niezaniedbywania hobby, a z drugiej niewiele narzuca. Czytamy, co chcemy i kiedy chcemy, a po upływie przykładowego roku, mamy fajne podsumowanie. Brzmi ciekawie? To świetnie się składa, bo w takiej akcji możesz wziąć udział też na naszym portalu.
Druga kategoria wyzwań to te motywujące do czytania określonych kategorii książek. Na czym to polega? Albo jedna osoba, albo grupa, wymyślają jakieś hasło przewodnie na dany okres np. miesiąc czy tydzień. W tym czasie należy przeczytać tytuł, który pasuje do głównego motywu.
Coraz popularniejsze stają się też wyzwania skłaniające do czytania bardzo konkretnych tytułów. Czytelnicy oczekujący właśnie takiego rozwiązania mogą korzystać z gotowych list lub coraz modniejszych zdrapek. Mają one formę plakatu, na którym tytuły książek są zasłonięte i jedynie zasugerowane opisem. Dopiero po zdrapaniu wiemy, po co mamy sięgnąć.
Blaski i cienie
Przyznam szczerze, że na początku pomysł czytania w zgodzie z wyzwaniem nie wydawał mi się atrakcyjny. O ile jeszcze osiągnięcie jakiejś konkretnej liczby nie było dla mnie większym problemem, czytam przecież naprawdę sporo, o tyle kategorie, czy też lista konkretnych tytułów wywoływały we mnie opór. Jakoś to wszystko za bardzo kojarzyło mi się ze szkołą i kanonem lektur. Przecież sama najlepiej wiem, co chcę przeczytać. Z drugiej jednak strony… co szkodzi mi spróbować?
Zdecydowanie się na konkretne wyzwanie zajęło mi… dwa lata. Wybrałam tygodniowe, prowadzone w ramach grupy na FB. Jego zasady są dość proste. Na tydzień przed odbywa się głosowanie, w którym członkowie grupy wybierają temat na nadchodzące siedem dni. Potem wstawiają (lub nie) krótką recenzję przeczytanej książki. Tyle i aż tyle. Jakie są tego plusy?
Paradoksalnie jest to naprawdę dobry sposób na nadrobienie czytelniczych zaległości. Temat przewodni jest zazwyczaj dość ogólny, znalezienie czegoś w swojej biblioteczce nie powinno być wielkim problemem. Co więcej, skłania to właśnie do przejrzenia swoich regałów i kto wie, może nawet odkurzenia niejednej zapomnianej pozycji?
W ten sposób łatwiej jest odkryć literackie perełki, po które nie sięgnęłoby się w innej sytuacji. Nietypowe tematy bywają naprawdę inspirujące i zachęcają do czytelniczych eksperymentów. Czasem ryzyko naprawdę się opłaca!
Krótkie recenzje bywają początkiem ciekawych dyskusji, ale też źródłem ciekawych rekomendacji. Śledząc, co czytają inni, możemy wyłapać niejedną interesującą książkę, ale też uchronić się przed tytułami zupełnie nietrafionymi.
Zauważyłam też, że wyzwania tygodniowe pozwalają mi… śledzić czas. Internet to sieć, która naprawdę wciąga, a w wolnych chwilach łatwiej poscrollować aplikację, niż sięgnąć po książkę. Potem mija kolejny dzień, a ja naprawdę nie wiem, co zrobiłam ze swoim czasem. Jednak gdy wyznaczę sobie cel, bardziej się skupiam na jego osiągnięciu. Działa to również, jeśli chodzi o czytanie.
Jednak co w sytuacji, gdy dany tytuł, czy temat, zupełnie nie będą mi „leżeć”? Cóż… nic. Po prostu go opuszczę. Robię to dla siebie i najzwyczajniej w świecie nie widzę powodów, by się zmuszać.
Z czym to się je?
Sposobów na śledzenie postępów w wyzwaniu jest naprawdę sporo. Można dodawać książki na swoim profilu portali książkowych (chociażby nakanapie.pl). Wtedy po roku dostępne jest zbiorcze podsumowanie. Nie jest to jednak jedyna możliwość. Na portalach społecznościowych można dołączyć do specjalnych grup, w których publikuje się informacje o postępach. Jeśli jednak zależy Ci, byś tylko Ty widział listy tytułów, umożliwiają to aplikacje na telefon, czy komputer. No i nie można też zapomnieć o starym, ale sprawdzony sposobie, czyli liście w zeszycie, czy kalendarzu. Dla jednych to po prostu spis przeczytanych tytułów, dla innych kawał własnej historii.
Podejmiesz wyzwanie?
Wyzwania czytelnicze to fajna zabawa dla osób, które lubią lub potrzebują wprowadzać w życie odrobinę dyscypliny. To też świetny sposób na nawiązanie nowych znajomości czy literackie eksperymenty. Nie każdemu przypadną do gustu, ale myślę… że warto spróbować.
A Wy co myślicie o wyzwaniach czytelniczych? Bierzecie w nich udział, a może dopiero planujecie?