Avatar @alicya.projekt

Alicya.pl

@alicya.projekt
9 obserwujących. 5 obserwowanych.
Kanapowicz od 12 miesięcy. Ostatnio tutaj 9 dni temu.
Alicya.pl
Napisz wiadomość
Obserwuj
9 obserwujących.
5 obserwowanych.
Kanapowicz od 12 miesięcy. Ostatnio tutaj 9 dni temu.

Blog

piątek, 3 listopada 2023

Na mroczny listopad

Podoba mi się energia pierwszego zdjęcia.
Zestawienie wyszło mi troszkę jak: poważna i rozpierniczna.
To już listopad. Najmroczniejszy z miesięcy w roku. Przynajmniej dla mnie, bo wiecie: stęchlizna, gnicie, zbutwienie…
Zgodnie więc z moim wewnętrznym książkozegrem, podrzucę wam kilka tytułów idealnych na ten czas.
„Galeria koszmarów”, Feranos, Wydawnictwo Dlaczemu
Galeria koszmarów feranosa to kompozycja dziewiętnastu różnorodnych tekstów grozy, opatrzonych osobistymi interpretacjami graficznymi dwudziestu artystów.
„Plon”, Grzegorz Kopiec, Replika
Wraz z wkroczeniem w pełnoletność, Krzysztof, najstarsze z dzieci Wojtalów, umiera w niejasnych okolicznościach. Nikt początkowo nie dostrzega w tym zdarzeniu wiszącego nad rodziną fatum, jednakże kiedy rok później ginie kolejne dziecko, i to również w dniu swoich osiemnastych urodzin, nie ma już wątpliwości, że ktoś celowo pozbawia życia członków tej rodziny. Co więcej, okazuje się, że morderstwa w jakiś sposób przypominają okoliczności, w jakich ojciec rodzeństwa, Jerzy Wojtala, otarł się o śmierć.
„Kres zaślepionych”, Marcin Halski, Wydawnictwo HM
Druga część serii „Zaślepieni” przedstawia dalsze przygody grupy ludzi zdeterminowanych, aby ocalić ludzkość od klątwy zaślepienia – jednak dawna drużyna została bezlitośnie rozdzielona.
„Szkielety w kwiatki”, Maciej Bartosz Kruk, Planeta Czytelnika
To zbiór opowiadań łączących ze sobą science fiction, groteskę i elementy grozy, skupiających się na relacjach – często niemożliwych, często pokręconych, lecz zawsze prawdziwych.
„Łowcy duchów”, Jamie Davis, Replika
Łowcy duchów to zbiór niesamowitych spraw dotyczących nawiedzonych placówek – zakładów psychiatrycznych, więzień, szkół czy szpitali – zapisy rozmów z duchami, wywiady z ludźmi, którzy je widzieli, a także zdjęcia z prowadzonych przez autorów śledztw. To książka ukazująca pracę badaczy zjawisk nadnaturalnych, ich pasję i próbę przekazania światu, że duchy naprawdę istnieją i potrafią wyrządzić wiele szkód.
„W mroku podziemi”, Hari Conner i „Zły czarnoksiężnik z Oz”, „Nibylandia”, Jonathan Green, Muduko
Wciągające gry paragrafowe.
„Gen 56”, Adrianna Biełowiec, Wydawnictwo HM
Historia będąca pierwotnie opowiadaniem z antologii, pełna nawiązań do popkultury oraz wydarzeń historycznych. Idealna dla osób zaczynających przygodę z science fiction albo szukających relaksującej lektury.
„Suicide”, Kamil Bednarek, Nie powiem
Suicide sp. z.o.o. to nietypowy komediodramat, którego akcja rozgrywa się w piekle zmienionym w przedsiębiorstwo. Autor łączy absurd współczesnego modelu pracy w gigantycznej korporacji z absurdem koncepcji piekła, puszczając oczko do czytelnika, kpiąc z przestarzałych przekonań dotyczących moralności, religii i obyczajów. Historia przepełniona jest nawiązaniami do współczesnych wydarzeń, bawi satyrycznym spojrzeniem na świat, ale także skłania do głębszej refleksji.
"City 6. Antologia polskich opowiadań grozy" Wydawnictwo FORMA
Zwiedzając miasta, dążymy od punktu do punktu, staramy się obejrzeć to, co najważniejsze, najbardziej uderzające bądź charakterystyczne. Poszczególne utwory tomu są jak miejsca na mapie, prowadzą nas z jednej przestrzeni/rzeczywistości do drugiej, opowiadając historię metropolii taką, jak widzą ją i interpretują autorzy, wychwytując i wysnuwając z niej to, co dla nich kluczowe, najistotniejsze przy budowaniu konkretnej narracji. Naszym zadaniem jest rozsmakować się w lekturze, bo City ponownie dowodzi, że autorzy bez trudu nadążają za zmieniającymi się trendami, dosięgając narracyjnie i problemowo do spraw aktualnych, a bywa — uniwersalnych.
"Czarcie runo" Wydawnictwo Phantom Books
dziesięciu autorów grozy połączyło siły, aby czytelnicy słowiańskiego horroru po raz kolejny mogli zanurzyć się w mrocznym świecie naszych przodków.
Maciej Szymczak Paweł Więzik Kornel Mikołajczyk Marcin Halski Zbigniew Golemienko Agnieszka Kuchmister - strona autorska Małgorzata Lewandowska - ilustracje i opowieści Dagmara Adwentowska pisze Maks Dieter Pisarz Julia Ł.Jankowska
"Bizarrotektyw" Wydawnictwo Phantom Books
Dziwni detektywi, dziwne sprawy, noir, science fiction, fantasy, historie niemal oniryczne. BIZARROTEKTYW to zbiór opowiadań inspirowany opowieściami o kryminalistach oraz ich pogromcach w jedynej słusznej konwencji: bizarro.
„Raz i na zawsze.” T.4, Kieron Gillen, Dan Mora, Non Stop Comics
Bridgette, Duncan i Rose – wraz z całą Brytanią – zostają wciągnięci w Zaświaty. Jest to kraina drapieżnych potworów i wygląda na to, że gorzej już być nie może.
"Przepis na potwora. Jak z odkryć naukowych narodził się Frankenstein ", Kathryn Harkup, Copernicus Center Press
Przepis na potwora to pasjonujące sprawozdanie z badań dziewiętnastowiecznych naukowców, stanowiących inspirację dla Mary Shelley. Kathryn Harkup skrupulatnie przygląda się ówczesnym teoriom naukowym, rozwojowi chemii, fizjologii, elektryczności. Zagląda w mroczne zaułki medycyny, tworzy niesamowitą miksturę nauki i historii oraz pokazuje, że nowoczesne dokonania (defibrylatory, transfuzja krwi, transplantacja organów) są w dużej mierze następstwem tych właśnie makabrycznych eksperymentów.
wtorek, 31 października 2023

BIZARROCON5 - piąty sabat miłośników bizarro fiction

Wielkimi krokami nadchodzi święto absurdu wszelakiego
Jak zwykł ją nazywać Marcin H.: "nisza, która sama o sobie nie słyszała" imprezować będzie w Krakowie w PUB Pod Ziemią - Kraków już w najbliższą sobotę.
 
MUSICIE SIĘ POJAWIĆ
 
Rozkład jazdy:
16.00 Uroczyste rozpoczęcie, połączone z promocją najnowszego (papierowego), detektywistycznego PASKUD ZINA (niespodzianka!) i konkursem strzelania korkami od szampana
16.00 – 17.15 "Dziwaczni detektywi i ich pokręcone sprawy"
Panel dyskusyjny z udziałem Agaty Francik, Krzysztofa Maciejewskiego, Dawida Kaina, Kazimierza Kyrcza Jra, Kornela Mikołajczyka, Joanny Pypłacz, Tomasza Siwca, Michała Stonawskiego, Krzysztofa Szabli, Katarzyny Szewioł-Nagiel, Michała J. Walczaka i Kasi Wolny. Prowadzenie Zeter Zelke.
17.15 – 17.30 „Opowieść. Baśnie po zmroku” – prezentacja projektu Joanny Pypłacz i Łukasza Gwiżdża
17.30 – 18.15 „Jak weirdowiec z bizarromaniakiem. O punktach stycznych wśród DZIWNYCH gatunków". Prelekcja Kornela Mikołajczyka
18.15 – 18.40 "Bizarro flora" – Katarzyna Szewioła - Nagel
18.40 – 19.10 „Trzy po cztery – czyli kolejna niespodzianka”
19.10 – 19.40 "Bo kropka ma znaczenie. O absurdaliach podczas organizacji wydarzenia kulturalnego." Prelekcja Magdaleny Paluch (Grozownia)
19.40 – 19.55 Wystrzelony w kosmos stand-up Grzegorza Kałużnego
19.55 Słowo zstępne, podsumowanie i zaproszenie do wzięcia udziału w niespodziance (koncert łamane przez karaoke).
20.00 – 2.00 Zajęcia w podgrupach. Tańce, hołubce i precelki.
 
wtorek, 31 października 2023

Literatura (z)grozy dla dzieci

„Niechciane dzieci, o marginalizacji literatury dziecięcej”, to temat debaty, którą zainicjowało Wydawnictwo Dwie Siostry podczas Conrad Festival.


W pierwszym momencie, gdy usłyszałam o potrzebie takiej dyskusji, pomyślałam, że chyba nie może być aż tak źle. A potem dotarło do mnie, że pewnie i w tym wypadku moja reakcja związana jest z tym, że tkwię w pewnej bańce. W bańce do której trudno dociera to, że np. mamy w Polsce do czynienia z bardzo małą świadomością gatunku jakim jest horror, bizarro, weird, że komiks nadal uważany jest za rozrywkę dla dzieci, a literatura dla najmłodszych bywa traktowana po macoszemu i borykamy się z cichym przyzwoleniem na jej bylejakość (szczerze mówiąc mam wrażenie, że ta „bylejakość” właśnie, jest jak wirus, atakujący powoli wszystkie ogniwa łańcucha naszej książkowej rzeczywistości, to jest jednak temat na osobny post).


Żałuję, że nie mogłam być na miejscu, ale będę się bacznie przyglądać – i kibicować – wydawnictwu w ich dalszych działaniach.


☠️


Jak wiecie prowadzę też swój mały projekt dotyczący promowania literatury dla dzieci z elementami grozy, której wydaje się naprawdę niewiele. W związku z tym przygotowałam dla was małą polecajkę na nadchodzące wielkimi krokami święto przesilenia:


„O psiakość”, Jean-Luc Fromental, Wydawnictwo Tatarak o której możecie poczytać w mojej ostatniej opinii.

 

„M jak Monstrum”, Dutton, Wydawnictwo Nasza Księgarnia – Młoda naukowczyni Frankie traci siostrę podczas jednego ze swoich eksperymentów. Nie umie pogodzić się z jej śmiercią i próbuje przywrócić Maurę do życia, lecz istota, którą ożywia, ani trochę nie czuje się Maurą i chce, by nazywać ją M.

 

„Ach Strach!”, Katarzyna Ryrych, Wydawnictwo ADAMADA – Wampiry, strzygi oraz duchy w krzywym zwierciadle i z mrugnięciem oka do czytelnika. Gdyby saga „Zmierzch” miała być lekka i zabawna, byłaby „Ach, strach!”.


„Drakula”, Bram Stoker, oprac. Margaret McGuire Novak, il. Maïté Schmitt, Wydawnictwo Frajda – Ilustrowana adaptacja klasycznej powieści Brama Stokera o historii przerażającego Drakuli – idealna dla poczatkujących wielbicieli literatury z dreszczykiem!


„Godzina czarów”, Małgorzata Starosta – Autorka, Wydawnictwo Dwukropek – Kiedy jedenastoletnia Nina, marząca o wielkich przygodach wielbicielka książek, przeprowadza się wraz z rodziną do odziedziczonego po ciotce Hebanowego Dworku, odkrywa, że leżący w Miasteczku dworek kryje wielką i pilnie strzeżoną tajemnicę.


„Truchlin. Biała komnata”, Vojtěch Matocha, Wydawnictwo Afera – trzecia, finałowa część bestsellerowej czeskiej serii dla młodzieży. Truchlin to mroczna dzielnica Pragi, gdzie czas zatrzymał się sto lat temu: nie działa tu elektryczność ani inne współczesne wynalazki.


„Nikt’tu”, Paweł Maj – profil autorski, Wydawnictwo Skrzat – Spokój nocnego nieba zakłóca dziwny ruch. To świetlisty punkt mknie w kierunku naszej planety. W nagłym rozbłysku obiekt dzieli się na mniejsze i po chwili ląduje na Ziemi. Ciemne jajowate kokony wbijają się w grunt. Wkrótce zaczynają pękać, a z ich szczelin coś się wydobywa. I to coś chce być znalezione… przez konkretne osoby.


Kołyska strachu – seria książek wydanych przez Tomasz Siwiec – profil autorski w Wydawnictwo Phantom Books i Wydawnictwo za Rogiem.


Oraz książki, których fizycznie jeszcze nie mam, czyli „Strachociny. Upiory znad trzęsawiska”, Dominik Łuszczyński – strona autorska, Mamania oraz „Żyli długo i szczęśliwie, póki nie umarli. Nieznane baśnie braci Grimm”, Wydawnictwa Dwie Siostry


CZYTAJCIE, bo WARTO‼️

poniedziałek, 9 października 2023

GROZOWNIA FESTIVAL

 
 
Nie być NIE WYPADA
 
już w najbliższą sobotę, w Krakowie, odbędzie się druga edycja GROZOWNIA FESTIVAL, organizowana przez wspaniałą i niezastąpioną Magdę Paluch (Grozownia).
 
Jeśli kochacie grozę w każdej postaci lub chcielibyście się z nią polubić, ale nie wiecie od czego zacząć, to wasza obecność na tej imprezie jest obowiązkowa Bo tutaj specjalnie dla was:
 
prelekcje,
panele dyskusyjne,
ciekawe tematy
 
Start o 11:30 w Kawiarni Literackiej, WSTĘP WOLNY
Szczegółowy program tam niżej
 
poniedziałek, 9 października 2023

Dobre bo nasze

 
Oto jest Kasia
 
Niezwykle zdolna bestyja dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Tym razem stworzyła SŁOWIAŃSKI KALENDARZ na 2024 rok. Jeśli macie ochotę się w takowy zaopatrzyć, to musicie się spieszyć - jest tylko 100 sztuk!
 
Ja już swój mam, a odbiór osobisty przebiegał mniej więcej tak, jak to widzicie na zdjęciach.
 
Tak się to u nas, na Śląsku, kochani robi
 
Wpadajcie więc do: Katarzyna Szewioła-Nagel po więcej Kobieta potrafi w artystyczne makijaże i grafiki, pisze książki, redaguje teksty wszelakie i w ogóle jest diablo zdolna.
 
OPIS:
Kalendarz oparty o motywy słowiańskie, ze szczególnym skupieniem się na znaczeniu poszczególnych miesięcy. Artystka, swoją prace oparła na artykułach oraz pracach doktorskich i dostosowała je tak, by była jasna dla współczesnego odbiorcy.
W kalendarzu znajduje się trzynaście ręcznie rysowanych grafik. Zwiera on siedem stron, w tym sześć obustronnych. Przy tworzeniu wzięto pod uwagę minimalizm nie tylko w wyglądzie kalendariów, a także w zużyciu papieru. Zatem w tym przypadku mniej znaczy więcej. Papier, na którym wykonano druk, jest papierem kredowym, miękkim oraz półmatowym.
 
 
poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Rozmowa z Mariuszem Wojteczkiem w ramach projektu „Słowiańskie strachy”

Teraz już wiem, że jak rozmowa z Mariuszem, to tylko wywiad rzeka i to na kilka tomów.

 

Rozmawialiśmy m.in. o kondycji polskiego horroru, słowiańskości, solarpunku, problemach rynku książki i pseudonauce, a to wszystko w ramach projektu „Słowiańskie strachy” realizowanego przez Nine Realms.

 

Pamiętajcie, że audio czyta, niezastąpiony, Wojciech Żołądkowicz.

 

Gorąco polecam!

 

*

 

1 Portal „Słowiańska moc”, nie kryjąc oburzenia, donosił niedawno, że na antenie Dwójki – Programu 2 Polskiego Radia gościł Tomasz Kosiński. Dla niewtajemniczonych człowiek, który głosi m.in. teorię o Wielkiej Lechii. Pseudonauka na salonach, to realne zagrożenie?

 

M.W. Zdecydowanie. Jako społeczeństwo, zatracamy coraz mocniej nie tylko umiejętność weryfikacji informacji, którymi jesteśmy zalewani, choćby w internecie, ale w ogóle chęć tej weryfikacji.

 

Każdy, kto dysponuje finansowym zapleczem – a czasem i nawet nie to, bo takie, niegdyś prestiżowe wydawnictwo, jak Bellona, ochoczo publikuje dla generowania łatwego zysku np. bzdury o Wielkiej Lechii – może wydać książkę „naukową” i głosić teorie zmyślone i bez pokrycia… ale nośne, chwytliwe, które trafią na podatny grunt, bo ludzie chcą prostych, niewymagających wysiłku, ale romantycznie wybrzmiewających teorii. I poczucia, że mają dostęp do „wiedzy zakazanej”, wiedzy ukrywanej. Czują się przez to wyjątkowi. Przy Covid-19 mieliśmy tego doskonały przykład. Z pseudonauką, i jej manifestacjami w stylu Wielkiej Lechii mamy to samo – wiedza owa ma być ukrywana i fałszowana przez m.in. Kościół. Regres kościelnej pozycji w społeczeństwie jednoznacznie rozbudza pragnienie zastąpienia chrześcijańskich podwalin kulturowych ery nowożytnej czymś innym. Ale poznanie prawdziwej historii Słowian jest trudne, jeśli nie niemożliwe (przez brak tekstów źródłowych, brak zabytków piśmiennictwa itd., w dużej mierze właśnie przez zbrodnicze działania Kościoła, w celu wykorzeniania słowiańskiej kultury), więc zastępuje się ją formą fantastycznych bajań, udających historię. I nie tylko budują one fałszywy obraz Słowiańszczyzny jako takiej, ale też ośmieszają próby reaktywowania neosłowiańskich zrębów kulturowych, które tworzone są przez pasjonatów i środowiska rodzimowiercze z poszanowaniem źródeł.

 

Więc, wracając do meritum pytania, pseudonauka jest olbrzymim zagrożeniem, zwłaszcza w dobie dziennikarskiej degrengolady, kiedy dziennikarze nie potrafią weryfikować materiału źródłowego, powielając fałszywy komunikat i umacniając jego siłę przekazu w społeczeństwie. Zamiast informować i edukować – szkodzą. Sama pseudonauka umarłaby śmiercią naturalną, gdybyśmy słuchali autorytetów, zamiast randomowych mędrców z internetu, który od siłowni płynnie przechodzą do roli eksperckiej w każdym, dowolnym temacie. Najczęściej takim, o którym nie mają pojęcia. 

 

2 Nie masz pojęcia, jaka byłam dumna, gdy Rolex na twarz swojej kampanii wybrał oceanografkę i aktywistkę Sylvię Earle. To niestety wyjątek, nie reguła. Wciąż pozwalamy a to, żeby to celebryci, sportowcy itd. a nie naukowcy brylowali w reklamach, by to oni się wypowiadali, by to oni zarabiali. Piszę, że pozwalamy, ponieważ ostatnio udało mi się trafić na artykuł o SOLARPUNKU. To  młody gatunek literacki, dający nadzieję na przyszłość inną niż ta depresyjna, którą obecnie zalewa nas popkultura. Trzeba „tylko” wziąć się do działania (w moim odczuciu chociażby wymagać dopuszczania do głosu autorytetów zamiast np. Edyty Górniak). Słyszałeś o wspomnianym gatunku? Myślisz, że ma szansę powstawać w Polsce (czy jesteśmy zbyt dużymi malkontentami)?

 

M.W. Znam solarpunk, jego prekursorami byli przecież Kim Stanley Robinson, czy Urszula LeGuin. Oczywiście nie funkcjonował jeszcze wtedy sam termin, ale tematycznie ich twórczość sięgała po podstawowe założenia solarpunka. Czy w Polsce taki gatunek ma szansę zadebiutować, zaistnieć? Mam wątpliwości co do TU i TERAZ, ale już nie chodzi nawet o nasze, wpisane w narodowość malkontenctwo. Bardziej problemem jest obniżający się coraz bardziej poziom wykształcenie społeczeństwa oraz degradacja nauki jako takiej. Jak słusznie zauważasz, większe przebicie do społecznej świadomości ma niestety Edyta Górniak, niż np. prof. Andrzej Dragan. Nie interesujemy się nauką, bo ona wymaga intelektualnego wysiłku, ale współczesna skomercjalizowana kultura, wywiedziona ściśle z konsumpcjonizmu nauczyła nas – w większości – intelektualnego wygodnictwa. Oczekujemy prostych i łatwych odpowiedzi, najlepiej takich, jakie wpasowują się w już posiadany punkt widzenia. Zakładamy, że posiadamy niezbędną wiedzę na każdy temat.. więc nie odczuwamy presji na dokształcanie się.

 

Solarpunk zakłada tworzenie wizji światów postkapitalistycznych, jakie u nas są z jednej strony odrzucane ad hoc przez szeroko pojmowane lobby finansowo – biznesowe, dla którego zmiana status quo oznacza utratę uprzywilejowanej pozycji społeczno – ekonomicznej. Z drugiej, takie dążenia kojarzą się nazbyt z socjalistycznym populizmem i lewicowym dążeniem do redystrybucji równościowej wszelkich dóbr – co w kraju naznaczonym piętnem komunizmu budzi odruchowy sprzeciw. W społeczeństwie ogrywanym od lat przez rządzących tanim populizmem, w społeczeństwie nie pojmującym podstawowych mechanizmów społeczno – gospodarczych trudno  jest ukazać wizję zrównoważonego świata, która na starcie nie zostanie zbojkotowana.  U nas wspiera się pseudonaukę, w dofinansowywanych ministerialnie występach (bo wykładami tego nie można nazwać) fałszywego profesora Marka Stefaniaka, denialisty klimatycznego. To tak a propos wcześniejszego pytania o pseudonaukę. Więc gdzie przestrzeń dla rzeczowego dyskursu nt koniecznej zmian systemu kapitalistycznego i tego, co może (i powinno) po nim nastąpić?

 

Mamy wpojoną kulturowo rządzę posiadania, bo wyrastaliśmy (moje pokolenie) w chronicznym, PRL – owskim niedostatku, więc posiadanie jako takie kojarzy nam się z sukcesem, z wartością samą w sobie. W dodatku coraz więcej przestrzeni zyskuje np. Konfederacja, głosząca, że tym „przedsiębiorczym”, tym „zdolniejszym” należy się więcej. Więc założenie równego, antykapitalistycznego podziału, który chroniłby zasoby i ograniczał negatywny wpływ na środowisko jest marginalizowany w Polsce. Nie ma dla kogo pisać u nas solarpunku. Nie mamy na tę chwilę na niego odbiorców. Ale to się zmienia, co jest już zauważalne w tendencjach zachowawczych młodszego pokolenia, pokolenia Z. Oni już stawiają bardziej na „przeżywanie” niż „posiadanie” , dla nich nadrzędną wartością staje się work life balance, z którego my, ci z pokolenia Y, Millenialsi nie do końca umiemy nie tylko korzystać, co go pragnąć, bo zapatrzyliśmy się w zachowania rodziców, z pokolenia BB i trochę przejęliśmy ich punkt widzenia. Pokolenie Z jest bardziej technologiczne, ale jednocześnie bardziej zaangażowane społecznie. I bardziej świadome, że świat, który dziedziczą jest daleki nawet nie od ideału, co od poziomu akceptowalności. Oni czują już gorący oddech katastrofy klimatycznej, wynikającej w dużej mierze z rabunkowej gospodarki, wyczerpywaniu się surowców i kapitalistycznego stylu życia. Dla nich solarpunk może jawić się jako atrakcyjne przeniesienie poglądów i doświadczeń w sferę fikcji literackiej. I na odwrót – solarpunk ma szanse stanowić dla nich pewien światopoglądowy wzorzec, na którym będą się kształtować. Tak, jak dla Millenialsów była science fictiom lat 80 – tych, czy wczesnych 90 -tych, która poruszała tematy ówcześnie aktualne i nośne światopoglądowo. 

 

Więc jest dla solarpunka nadzieja, jeśli pokolenie Z nie da się ostatecznie ogłupić i poczuje, że wiedza, jej zdobywanie, poszerzanie, oraz własny rozwój intelektualny – to wartości budujące ich osobowość i ich przyszłość. Mają obecnie olbrzymie możliwości zdobywania informacji, możliwości, o jakich moje pokolenia mogły tylko pomarzyć (lub zobaczyć w telewizji) na początkowych etapach edukacji. Jeśli z tego skorzystają umiejętnie, to jest nadzieja. Nie tylko dla solarpunka, ale i dla świata. Jak zauważyłaś, już globalne firmy zaczynają postrzegać trend zainteresowania ekologią jako marketingową dźwignię. Może kiedyś wyniknie z tego coś dobrego, a nie będzie tylko fasadowym greenwashingiem.

 

3 Zaangażowani w słowiańskie projekty, dwoją się i troją, by dotrzeć do jak największej liczby odbiorców, pokazać, że i my, nie tylko Grecy i Rzymianie,  mamy ciekawą historię i swoje demony. Patrząc na te działania z perspektywy czasu, widzisz znaczące efekty? Co byś dodał w tej kwestii, zmienił?

 

M.W. Podejście polskich autorów. I zmieniłbym poziom ego u niektórych. Pewnie narażę się tym stwierdzeniem, ale ostatnia sytuacja z serią słowiańskich antologii uświadomiła mi, że polski grozonet to rak, który skutecznie niszczy to, co sam buduje. Zamiast promować projekty non-profitowe, wydawane przez małe oficyny, często z koniecznością dokładania do biznesu z własnej kieszeni, wolimy wykłócać się i obrażać o brak / niewłaściwą formę informowania o dodruku. I zamiast zapytania bezpośrednio u koordynatora, wrzuca się całość w sieć, używając określników w stylu „traktowanie autorów jak gó...no”. Przykro mi, ale zniesmaczyło mnie to, bo sam przeszedłem na tym rynku niejedno, wiem, jak działają mali, niszowi wydawcy (często to jednoosobowe działalności hobbystyczne, bo stojący za nimi ludzie pracują i zarabiają na życie czymś innym, często na etatach, a wydawnictwo ogarniając „po godzinach”). I wiem, że czasem brakuje czasu, czasem człowiek zwyczajnie zrobi błąd, nie pomyśli, nie przeanalizuje wystarczająco… a w polskim grozonecie urazić jest kogoś bardzo łatwo. Sorry, taki mamy klimat, chciałoby się powiedzieć. Ale taka prawda. Wiesza się psy na wydawcy, że nie poinformował trzydziestu autorów (każdego z osobna) mailowo o planie zmiany okładki antologii (aby pasowała graficznie do najnowszej części), w projekcie, który z założenia był wydaniem non profit dla autorów. Nie przewidywał wynagrodzeń, raczej kusił okazją do pokazania się, do darmowej reklamy swojego pisania. I był oddolnym projektem tworzonym przez miłośników słowiańszczyzny.  Obecnie antologie znikają z rynku, znika idąca za tym promocja, zarówno słowiańszczyzny, jak i samych autorów. Szkoda. No, ale cóż. Taki mamy klimat… Uważam, że to działa na szkodę i słowiańskiej grozy i ogółem polskiego grozonetu. I dlatego niestety, nie mamy szans na rozwój, skoro dobijamy projekty przez wybujałe ego i sztucznie wyszukiwane problemy, ignorując te realne, które są o wiele bardziej szkodliwe i krzywdzące autorów.

 

Słowiańska groza mimo tego ma szansę zaistnieć szerzej, bo laicyzacja społeczeństwa i postępująca marginalizacja wiodącej roli KK w społeczeństwie rozbudza zainteresowania naszą przeszłością, naszymi przodkami i ich dorobkiem kulturowym. Do łask wracają stare baśnie, legendy, mitologia naszych rodzimych ziem zaczyna zyskiwać na popularności. Działania takich autorów, jak Maciej Szymczak (projekt Słowiańskiej grozy), czy Franciszek Piątkowski (Uniwersum powiernika) to naprawdę mozolna, oddolna praca na rzecz promocji słowiańszczyzny. Antologie, jak Żertwa od Wydawnictwa IX, czy Tryzna od Planety Czytelnika dorzucają kolejne kamyczki do tego ogródka.

 

Słowiańszczyzna kusi. Mitologią i demonologią. Bo z jednej strony to jest nasze, swojskie. Ale z drugie – mało jeszcze wyeksploatowane. Ile mieliśmy w popkulturze Południcy, Strzyg, Żmija, czy Kościeja Nieśmiertelnego? A to literacko fascynujące przykłady. O wiele ciekawsze od wyzutej już z wszelkiej oryginalności i wywróconej już wiele razy na nice mitologii lovecraftowskiej, czy motywu wampira (wywodzącego się z naszych słowiańskich, wschodnich rubieży i od słowiańskiego wąpierza tudzież upiora, ale dotychczas tak przeżutego przez popkulturę, że z oryginału już nic nie zostało.

 

Ja sam – choć nie jest to głównym elementem moich zainteresowań – przygotowuję zbiór „słowiańskich” opowiadań, sięgających w różnorakiej formie, i nie tylko gatunkowo w grozie po słowiańszczyznę właśnie. Nie uważam się za rodzimowiercę, ale kultura naszych przodków fascynuje z mitotwórczego punktu widzenia. Mitologie zawsze miały swój urok, bo funkcjonowały w szerszej, społecznej świadomości, więc autor ma łatwiejszą drogę do czytelnika, kiedy przemawia do niego znanymi mu już kodami kulturowymi.

 

Więc potencjał jest.

 

4 Możesz zdradzić coś więcej o swoim zbiorze czy to na razie projekt top secret?

 

M.W. To nie tyle top secret, co luźny pomysł, mający zbierać w osobnym zbiorze wszystkie teksty z elementem słowiańszczyzny. Czasem w ujęciu dość nowatorskim, nieoczywistym. Chcę pokazać, ze słowiańszczyzna może być wykorzystywana w różnych gatunkach literackich, od klasycznej grozy, poprzez fantasy, aż po science fiction. Znaleźć by się w tym zbiorze miały także opowiadania z antologii słowiańskich, które ostatnio niestety, przez okołowydawnicze perturbacje z rynku zniknęły. Mam już kilka premierowych tekstów z motywami słowiańskimi, więc myślę, że taki pomysł może się udać. Ale to na razie etap planowania, nic konkretnego.

 

5 A wiesz, że to niesamowite! Z Grzegorzem Kopcem rozmawiałam o słowiańskim kryminale a z Norbertem Górą o słowiańskim bizarro. Najwyraźniej więc zapotrzebowanie jest. Pomysł bez dwóch zdań ma ogromne szanse powodzenia.

 

M.W. W fantastyce rzeczywiście wydaje się, że słowiańszczyzna zyskuje popularność. Ale szczerze – ona zawsze obecna była, odkąd chyba literaturę rodzima mamy. No, przynajmniej od czasów romantyzmu, bo jakby się przyjrzeć twórczości niejakiego Mickiewicza, to tam jest ogrom tych słowiańskich motywów! „Ballady i romanse”, a w nich choćby  „Świtezianka”. Dalej, „Dziady” cz. II, oparta przecież na słowiańskim, ludowym obrzędzie. Ta słowiańskość pojawiała się mocno, nie określana grozą – bo gdzieżby Wieszcz grozę miał pisać! – ale jednak zawierająca cechy fantastyki grozy. Tu zresztą nie chcę się mądrzyć, szanowna pani profesor Maria Janion zrobiła to doskonale w opracowaniu „Niesamowita słowiańszczyzna”. Ale wracając do meritum, słowiańszczyzna była obecna w naszej literaturze, w naszej kulturze. I czasem stawała się mocniej eksponowana, bo ta ludowość, ten folklor był w modzie, a czasem gdzieś funkcjonowała na obrzeżach. Więc nie powinno dziwić, ze młode pokolenie stara się na tym motywie budować. Z jednej strony może to być związane z odkrywaniem pochodzeniowej tożsamości, wracanie do korzeni (Piątkowski, Szymczak), ale też może stanowić podążanie za pewnego rodzaju hypem, z jednoczesnym szukaniem nowych, ciekawych możliwości wyrazu (Urbanowicz, Musiałowicz, Hankus). I cieszy mnie, że koledzy po piórze, jak wspomniani przez Ciebie Grzesiek Kopiec, czy Norbert Góra sięgają po gatunkowe mixy, próbują redefiniować postrzeganie słowiańszczyzny we współczesnej literaturze. Bo to może być ciekawa droga, a poza tym szukanie oryginalności zawsze ma szanse prowadzić poprzez eksperymenty do wyklucia się czegoś ciekawego, w rozumieniu artystycznym. Ja jestem za!

 

6 „Słowiański horror” ma szansę przebić się do mainstreamu, wyjść z niszy?

 

M.W. Niewielkie są na to szanse, w dużej mierze przez takie sytuacje, jak powyższa.

 

Obserwuję rynek literackiej grozy w Polsce od -nastu lat. I mam wrażenie, że cały czas bardziej zajmuje autorów walka o to, kto jest bardziej polskim Kingiem, niż pisanie dobrych tekstów. Widzę ogrom ego (nie u wszystkich, ale jednak), które prowadzi do rozczarowań, że pierwsza książka nie stała się bestsellerem, nie przyniosła zarobków na poziomie R. Mroza. Widzę nierzadko brak pokory i brak chęci do ciężkiej pracy – nad stylem, warsztatem, jakością. Mamy autorów zdolnych, z potencjałem. Ale wydaje mi się, że często brak im cierpliwości. I zrozumienia, że w Polsce grozę pisze się dla przyjemności, nie dla sławy i pieniędzy. Co rusz czytam wpisy autorów (i tych bardziej doświadczonych na rynku, ale i tych początkujących), że są zrezygnowani, bo nie widzą sukcesów, nie czują blichtru pisarskiej sławy. I to smuci, bo to zupełnie niezrozumienie realiów polskiego rynku książki, gdzie jesteśmy niszą w fantastyce, która sama jest trochę bękartem mainstreamu. Nasi najlepsi pisarze fantastyki odnosili sukcesy dopiero fantastykę porzuciwszy.

 

Słowiańszczyzna zyskuje popularność, ale nie sądzę, by miała szansę wejść do mainstreamu. Bo tam nie ma przestrzeni na gatunkowość. Żadną. Słowiańską. Horrorową. Czy choćby fantastyczną. W mainstreamie Tokarczuk wydaje „Opowiadania bizarne”, bo nikomu tam przez gardło nie przejdzie, że noblistka może pisać fantastykę. Więc nie liczyłbym na to, że słowiańska groza wyjdzie z niszy. Ale dobra literatura – w drugą stronę – sama się obroni i znajdzie swoje miejsce, niezależnie od gatunkowej łatki.

 

7 Takich wpisów pojawia się naprawdę wiele, tu masz rację. I to kolejny przykład beznadziei i poczucia braku sprawczości w jakiej tkwimy. Nie przekłada się to bowiem na próby odziaływania na rynek książki. Chociażby docierania do czytelników z informacją, że naprawdę nie warto kupować w Empiku i innych sieciówkach monopolizujących rynek, albo prób oddolnego wymuszenia zmian w dystrybucji, która pochłania większość ceny okładkowej…

 

M.W. Wielkie sieci, jak Empik psują rynek poprzez działanie z pozycji siły i dyktowanie warunków zupełnie nieakceptowalnych dla mniejszych wydawców. Ale czy Empik nadal jeszcze jest księgarnią? Bo wg mnie to już wielki sklep papierniczy, który przypadkowo ma jakieś regały z książkami. Potężny wpływ na rynek mają wielkie księgarnie internetowe, które grają obniżkami cenowymi – a klient zwyczajnie szuka najkorzystniejszej ceny. Dodatkowo, problemem jest ilość, w miejsce jakości. Książek ukazuje się zbyt dużo, praktycznie nie weryfikuje się ich jakości. Duzi gracze zalewają rynek nastoma pozycjami miesięcznie. Nikt nie jest w stanie tego przerobić. Połowa tytułów ginie pod nawałem co głośniejszych (często na siłę hype’owanych nazwisk z zagranicy). Najbardziej szkodzi rynkowi przesyt. I to bezpardonowe, wydawnicze testowanie, który tytuł / autor przebije się do czytelniczej świadomości i stanie się sprzedażowym hitem. Literacka wartość już dawno w większości przypadków zeszła na dalszy plan. I tylko nieliczni wydawcy starają się wydawać „jakościowo”, nie „ilościowo”. Reszta zasypuje rynek cała masa tytułów, a jeśli któryś „chwyci” – mają hit. Pozostałe zarobią co najwyżej na koszta, albo pokryją je odsetki od wydawniczego hitu… Pisarz jest na końcu tego łańcucha, ma najmniejsze znaczenie. Starają się o niego zwykle małe oficyny… ale te mają ograniczone (głównie finansowo) możliwości, przez co tkwią na marginesie rynku, nie mogąc się przebić. Zauważ, ze np. autorzy mojego wydawcy – Wydawnictwa IX, zgarniają nagrody (Gunia, Sobiecka), a i tam nie mogą się przebić i rynkowo rządzą takie indywidua, jak Czornyj np. To skaza całego rynku książki w Polsce i nie wiem, czy to się kiedykolwiek zmieni. Czytelnik jest mocno bezrefleksyjny i woli wznowienia po raz n-ty Kinga lub Lovecrafta, niż coś nowego, świeżego.

 

8 Groza i horror nadal mają także łatkę literatury mało poważnej, czysto rozrywkowej (podobny problem mają komiksy), i jak się sama niejednokrotnie przekonałam, dla dziwaków. Nadal pokutuje także przekonanie, że jeśli ktoś czyta/pisze dużo grozy, to jego zdolność współodczuwania tępieje. Jedynie zmiana myślenia większej grupy czytelników o gatunku mogłaby chyba wyciągnąć go z niszy. Bo za zainteresowaniem czytelnika poszłyby i pieniądze z dużych wydawnictw. Czy mogą pomóc w tym „romanse” popularnych już nazwisk z gatunkiem? Mróz, Miszczuk, Krajewski nie podołali, teraz horror napisała Puzyńska.

 

M.W. To kolejny raz, kiedy ma nadchodzić renesans horroru w Polsce. Miał go już wcześniej przynieść Ćwiek („Ciemność płonie), Miłoszewski („Domofon”), czy wspomniany Mróz („Czarna Madonna”), czy nawet Chmielarz (elementy grozy są wszak w „Królowej głodu, a i teraz pisarz „odgraża się”, ze po ten gatunek sięgnie). Próbował sił w horrorze Krajewski, ale wg mnie to było bardziej formą kaprysu, pewnej odskoczni, bo ten autor już z pewnością ani nie musi poszukiwać nowej grupy czytelniczej, ani tez udowadniać komukolwiek, ze potrafi. Czy podoła Puzyńska? Ona też szuka, przecież od kryminału przeszła do fantasy słowiańskiej. Więc sięgnięcie po grozę to chyba kolejny etap tych literackich eksploracji. Co jest dobre – bo przebija się horror do powszechniejszej czytelniczej świadomości – ale też ani nie jest zjawiskiem nowym samym w sobie, ani nie wróżyłbym przez to rewolucji. Jeśli horror ma mieć szansę, to muszą przekonać się do niego wydawcy.  I zainwestować. Nie tylko pieniądze, ale i czas. Bo aby zbudować popularność horroru w Polsce trzeba mrówczej pracy i wielu lat, by zbudować całe środowisko i lekturowe zaplecze. Na tę chwilę bardziej – w modelu biznesowym – opłaca się wydawcom zrobić n-tą reedycję Kinga, albo nowe wydanie Lovecrafta. Bo to się sprzeda. Wydawnictwo Hatchette startuje z serią Mistrzów fantastyki i grozy. Wśród zapowiadanych tytułów same odgrzewane kotlety, których po naście wydań na rynku jest dostępnych. Od broszurowych, po bibliofilskie. W podobnym kierunku ruszyło jakiś czas temu Wydawnictwo Świat Książki z serią grozy sygnowaną przez Łukasza Orbitowskiego. Moim zdaniem – nie tędy droga.

 

O niebo lepszą robotę robią tacy mali, niszowi gracze, jak Wydawnictwo IX, czy ostatnio też Abyssos. Wydają literackich mistrzów, sięgając po nazwiska w Polsce albo dotąd nieobecne (Clark Asthon Smith w przedsprzedaży w IX-tce, czy ich cudna retrofantastyka / groza w serii „Niesamowitnicy” pod red. K. Grudnika a w Abyssos takie nazwiska jak Algernon Blackwood, czy Gustaw Meyrinck).

 

Co do łatki przyczepianej horrorowi (i komiksom) – to się zmienia. Ewoluuje, często przez mrówczą pracę i takich małych, ale solidnych wydawców, jak ww, jak i takich popularyzatorów, jak choćby Wojciech Gunia. Dzięki którym horror zaczyna być zauważalny. Z komiksem jest podobnie i to też robota „mniejszych graczy”, jak Kultura Gniewu, czy Mandioca, serwujące bardzo różne tematycznie i stylistycznie prace, śmiało sięgające do głównego nurtu. Oczywiście nie są jedyni, to tylko przykład. Ale to działa. Komiks już zaczął w Polsce rozpychać się na rynku (wystarczy spojrzeć na ilość tytułów publikowanych w każdym miesiącu). Horror nie ma tak lekko, ale to też jest w zasięgu odbiorców.  Dopóki będą sprzedawać się jak makaron w pandemii kolejne wznowienia Kinga i Lovecrafta, dopóty wydawcy nie utną łba tej znoszącej złote jaja kurze. I zaczną szukać innych opcji zarobku. Czytelnicy mogą zagłosować portfelami. Ale tez muszą wiedzieć, za czym głosują. Stąd taka, jak choćby Twoja, mrówcza robota.

 

A co do kwestii w pytaniu podjętej ostatniej – otępienia emocjonalnego wynikłego z nadmiernego czytania horrorów… Większej bzdury ze świeca szukać. Bo co by ze społeczeństwa zostało po obejrzeniu przez miesiąc któregoś, dowolnego kanału informacyjnego? To dokładnie taki sam mit, jak ten, ze brutalne gry wychowują psychopatów.

 

Horror to oswajanie lęku. To przerzucanie na karty powieści swoich obaw, lęków. Horror jest (zawsze był) zwierciadłem, odbijającym społeczne lęki swoich czasów. Podobnie, jak fantastyka. Podejmuje się swoistej transgresji podskórnych lęków ludzkich, przemianowania ich na fikcyjną opowieść, by obudować ją następnie ramami gatunkowych klisz i schematów, a tym samym oswoić. Bo najbardziej przeraża to, co obce, nieznane. Nienazwane czy nieopisane. Kiedy złamiemy tę zależność, poprzez ujęcie źródła lęku w sposób metaforyczny nawet, zyskujemy nad nim niejako kontrolę. A sam twórca – co usłyszałem od wielu piszących grozę – doświadcza swoistego katharsis. Uwalnia się od lęku, zamknąwszy go w opowieści. Groza stanowi zwyczajowo – tym samym – przestrogę. Pokazuje konsekwencje. Uczula na pewne zjawiska. I moim zdaniem, wręcz przeciwnie do wzmiankowanej tezy – uwrażliwia.

 

9 W audiobookowym projekcie „Słowiańskie strachy” znalazło się i twoje opowiadanie. Nie dość, że literacko niezwykle przyjemne dla ucha, to jeszcze z bardzo ciekawym eko przesłaniem. Skąd pomysł na takie ugryzienie tematu?

 

M.W. Historia tego opowiadania sięga czasów przygotowań do pierwszej edycji „Ballad morderców”, mojego debiutanckiego zbioru. Część pierwsza, tytułowa oparta jest na utworach z Murder Ballads Nicka Cave’a. Kiedy pierwotnie planowałem wydać zbiór wyłącznie z tekstami opartymi na twórczości tego barda, zacząłem szukać pomysłów na kolejne historie, wykraczające poza piosenki ze wspomnianej płyty. Tak wybór padł na wspaniały „Ain't Gonna Rain Anymore”. Skąd inspiracja słowiańska? Szczerze – nie umiem powiedzieć. Słowiańszczyzna jest literacko fascynująca, bo wciąż mało wyeksplorowana. Wciąż ma potencjał oryginalności. A ja nie lubię przetwarzania jakichkolwiek motywów w sposób typowy, szablonowy i zawsze staram się znaleźć własną ścieżkę. I – w tym przypadku – wpasować się w ponurą poetykę Cave’a, bo dla mnie proza zawsze musi być oparta na wręcz muzycznej rytmice. To trochę miks tych kulturowych fascynacji. I przedłużenie prac nad „Balladami morderców”.

 

10 Dżdża sama do ciebie przyszła? Znalazła cię, gdy czytałeś samotnie książkę na ławce?

 

M.W. Ech, to cholernie trudne pytanie. Bo wiesz, ja nie mam pojęcia, skąd mi się biorą w głowie pomysły. Pojawiają się pojedyncze sceny, zdania. I je zapisuje. Siadam do tego, do tej notatki i próbuje wyobrazić sobie, co dalej. To trochę tak, jakby ci ktoś odtwarzał w głowie film. Słyszę dialogi, widzę postacie. Jakbym siedział w kinie. I moją rolą jest to tylko zapisać.

 

Nigdy nie planuję całości opowiadania, kiedy siadam do pisania. Jeśli przyjmowałem jakieś ogólne zarysy, to i tak, w trakcie, fabuła szła w swoją stronę, ignorując moje usilne próby skierowania jej na zaplanowane tory. Mam wrażenie, że jestem tylko kronikarzem tych historii, pochodzących gdzieś z Tamtej Strony, z innej rzeczywistości, że to nie ja sam je wymyślam. Ja tylko opowiadam, co widzę. A że widzę to głównie we własnej głowie… Byłoby gorzej, jakbym słyszał same głosy… :)

 

11 Brzmi to niepokojąco i fascynująco zarazem, zwłaszcza, że tworzysz w nurcie grozy.

 

M.W. Wiem, że to może brzmieć, jak adoracja czytelnika. Ale naprawdę tak jest. Ja czasem zazdroszczę pisarzom, którzy siadając do pisania, mają starannie rozpisany konspekt, plan ramowy, charakterystyki postaci. Ja je poznaję w trakcie pisania. Moja wyobraźnia kreuje obrazy, sceny, które spisuję. I zaczynam myśleć, co wydarzy się dalej. I to z jednej strony może i trochę straszne, ale z drugiej – fascynujące. Każda pisana przeze mnie opowieść to historia do odkrycia – także dla mnie samego.

 

Może dlatego czasem piszę tak wolno? Bywa, iż w opowieści dochodzę do „martwego punktu”, kiedy zupełnie nie mam pojęcia, co wydarzy się dalej. Wtedy czekam. Odkładam tekst, na czas bliżej nieokreślony. Nie pisuje na siłę, na akord. Czasem przez to nie wyrabiam z terminem naboru do antologii (dwukrotnie nie skończyłem na czas końca naboru do Snów Umarłych), ale tylko tak umiem pisać. Zawsze mam jakieś rozpoczęte, rozgrzebane historie, które czekają na „ten moment”. Pewnego dnia pojawi się w mojej głowie ciąg dalszy. Zakończenie. I wtedy je napiszę.

 

12 Ile w głównym bohaterze jest ciebie, a ile nas wszystkich?

 

M.W. Hm, wiesz, mam wrażenie, że w moich postaciach zawsze jest dużo ze mnie. Piszę często w pierwszej osobie, bo ta narracja pozowała mi na najszerszą ekspozycję emocjonalną bohatera. Więc – siłą rzeczy – przelewam na postaci część siebie. Oczywiście obudowuję je całą otoczką zdarzeń, rzeczywistości świata przedstawionego, realiów sytuacyjnych, dopasowuję ich samych, ich zachowania i decyzje do wymogów fabuły. Ale często spojrzenie na świat ich i moje są tożsame. Literaturą opowiadam swoje widzenie świata. Inaczej chyba być nie może. Przynajmniej ja nie umiem. 

 

Problem pojawia się przy postaciach negatywnych. Bo to trudne, kreować typowego Złola, mordercę, psychopatę. I w jakiś sposób się w niego wcielić. Zrozumieć, jak on widzi świat. To przerażające, i  - samo w sobie – bardzo męczące, jako proces. Bo usiłujesz zrozumieć, jako to jest być kimś innym, by go wiarygodnie przedstawić. Zawsze takie próby odchorowuję. Ale są czasami konieczne dla opowieści, dla konstrukcji fabularnej. Myślę, że każdy z nas ma w sobie jakiś mrok, jakieś lęki. Przelewanie ich na papier, ulepienie z nich choćby fikcyjnej postaci, pozwala w jakiś sposób to brzemię z siebie zrzucić. To rodzaj katharsis. Szansa, by wyzbyć się negatywnych odczuć, złej energii, jaka się w człowieku kumuluje przez codzienna złość, nienawiść itd. I jest szansa później, by być ciut lepszym człowiekiem. A przynajmniej – nie być gorszym.

 

A ile jest w tych postaciach wszystkich innych? To już zależy od Was, od czytelników, odbiorców. Ty widzisz w głównym bohaterze siebie? To wspaniałe, bo to oznacza, że do ciebie trafił, że cię do siebie przekonał. Utożsamiasz się z nim, stał ci się bliski, więc moje pisanie – niejako – spełniło swoją rolę. Moi bohaterowie zwykle nie są zerojedynkowi, nieskazitelni. Ale nikt nie jest. Może dlatego tak łatwo nam widzieć w nich siebie samych? Choć niekoniecznie zawsze chcemy się do tego przyznać?

 

13 Tak, od razu otwarło się w głowie odczytanie twojego tekstu w skali makro, a to powoduje, że znalazłam w głównym bohaterze i siebie. Bo wszyscy jesteśmy winni.

 

M.W. Poniekąd jesteśmy. Kształtujemy świat dookoła, wywieramy na niego wpływ. Czasem nieświadomie, czasem przez zaniechanie, przez ignorancję. Godzimy się na taki kształt współczesnego świata, opartego na kapitalistycznych regulacjach, bo tak jest najprościej, najwygodniej. Stąd moja, wzmiankowana niewiara w sukces solarpunku, przynajmniej obecnie. Jesteśmy zbyt zastali w konformistycznym podejściu i przeświadczeniu, że decyzje podejmowane są globalnie, gdzieś zupełnie poza nami. I że na nic nie mamy wpływu. Liczę na zmianę – o czym mówiłem, wraz z nowym pokoleniem, z „Zetkami”, które globalnie są bardziej świadome globalnego wpływu, jaki mogą mieć na świat. I może kiedyś naprawdę zmienią. Ale nas już wtedy raczej nie będzie. Pytanie tylko, czy oni będą mieli jeszcze czas na zmiany. To zależy od tego, co im, tym następnym pokoleniom, pozostawimy.

 

Dziękuję za pasjonującą rozmowę.

poniedziałek, 7 sierpnia 2023

Rozmowa z Sandrą Gatt Osińską w ramach projektu „Słowiańskie strachy”

1 W pierwszym tomie „Słowiańskich strachów” pojawiły się aż dwa twoje opowiadania. W pierwszym z nich poznajemy chłopca, który wyjechał z mamą na wakacje na wieś i znudzony kręci się na rowerze po okolicy. Dzień po dniu. W pełni rozumiem, że mogło mu się to nie podobać, ale nie przeszkadzało mi to zazdrościć mu wakacyjnej laby z daleka od wszystkiego. Co ja bym dała, by znów móc tak spędzać czas... Ty wyjeżdżałaś w dzieciństwie na wieś?

 

S.GO. Dużo czasu spędziłam na wsi. Nie była to taka standardowa wieś, o której piszą osoby urodzone w latach 70. i 80., zdążyła się trochę unowocześnić, ale nadal bardzo odbiegała od miasta. Dzieciaki się nudziły, szczególnie gdy w okolicy nie mieszkał żaden rówieśnik. Internet przenośny dopiero się zaczynał, wiele zależało od chociażby zasięgu czy ograniczeń pakietów. Więcej czasu spędzałam samotnie lub z dorosłymi, bo tych dzieci... po prostu nie było

 

2 Ja również jeździłam, do pradziadka, na wieś. Uwielbiałam tę ucieczkę od zgiełku miasta, ludzi, a o internecie nam się jeszcze wtedy nawet nie śniło. Tyle, że ja jestem z tych wspomnianych przez ciebie wcześniej roczników ;)

 

S.GO. No ja już 94, inne pokolenie.

 

3 Czy jakieś wydarzenie takich wakacji zainspirowało cię do napisania tego opowiadania? Może jakaś zasłyszana opowieść?

 

S.GO. Bardziej artykuły prasowe. Za dzieciaka siadałam z dziadkami na tarasie, na wyżej wymienionej wsi i czytałam naprawdę dużo gazet. Często dzieci niepilnowane przez rodziców doznawały różnych krzywd "przez przypadek", bo praca na gospodarce była ważniejsza. Można znaleźć dużo historii o tym, że starsze rodzeństwo obrywało za niepilnowanie maluchów. Obarczano ich za wypadki, podczas gdy to rodzice są w pełni odpowiedzialni za swoje pociechy. Może moje pokolenie było wychowywane bardziej „sterylnie” i – przykładowo – ja musiałam uważać, gdzie się oddalam i meldować, gdzie się wybieram, ale przynajmniej mam teraz wszystkie kończyny...

 

4 Zdecydowanie model wychowania się zmienił.  Ja latałam samopas, ale córki, to pewnie do osiemnastki z domu najchętniej bym nie wypuściła. Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem tekstu, tego w jaki sposób spięłaś realizm wydarzeń z motywami słowiańskimi. Zdradź proszę czytelnikom, kogo spotyka nasz bohater podczas swojej rowerowej wycieczki.

 

S.GO. Wypuszczać wypuszczaj, po prostu staraj się mieć z nią jak najlepszą relację 😃 Interesuj się tym, co robi, z kim robi, tylko też żeby nie podpadało to pod przesłuchania. Dziecko lubi wiedzieć, że rodzic się nim interesuje.

 

A co do tekstu – ślicznie dziękuję! Takie komentarze motywują do dalszej pracy. Nasz mały bohater spotyka m. in. Południcę.

 

5 Skąd ONA do ciebie przyszła? Masz swoje ulubione słowiańskie demony, bóstwa?

 

S.GO. Zainspirowało mnie jedno, szczególne zadanie z pierwszej części gier o Wiedźminie. Akurat mój partner pokazywał mi ten świat, część swojego dzieciństwa. Połączyłam „przyjemne z pożytecznym”. Bardzo pomogły mi przy pracy także utwory Percival’a Schuttenbach’a i „Bestiariusze słowiańskie” Witolda Vargasa oraz Pawła Zycha. Ulubione demony i bóstwa? Zależy od dnia, od nastroju. Na pewno lubię te, które można dziś wytłumaczyć różnymi zjawiskami, np. udarem cieplnym. Takie, którymi nasi przodkowie tłumaczyli sobie świat, który nie do końca rozumieli.

 

6 A to ciekawe, kogo oprócz Południcy mogłabyś nam przedstawić?

 

S.GO. Na pewno inspirowałam się bożątkami, utopcami i topielcami… Ale czy któreś dziecko przestawia konkretnego, słowiańskiego stwora? To zostawiam do interpretacji czytelnika.

 

7 Jeśli chodzi o drugie opowiadanie pt. "Rybie oko" brzmi ono trochę jak miejscowa legenda. Co cię zainspirowało tym razem?

 

S.GO. "Rybie oko" głównie było połączeniem pasji mojego ojca do wędkowania (typowy Janusz z pasty o ojcu wędkarzu xD) i chęci zrealizowania czegoś w słowiańskich klimatach. Nie miałam tu jakiegoś bardziej ambitnego zamysłu tak naprawdę. Na pewno stresowałam się wtedy jego guzem w głowie, więc chciałam wyrzucić z siebie te niemiłe emocje.

 

8 Twój tata miał może jakąś wędkarską przygodę, która zapadła ci wyjątkowo w pamięć?

 

S.GO. On miał mnóstwo przygód w trakcie wędkowania… Na pewno nauczył mnie, że wędkowanie plus alkohol to niekoniecznie dobre połączenie.

 

9 Opowieść jest bardzo ciekawa, trochę na zasadzie, gdzie dwóch się bije...

 

S.GO. Cieszę, że opowiadanie pobudza do myślenia i dalej bije z niego jakiś morał, nawet jak nie był zamierzony. To znaczy, że robię dobrą robotę, przynoszę nie tylko rozrywkę, ale i refleksję.

 

10 Skąd w ogóle zainteresowanie słowiańskim horrorem? I osobno: horrorem oraz słowiańskimi motywami?

 

S.GO. Lubię wyzwania, a gdy powstawały antologie typu „Krew zapomnianych bogów”, był to stosunkowo świeży temat. Eksplorowanie nowych kierunków to coś, co mnie kręci. Mitologia słowiańska także zasłużyła na swoje 5 minut. Polacy nie gęsi i swoje demony mają.

A sam horror jako taki daje mi poczucie, że nieważne kim jesteśmy i co robimy, ostatecznie jesteśmy tylko małym, kruchym kawałkiem mięsa. Wystarczy chwila i jest po nas. Dzięki temu bardziej potrafię doceniać życie i to, co mi ono daje, nawet jeśli są to trudne doświadczenia. Ogólnie lubię tematy około śmierci, zawsze chciałam wiedzieć o niej jak najwięcej. Taka chora fascynacja od dziecka.

 

11 Jak to się stało, że wzięłaś udział w projekcie. On cię odkrył czy ty jego?

 

S.GO. Jeśli mówimy o formie audiobooka, odezwał się do mnie Łukasz z Nine Realms. To był ogromy zaszczyt, bo mało kto o mnie w horrorze pamięta. A ja nie lubię być medialnym stworzeniem, które wyłazi każdemu z lodówki.

 

12 Dlaczego pisanie i czemu „groźny komediant”?

 

S.GO. Pisanie? Bo nawet moja psychoterapeutka mówi, że to idealny sposób na wywalenie emocji, a tych jest w moim życiu naprawdę dużo. Mogę się podzielić swoją wiedzą, doświadczeniem, refleksjami, przemyśleniami… I pokazać, że to człowiek jest największym potworem.

Czemu „groźny komediant”? Bo mimo że brzmię na jednego wielkiego ponuraka, to na co dzień jestem małym wesołkiem. Mam cięty humor, znam wszystkie kawały świata, a każdą sytuację potrafię obrócić w żart. Śmiech jest jednym z moich sposobów na walkę z depresją.

 

13 Co cię kręci poza literaturą?

 

S.GO. Z moim ADHD łatwiej stwierdzić, co mnie nie interesuje… Mnóstwo czytam, uwielbiam medycynę, jestem uzależniona od kofeiny, nie potrafię się skupić na jednej czynności. A moja ręka działa bardziej jak drukarka – mogę całymi dniami wypluwać z siebie urocze rysunki (AUTOPROMOCJA: jeśli jesteście ciekawi, co wypluwam z siebie poza opowiadaniami, znajdziecie mnie na instagram.com/artsbyGatt).

 

Chętnie zerknę na to co tworzysz, dziękuję za ciekawą rozmowę.

piątek, 23 czerwca 2023

Rozmowa z Grzegorzem Kopcem w ramach projektu „Słowiańskie strachy”

1.Początkowo podczas lektury „Dziennika praktyk” miałam wrażenie , że do napisania opowiadania zainspirował cię w pewnym stopniu film  M. Night Shyamalana pt. „Zdarzenie”, pod koniec już nie byłam tego taka pewna. A szczerze mówiąc, już mocno w to powątpiewałam. Mimo to muszę zapytać czy się nim inspirowałeś? Chociaż troszeczkę.

G.K. Tytuł kojarzę, a fabuły w ogóle. Jeśli oglądałem, to lata temu, lecz z pewnością nie on stanowił inspirację do napisania „Dziennika praktyk”, niemniej jednak przyczyniło się do tego kilka czynników. Przede wszystkim zawsze chciałem napisać historię będącą jakąś formą pamiętnika, odkrywaną przez czytelnika opowieścią, którą małymi fragmentami odsłania przed nim pierwszoosobowy narrator. Ponadto od jakiegoś czasu siedział mi w głowie Leszy, a na domiar złego dużo mówiło się w naszej okolicy o nowej drodze S11, na potrzeby której planowano przeprowadzić poważne wycinki. Kiedy więc odezwał się do mnie Maciek Szymczak, abym dołożył swoją cegiełkę do powstającej antologii, koncentrującej się na słowiańskiej grozie, okazało się, że historię mam już w głowie. Tak powstał „Dziennik praktyk”.

2.W wielkim skrócie, to film o nietypowym działaniu roślin na ludzki instynkt samozachowawczy. Dlaczego Leszy? To twoja ulubiona postać z całego panteonu?

G.K. W moim życiu zawsze obecny był las. Mój tata pracował przez lata jako drwal, a ja nieraz towarzyszyłem mu w różnorakich pracach czy to związanych z wycinką tak zwanych „suszek”, czy zalesianiu wykarczowanych wcześniej terenów. W tamtych latach kultura słowiańska była mi jeszcze obca, ale kiedy już na dobre zatraciłem się w literackim horrorze, to i moje zainteresowania skoncentrowały się na demonie, który patronował temu, co było najbliższe mojemu sercu.

3.Ktoś jeszcze za tobą chodzi i chce zostać napisany?

G.K. Póki co nie, a przynajmniej nie spośród panteonu demonów słowiańskich, ale mam otwarty umysł. Jednakże zapewne z uwagi na to, że aktualnie piszę kolejną powieść, a przy tym trwa redakcja książki, która ukaże się tej jesieni, istnieje duże prawdopodobieństwo, że po prostu nie mają siły przebicia.

4.Na twoją twórczą wrażliwość spory wpływ mają życiowe doświadczenia. Do napisania „Czasu pokuty” zainspirowała cię wizyta na izbie przyjęć, do napisania „Eksperymentu” nieodżałowany Kfason (i strach się bać co jeszcze). Czy tak jest i z kolejnymi książkami? Zdradzisz nam o nich co nieco? Może chociaż rąbek tajemniczych inspiracji?

Powiadają: „Pisz o tym, co znasz”. A ja grzecznie stosuję się do tej zasady. Ponadto przekłada się to również na tempo pisania. Piszę raczej z „partyzanta”, spontanicznie i często bez planu, przez co nieraz muszę się odrywać, by sprawdzić jedną czy drugą rzecz. Opierając fragmenty historii na własnych doświadczenia, mocniej siedzę w opowieści i do tego oszczędzam czas. W książce, która niebawem się ukaże, oczywiście także zastosowałem się do tej zasady, tym razem czerpiąc garściami z tacierzyństwa. „Plon” bowiem przybliża nam losy sześcioosobowej rodziny, która nieoczekiwanie staje się ofiarą serii tragicznych nieszczęść. Niedawno z kolei zacząłem pisać powieść, w której czerpię ze swych doświadczeń pisarskich, bowiem jednym z głównych bohaterów jest właśnie pisarz horrorów. Póki co zdradzę, że od pierwszych stron dzieją się tam rzeczy bardziej szalone niż w finale „Eksperymentu”, więc jego fanom powinno się szczególnie spodobać. Ja nieskromnie muszę przyznać, że fascynuje mnie ta historia, tym bardziej, że nie mam bladego pojęcia, dokąd mnie prowadzi.

5.W dzieciństwie mieszkałeś w dosyć specyficznym miejscu (na pewno pobudzającym wyobraźnię, każdego, kto o tym usłyszy), myślałeś o tym, żeby kiedyś wyeksponować ów motyw w swojej twórczości?

Haha, no dobrze, powiedzmy to i nie trzymajmy Czytelników w niepewności, bo zapewne nie każdy o tym słyszał. Tak, mieszkałem na terenie szpitala psychiatrycznego, a nasz dom sąsiadował z oddziałami, gdzie leczeni byli ludzie z zaburzeniami psychicznymi. Bawiłem się tam, biegałem, rozmawiałem z tymi osobami, a z niektórymi nawet się zakolegowałem. Przemycam nieraz wątek szpitala psychiatrycznego, tak było chociażby w „Czasie pokuty”. Sporo go pojawi się też w „Plonie”.

6. Wracając do opowiadania, tekst od samego początku wciąga i hipnotyzuje, poczułam z nim swoistą więź, ze względu na podejście do nadmiernych wycinek, degradacji lasów… Czy przemyciłeś w tekście swoją opinię na temat?

G.K. Jak najbardziej. Niech zacytuję fragment opowiadania: „Jako że jestem synem drwala, siłą rzeczy wpojona została mi miłość do lasu”. To słowa głównego bohatera, ale też i moje. Dlatego – w nawiązaniu do tego, co powiedziałem wcześniej i mojego osobistego zaangażowania w życie lasu – mocno ranią mnie nadmierne wycinki, zwłaszcza te, które miały ostatnio miejsce w okolicach Lublińca.

7. Chciałoby się czasami, patrząc na bezmyślność ludzkich działań, by wydarzyło się coś takiego, co sprawi, że zechcemy być bliżej natury, nie po to by nią władać, ale współistnieć. Na chwilę obecną to mrzonka, ale czy odrodzenie wiedzy o kulturze słowiańskiej mogłoby to zmienić?

G.K. Bardzo chciałbym w to wierzyć, ale w odrodzeniu tej wiedzy sama literatura nie pomoże, zwłaszcza ta jej gałąź (fantastyka), która zgodnie z najaktualniejszymi danymi Biblioteki Narodowej dotyczącymi czytelnictwa w Polsce przechodzi w ostatnich latach kryzys. Prym wiodą za to powieści detektywistyczne, może więc połączenie obydwu gatunków – dajmy na to powieść kryminalna osadzona wśród dawnych Słowian – wyniosłoby literaturę słowiańską, a tym samym i tę kulturę na piedestał. Mówimy tu oczywiście tylko o literaturze. Gdyby znów zaimplementować ten pomysł do filmu, a do tego wiedza o kulturze byłaby szerzona także na innych obszarach kultury – muzyka, moda, sztuka – wtedy być może nie mówilibyśmy tylko o mrzonkach.

8. Z Norbertem Górą rozmawialiśmy o słowiańskim bizarro, a tutaj proszę słowiańska powieść detektywistyczna. Możliwości są nieograniczone!

G.K. A jakże! Kto wie jakie innowacyjne pomysły siedzą w głowach innych twórców. Może dowiemy się tego z kolejnych wywiadów.

9.Wspomniałeś o filmie. Wyobraziłam sobie antologie słowiańskiego horroru w formie animowanych historii w stylu „Miłość, śmierć i roboty”, albo w konwencji serialu „Czarne lustra”. Mogłoby się udać?

G.K. Nie oglądałem żadnego z tych tytułów, niestety jestem mocno „nie-serialowy”. Ale słyszałem o słowacko-ukraińskiej koprodukcji, która podobno całkiem nieźle przeciera szlaki właśnie wśród fanów seriali. Jestem pewien, że tylko idąc za ciosem można umacniać swoją pozycję, a zatem pojawienie się produkcji w formie animowanej nie tylko poprawiłoby „notowania” wiedzy o kulturze słowiańskiej, ale także pozwoliłoby dotrzeć do nowych odbiorców.

10.Pamiętasz może tytuł tej produkcji? Przypuszczam, że nie tylko ja chętnie jej poszukam.

G.K. Bodaj „Słowianie”. Jednakże z tego, co obiło mi się o uszy, to produkcja ma tyluż zwolenników, co przeciwników, z uwagi na to, że zbyt mocno wyeksponowano wątek fantastyczny.

11.Tak jest chyba ze wszystkim. Bardzo silna polaryzacja i mało co po środku.

G.K. Dlatego staram się eksperymentować z gatunkiem. Z gatunkami. Mieszam je, łączę, przez co w finalnym kształcie trudno jest jednoznacznie skategoryzować moje utwory. Ma to swoje plusy i minusy. Ale największą zaletą jest to, że dzięki temu trafiam też do czytelników nie czytających horrorów; czytelników, którzy po „Czasie pokuty” czy „Eksperymencie” dopiero zaczęli sięgać po dobrodziejstwa, jakie oferuje im polska literatury grozy.

12.Poruszyłeś właśnie bardzo ważną kwestię, w Polsce mamy wielu świetnych twórców. Spora grupa osób sięgająca po horrory nadal utożsamia jednak ten gatunek głównie ze Stephenem Kingiem. Zresztą ty sam byłeś określany jako POLSKI KING. Jak podchodzisz do tego typu porównań?

Nie mam z tym problemu. Jeśli ktoś mnie czyta i poleca innym, dokonując przy tym takiego porównania, nie robi tego w złych intencjach. Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko. Mogą mnie wtedy nawet określać polskim Mastertonem, Koontzem, a nawet polską J.K.Rowling, jeśli tak czują. Powiem Ci, że śledząc to, co dzieje się w sieci w tej kwestii, odnoszę wrażenie, że jest to „problem”, który z niezrozumiałych dla mnie pobudek poruszają przede wszystkim niektórzy twórcy i osoby działające w środowisku grozy. Czytelnicy jakoś nie mają z tym problemu. Z autopsji znam przypadki, gdzie polecano moje książki takimi słowami: „Jeśli lubisz Kinga, to musisz sięgnąć po Kopca”. No i sięgają. To nie jest przecież moja opinia, tylko Czytelników. Nie uważam tego za krzywdzące zwłaszcza, że King jest moim mentorem, wielką inspiracją, to dzięki niemu de facto zacząłem pisać i to on stanowi solidny fundament dla mojej twórczości. Mimo wszystko wierzę, że to, co sam wokół niej zbudowałem, jest charakterystyczne tylko dla Kopca – zresztą sama podkreślałaś to przy recenzji „Eksperymentu” 🙂

13.Wiem, że trochę muzykujesz. O ile się nie mylę, to w kręgu twoich zainteresowań jest hip- hop. Istnieje coś takiego jak słowiański hip-hop? Albo horrorowy?

Istnieje, a jakże. Może nie cały nurt, ale są pojedynczy wykonawcy. Między innymi Słoń, który jest znany ze swych utworów, a nawet całych albumów, nawiązujących do słowiańskiej demonologii. Co się znów tyczy muzykowania, to owszem, jeszcze jako nastolatek byłem członkiem zespołu hip-hopowego, nagraliśmy nawet kasetę, na której znalazło się kilka utworów. Kaset też było kilka, ale wszystkie gdzieś się rozeszły, nawet mój egzemplarz przepadł Bóg wie gdzie. Jeśli więc, czyta ten wywiad ktoś, kto przed ponad dwudziestoma laty stał się właścicielem takowej, to… nie widać dobrze, ale właśnie przymilnie się do niego uśmiecham, aby dał znać – bardzo chętnie zrobiłbym sobie kopię.

Dziękuję za rewelacyjną rozmowę i przyłączam się do apelu 🙂

piątek, 16 czerwca 2023

Rozmowa z Anną Musiałowicz w ramach projektu „Słowiańskie strachy”

1.Kiedy tylko przeczytałam tytuł opowiadania brzmiący „Baba Jaga”, intuicja podpowiedziała mi, że musiała napisać je Anna Musiałowicz.

 

A.M. Mój długi nos przecież zobowiązuje! W ogóle Ci się nie dziwię, że od razu skojarzyłaś.

 

Moje zamiłowanie do folkloru nie jest dla nikogo tajemnicą, a Baba Jaga jako postać czy baśniowa, czy mitologiczna jest na tyle niejednoznaczna, że stanowi fantastyczne źródło inspiracji. Przyznam Ci się, że nigdy nie przepadałam za baśnią „Jaś i Małgosia”. Współczułam tej starej kobiecie w chatce na kurzej nóżce, choć oczywiście jako dziecko się jej bałam. Miałam świadomość, że przecież zanim stała się stara, okrutna i bezwzględna, tak jak i jej ofiary musiała być dzieckiem, przeżyć, młodość i dojrzałość. Wydaje mi się, że dopiero w dorosłym życiu zaczęłam zgłębiać jej historię i w sumie bez specjalnego zaskoczenia odkryłam, że kobietę, która posiadała większą niż inni wiedzę, była bardziej przenikliwa i zwyczajnie mówiła prawdę wprost, uznano za niebezpieczną, przynajmniej dla niektórych, zatem złą, więc trzeba było ją zniszczyć. A ja po prostu chciałam ją uwolnić z czaru, który nie ona rzuciła na ludzi, lecz ludzie na nią.

 

Przy okazji miłośnikom Baby Jagi chciałabym polecić książkę Andreasa Johnsa „Baba Jaga. Tajemnicza postać słowiańskiego horroru”.

 

2.Raczej rozpościerająca się wokół ciebie aura niż nos! Jestem przekonana o tym, że ludzie często mówią ci, że masz w usposobieniu coś magicznego i kojącego.

 

A.M. Faktycznie, zdarza mi się to słyszeć i nierzadko zostaję powierniczką osób, które ledwo co poznałam. Sama nie potrafię wytłumaczyć tego fenomenu. Może po prostu potrafię słuchać, może nie ignoruję ludzi, a może zwyczajnie traktuję ich tak, jak sama bym chciała być traktowana.

 

Nie rzucam zaklęć i uroków. Przynajmniej nie oficjalnie ;)

 

3.A nieoficjalnie?

 

A.M. I co ja mam Ci powiedzieć…? Spotkałaś mnie, więc wiesz… :D

 

4.No wiem :) Wracając do Baby Jagi, chyba wszyscy baliśmy się jej w dzieciństwie, wciąż nas nią straszono: bo „przyjdzie”, „zabierze”, „zje”. Zresztą podobnie było z DZIADEM. Skąd takie podejście do starszych ludzi? I masz rację, chociaż mamy już XXI wiek, to nadal jej postać wymaga odczarowania!

 

A.M. To metoda stara jak świat, w dodatku skuteczna, jeśli chcemy wymusić na dziecku posłuszeństwo natychmiast. Coś takiego jak klaps, tylko wymierzony nie w tyłek, a w poczucie bezpieczeństwa, nakazujący natychmiast uczepić się rodzicielskiej spódnicy. A dlaczego straszymy starymi ludźmi? Wstyd stwierdzić, ale zazwyczaj są po prostu w naszym odczuciu brzydcy. Przynajmniej brzydsi od tych młodszych, z gładkimi buziami, ustami pełnymi białych zębów, niezapadniętymi policzkami, niezwisającą skórą, poruszającymi się żwawo. W dodatku ci młodsi mniej narzekają, częściej się uśmiechają (no dobra, może nie zawsze, ale jeśli bazujemy na stereotypach, to przede wszystkim starym ludziom przypisuje się czepialstwo i złośliwość). Młodzi mają przyjemniejszy głos, ładnie pachną i… nie wyglądają jak wiedźmy i straszni magowie z bajek! Oczywiście to wielkie uogólnienie. Straszymy starymi ludźmi przede wszystkim dlatego, że nas nimi straszono, bo taki jest kulturowy schemat, a może też dlatego, że sami boimy się starości. Któż z nas nie chciałby zachować wiecznej młodości? Zatem starość i wszystko to, co ją reprezentuje, staje się wrogiem.

 

5.Twoja sympatia do legendarnej BABY była jedyną inspiracją do napisania opowiadania czy potrzebowałaś dodatkowego impulsu?

 

A.M. Dokładnie, wręcz ze szczegółami pamiętam moment, kiedy fabuła narodziła się w mojej głowie. Byłam u znajomych, rozmawialiśmy o Rodzie i Rodzanicach, słuchaliśmy Othalana. I nagle playlista przeskoczyła na uroczy (by nie powiedzieć naiwny) utwór dotąd zupełnie nieznanego mi duetu Andrzeja i Tatiany Szadrowów „Mateńka Jaginia”. O ile piosenka mnie nie zachwyciła, o tyle sprawiła, że uznałam, że to „ten czas”, by spróbować odczarować postać złej Baby Jagi. By czytelnikom, którzy dotąd nie mieli okazji poznać innej historii niż ta najpopularniejsza, ukazać  prawdziwą (dobrą?) wiedźmę.

 

6.Myślisz, że każdy odczyta „twoją” Babę Jagę w ten sposób? Jako nie tę złą? Czy jednak manipulatorkę i złodziejkę dzieci?

 

A.M. Myślę, że nie każdy, bowiem interpretacja tekstu w dużym stopniu zależy nie tylko od słów napisanych przez autora, ale od doświadczeń czytelnika, jego wewnętrznych predyspozycji, charakteru i mnóstwa innych czynników, o których można by napisać elaborat. Czytelnik poniekąd w procesie czytania sam staje się twórcą historii. Jeśli jest złym rodzicem i krzywdzi swoje dziecko, będę wręcz zadowolona, jeśli zacznie się obawiać, że za karę to dziecko zostanie mu odebrane.

 

Zresztą nie ma postaci czarnych i białych. Nawet jeśli złe macochy baśniach krzywdzą przybrane córki, to kochają swoje rodzone i zrobią dla nich wszystko, co w ich (czasem patologicznym) mniemaniu jest najlepsze. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – można by rzec. Baba Jaga jako opiekunka zagubionych czy skrzywdzonych dzieci i sierot niekoniecznie będzie umiłowaną przez dorosłych bohaterką, bowiem pobudza do refleksji, czy to, co jako rodzice czynimy, na pewno wynika z troski o nasze dzieci. Czy jest to dobrze okazywana troska, czy nie mylimy jej z nadopiekuńczością, albo czy nie jest zaniedbywaniem pozwalanie dziecku na samodzielność. Myślę, że każdy odpowiedzialny rodzic w sercu ma wiele wątpliwości, czy potrafi podołać swojej roli. Baba Jaga jako ta, która poniekąd dokonuje oceny rodzicielstwa, potrafi wzbudzić poczucie winy.  A tego nikt nie lubi.

 

Nie zapominajmy, że niejednokrotnie kartą przetargową w „interesach” ze społecznością, w pobliżu której żyła wiedźma, były dzieci. I zastanówmy się, kto jest straszniejszy – ona, która domagała się zapłaty w maluchach, czy ich rodzice, którzy na to się godzili.

 

W każdym razie jeśli jest się dorosłym człowiekiem, powinno się być na tyle ogarniętym, by nie wierzyć w każde słowo wiedźmy i uważać, gdy wchodzi się z nimi w konszachty. Zresztą nie tylko do wiedźm się to odnosi.

 

7.W twojej twórczości często pojawia się las. Masz z nim szczególne relacje?

 

A.M. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym i chyba dopiero słysząc to pytanie, uświadamiam sobie, że las jest dla mnie tak naturalny jak powietrze. W dzieciństwie mieszkałam niedaleko lasu, więc wiele czasu spędziłam, eksplorując go, a kiedy sobie przypominam wizyty u dalszej rodziny, też odnoszę wrażenie, że prędzej czy później dorośli zabierali nas – mnie, brata, kuzynostwo – byśmy tam spędzali czas. A potem naturalnie mnie ciągnęło między drzewa.

 

Nawet nie uruchamiając specjalnie wyobraźni, widzę las jako miejsce pełne tajemnic, niebezpieczeństw, zła, a nawet śmierci. To tu, wyjęci spod praw czasu, błądzimy, napotykając złośliwe demony, a drzewa usiłują nas pochwycić swymi gałęziastymi rękami. Ten las budzi niepokój. Ale też las to miejsce bezpieczne, żywiciel, źródło mocy. Pełen magii, przepełnionych mądrością drzew, gdzie czas przestaje istnieć, byśmy mogli pogrążyć się w zadumie. To tu misterium narodzin życia i śmierci odbywa się na naszych oczach.

 

Las to przestrzeń, do której wciąż wracam. Tu odpoczywam. Tu naprawdę oddycham.

 

8.To też przestrzeń, która cię inspiruje, czego dowodem jest twój „Kuklany las”. Zabłądziłaś kiedyś?

 

A.M. Zabłądziłam raz, już jako dorosła osoba, w czasach gdy telefony nie były wyposażone w GPS, a nie każda miejscowość miała zasięg na tyle dobry, by móc wykonać połączenie. Tak bardzo zaangażowałam się w zbieranie grzybów, że straciłam poczucie miejsca i czasu. A czas był tu kluczową sprawą, bowiem zaraz po grzybobraniu miałam pędzić do pracy. Oczywiście w odnalezieniu drogi w jakiś sposób pomogły mi wiadomości, które w dzieciństwie przekazali mi rodzice – o położeniu słońca, o tym, po której stronie rośnie mech na drzewach – ale ani las nie był ciemny i mroczny, ani sytuacja budząca grozę. Byłam raczej zirytowania.

 

Nie uraczę Cię więc tajemniczą historią o poszukiwaniu drogi w lesie, o złośliwych konarach oplatających nogi i niepozwalających zrobić kroku, o obserwujących mnie leszych czy chociażby o kukłach, które znajdowałam pośród paproci.

 

Jedyna sytuacja, która spotkała mnie w lesie i naprawdę mnie przeraziła, miała miejsce pod koniec podstawówki. Z koleżanką pojechałyśmy na małą wycieczkę rowerową. W pewnym momencie zobaczyłyśmy, że na drzewie wisi coś, co wygląda jak człowiek. Nie mogłyśmy nigdzie zboczyć, a żadna z nas nie chciała się przyznać, że obawia się, że widzi wisielca. Zresztą pewnie gdyby  to zrobiła, nie zawróciłybyśmy. Pamiętam ciszę, która zapanowała, gdy się zbliżałyśmy do tamtego drzewa, i to, że przestałam oddychać. A potem ulgę, że to tylko worek uformowany w ludzki kształt. Do tej pory przeklinam palanta, który zrobił taki żart. Choć drugiej strony o zwisających z drzew kukłach (ciut mniejszych, ale jednak) sama napisałam.

 

9.Myślałaś kiedyś o napisaniu opowiadania grozy, w którym wykorzystałabyś tę przygodę? Dwie dziewczynki zagubione w lesie, wisielec i…?

 

A.M. Tak. Pomyślałam o tym, odpowiadając na poprzednie pytanie. :)

 

10.No to będę niecierpliwie czekać! Nie wyobrażam sobie słowiańskiego horroru bez twojego udziału. Od razu zapaliłaś się do tego projektu? Pamiętasz początki?

 

A.M. Tu musiałabym rozgraniczyć zapalenie się do aktualnego projektu Łukasza Narolskiego i do wcześniejszego – Maćka Szymczaka i Tomka Siwca. „Baba Jaga” ukazała się bowiem najpierw w antologii „Słowiańskie koszmary” (2017). To były początki mojej pisarskiej przygody i w tamtym okresie nie było opcji, bym zrezygnowała z udziału w projekcie (mówiąc wprost: byłam wszędzie, gdzie mnie chciano). A że tematyka mi bliska, tym bardziej cieszyła mnie praca nad opowiadaniem. Kiedy kilkanaście miesięcy temu Łukasz zaproponował mi pokazanie mojej twórczości w „Słowiańskich strachach” z jednej strony ucieszyłam się, bo to klimaty, które zwyczajnie lubię, z drugiej wiedziałam, że z uwagi na różne rzeczy, które w tamtym okresie miały miejsce w moim życiu, nie jestem w stanie napisać niczego nowego specjalnie na tę okazję (to dłuuuuga historia, którą być może kiedyś wykorzystam w swojej twórczości, więc na razie nie spojleruję), a nie chciałam zrezygnować z projektu. „Baba Jaga” to jedno z moich opowiadań, które do dziś bardzo lubię. Postanowiłam zatem o nim przypomnieć  polskim czytelnikom, zwłaszcza że w tym samym czasie upomniałam się nim w antologii „Pole nocni mury” o czeskich miłośników grozy.

 

11.Zdradziłaś  niedawno czytelnikom, że już niedługo pojawi się twoja najnowsza książka. Możesz nam coś o niej opowiedzieć?

 

A.M. Tajemnicą jest to, co kryje miejsce, które opisałam. Tym razem nie będzie to wieś,  a budynek stojący niekoniecznie na uboczu pewnego miasta, a jednak wydający się istnieć poza nim. Opowiem Wam historie jego mieszkańców i przypomnę, że nigdy nic ani nikt nie jest tym, czym lub kim się z pozoru wydaje.

 

12.No to teraz mnie bardzo zaskoczyłaś! Nie będzie elementu ludyczności? Jestem bardzo ciekawa twojej nowej odsłony. Taka Ania w Wielkim Mieście?!

 

A.M. Wcale nie takim wielkim. Zapewniam, że nie tylko mieszkańcy wsi są zabobonni, a hermetyczność społeczności wiejskiej w ciut zmienionej formie można przenieść na osiedla miast. Będzie to historia inna niż dotychczasowe pod względem tła (a może raczej głównego bohatera, którym tym razem jest budynek), natomiast jedno pozostaje niezmienne: ludzie ze swoimi słabościami, pokusami i utartymi przekonaniami. Ludzie przecież tak naprawdę nigdy się nie zmieniają. Czasem tylko zachowują się inaczej.

 

13.Jak realizujesz się poza pisaniem? Każdy kto obserwuje twój profil, miał okazje widzieć cię jako modelkę na rewelacyjnych pokazach. A ja sama mam od ciebie motankę :)

 

A.M. Tak naprawdę aktywności, w których się realizuję, jest mnóstwo, co wcale nie jest tak do końca dobre. Nigdy niczemu nie jestem w stanie oddać się w stu procentach, bo zawsze musi pozostać miejsce na coś innego. Mówiąc kolokwialnie, „nosi mnie”. Jestem kolekcjonerem wspomnień, chcę przeżyć jak najwięcej, wycisnąć z życia, ile się da. Trudno przychodzi mi rezygnacja z jakichś aktywności, dlatego że zwyczajnie brakuje czasu.  Wiele lat temu przestałam grać w szachy, czego bardzo żałuję, ale wiem, że powrót do tego sportu wymagałby ode mnie poświęcenia, ma które dzisiaj zwyczajnie mnie nie stać. Ale do dziś szachownicę mam w zasięgu ręki. Co do pokazów, o których mówisz – maluję na ubraniach. Wraz z Beatą Chajnowską stworzyłyśmy projekt Anushka&Betushka, nadający ubraniom nowe życie. Więcej o tym, czym dokładnie się zajmujemy, można przeczytać na naszym fanpage’u. Dużo rysuję, ale, niestety, nie dbam o te prace. Niekiedy trafiają do moich znajomych, czasem ilustrują jakiś magazyn (w kolejnym numerze Czerwonego Karła coś się znajdzie), najczęściej jednak nie wiem, co się z nimi dzieje. Motam motanki, na Wielkanoc skrobię skrobanki, na Gwiazdkę – tworzę bombki z tego, co akurat mi wpadnie w dłoń. W międzyczasie namaluję jakiś obraz albo zaprojektuję sukienkę. Może mam zwyczajnie syndrom niespokojnych rąk i wiecznie muszę mieć je zajęte. Przede wszystkim zaś uwielbiam się włóczyć. Podróżować, zwiedzać, poznawać nowe miejsca. Wchodzić w każdą dziurę, dotknąć każdego kamienia, odkrywać historie.

 

Kobieta petarda jednym słowem, dziękuję za inspirującą rozmowę.

piątek, 16 czerwca 2023

Rozmowa z Nobertem Górą w ramach projektu „Słowiańskie strachy”

1.Na stronie ISAP słowiańskiej agencji prasowej, niedawno można było znaleźć informację, że słowo „żertwa” nierozerwalnie związane z tematami okołosłowiańskimi, w najpopularniejszych ogólnodostępnych słownikach języka polskiego po prostu się nie pojawia. Znamy je więc głównie z literatury. Dla laika takiego jak ja, to zaskakujące. Z czego może to wynikać?

 

N.G. To fakt, ciężko znaleźć  definicje tego słowa, aczkolwiek Wielki Słownik Języka Polskiego W. Doroszewskiego ją zawiera(https://sjp.pwn.pl/doroszewski/zertwa;5532819.html). Jego ulotność w popularnych słownikach języka polskiego może wynikać z faktów historycznych. Żertwa, według podań ludowych, była szczególnie popularna wśród Słowian południowych, aczkolwiek nawet i Słowianie połabscy praktykowali ten okrutny zwyczaj. Obecnie, z uwagi na silną promocję naszych słowiańskich wierzeń, znowu mamy okazję odwołać się do przeszłości i to najpewniej dlatego kojarzymy ten termin głównie z literatury.

 

2.Przyznaję, że należę do osób, które zetknęły się z „żertwą” właśnie za sprawą literatury (np. antologii „Żertwa” wydanej przez Wydawnictwo IX; twojego opowiadania „Stosy znowu płoną”, które znalazło się w „Słowiańskich Strachach”). Myślisz, że ta przebudzona w literaturze słowiańskość ma szansę wyjść poza pewną niszę? Zapuścić korzenie w szerszej świadomości?

 

N.G. Zdecydowanie tak. Posłużę się odniesieniem do historii, z której doskonale wiemy, że toczy się kołem. Wierzenia czy przedmioty z odległej przeszłości coraz częściej przeżywają ponowne zainteresowanie sobą. Nie inaczej jest ze słowiańskością. Tego, co nam płynie we krwi, nie da się po prostu wyplenić. W dobie powszechnego oświecenia, otwartości na nowe doznania, wiele ludzi eksploruje swoje dziedzictwo dogłębnie, aż do korzeni. Sam fakt, iż znalazłem u mojego brata – niezbyt zainteresowanego literaturą grozy – „Bestiariusz Słowiański”, podpowiada, że ten temat z powodzeniem może przedrzeć się do szerszej świadomości.

 

3.I co ciekawe powstaje też coraz więcej książek skierowanych do najmłodszych (i słowiańskich, i grozowych). Z jednej strony to efekt pewnej mody, ale z drugiej jest nadzieja, że „czym skorupka za młodu nasiąknie” i świadomość przyszłych odbiorców kultury będzie inna/szersza.

 

N.G. Jestem zdania, że dzieci należy zaznajamiać z różnymi tematami dotyczącymi otaczającego je świata. Jednym z autorów, który usilnie propaguję grozę dla najmłodszych jest Tomek Siwiec. Przez swoją twórczość, pokazuje dzieciom, jak ten świat wygląda naprawdę. Niestety, uczenie najmłodszych, że życie jest „kolorową bajeczką, zawsze z dobrym zakończeniem” prędzej czy później spotka się ze ścianą. Nieustannie napływające do nas informacje o przemocy wobec dzieci uzmysławiają wszystkim wokół, że zło nie jest niestety wobec nich wyrozumiałe. Z drugiej strony, najwybitniejsi artyści swoją pasję kultywowali od dziecka. Dlatego tym bardziej jest to świetny moment, żeby od najmłodszych lat przekazywać taką wiedzę.

 

4.O tak, całkowicie się z tobą zgadzam, twórczość Tomka Siwca jest mi też dobrze znana. Cieszą mnie takie motywy pojawiające się coraz śmielej w literaturze dla najmłodszych, aż żałuję, że nie było takiej różnorodności, gdy sama zaczynałam przygodę z czytaniem.

 

N.G. Przyznam się, że grozą zainteresowałem się stosunkowo późno, już jako dorosły. Wprawdzie u mojego taty na półkach stała niemal cała kolekcja powieści Deana Koontza, ale jako dziecko w ogóle mnie do nich nie ciągnęło.  Wtedy kojarzyły mi się one ze szkolną rutyną, a nawet nudą. Być może wynikało to z faktu konieczności osiągnięcia pewnego pułapu dojrzałości, zrozumienia trudów życia. Sytuacja uległa jednak zmianie, gdy miałem mniej więcej 16 lat. To właśnie wtedy zacząłem nałogowo wynosić z lokalnej biblioteki stosy książek science-fiction. Fantastyka naukowa była moją pierwszą literacką miłością i do tej pory wspominam to uczucie z rozrzewnieniem, a czasem nawet składam jej hołd w postaci opowiadań i wierszy pisanych z myślą o odległej przyszłości, podróżach międzyplanetarnych, przykrych konsekwencjach nadmiernego korzystania z technologii, a także o perspektywach spotkania cywilizacji pozaziemskiej. Myślę, że teraz nawet bardziej niż wtedy chciałbym przeżyć taką przygodę jak bohaterowie przeczytanych powieści.

 

5.A kiedy przyszła do ciebie słowiańskość? Skąd u ciebie zainteresowanie tematem?

 

N.G. Jako pisarz nieustannie szukam nowych pól, na których można byłoby z powodzeniem zasiać ziarna literackiej twórczości. Część z nich, obecna w literaturze grozy, została już mocno wyeksploatowana i należy mocno się starać, żeby przyciągać czytelników, lecz na innej części wciąż można owe ziarna zasiewać. Zainteresowanie tematem zaszczepił u mnie Maciej Szymczak, znany w kręgach grozy jako popularyzator słowiańskości.

 

6.Pamiętasz kiedy pierwszy raz zetknąłeś się ze słowiańskim horrorem? Co cię w projekcie Maćka szczególnie urzekło?

 

N.G. Ze słowiańskim horrorem zetknąłem się, doświadczając fali rosnącej popularności tego podgatunku horroru. Wcześniej napisałem kilka opowiadań, które poruszały wątki dawnych wierzeń, manifestujących swoją obecność we współczesnym świecie w sposób wyjątkowo nieprzyjemny dla bohaterów. Były to jednak wierzenia odległe od naszych, polskich. W zaistniałej sytuacji zacząłem się później zastanawiać, czemu nie odwołać się do rodzimowierstwa słowiańskiego. Dlatego też w tym projekcie szczególnie urzekło mnie przekuwanie się przez zastygłą przed wiekami skałę, jaką była słowiańskość i wyłupywanie z niej elementów mogących posłużyć nowej warstwie fabularnej.

 

7.Piszesz nie tylko horrory, weird ale i bizarro. O tym ostatnim usłyszałam ostatnio, że w Polsce, to „nisza, która sama o sobie nie słyszała”. Naprawdę jest aż tak kiepsko? Jeśli tak, to dlaczego tak się dzieje?

 

N.G. Myślę, że jest wiele odpowiedzi na to pytanie, skąd może wynikać kiepska kondycja bizarro w Polsce(i nie tylko, albowiem w zeszłym roku odnotowałem, że kilka czołowych wydawnictw w USA nie przyjmuje już propozycji wydawniczych, a piątkowe szorciaki – publikowane z ogromną pasją na Bizarro Central – zatrzymały się na roku 2019).

 

Po pierwsze, brakuje nam wydawnictw, które specjalizowałyby się stricte w bizarro-fiction.

 

Po drugie, wbrew pozorom, bizarro to kontrowersyjny gatunek, albowiem stawia na wynaturzenia, deprecjację rzeczywistości, wyolbrzymienie groteski. Czasami można się naprawdę zrelaksować i odlecieć przy tego typu literaturze, ale z drugiej strony, już sam tytuł powieści (jak w przypadku „Dupogoblinów z Auschwitz”) może spotkać się z nieuzasadnioną krytyką.

 

Nie zmienia to jednak faktu, że istnieje dla bizarro szansa na poprawienie swojego statusu w przyszłości. Dlaczego? Chociażby z uwagi na to, że nadal stanowi duże pole do popisu dla potencjalnych autorów, a i czasy  zdradzają  wiele symptomów epatowania groteską. Kto wie, może kiedyś spotkamy się z sytuacją, w której bizarro-fiction będzie jednak…bazować na faktach?

 

8.Będziesz gościem na Konwencie fanów Bizarro fiction (BizarroCon4) w Krakowie (dla zainteresowanych: odbędzie się 20 maja w PUBie Pod Ziemią). Mała, kameralna impreza, ale stanowi dowód na to, że zainteresowanie tematem jednak nie gaśnie.

 

N.G. Ja również bardzo się cieszę z powodu organizacji takich inicjatyw. Bardzo chciałem się pojawić na trzeciej edycji BizarroConu, ale niestety wypadło mi coś ważnego i to pokrzyżowało moje plany. Myślę, że będzie bardzo ciekawie.

 

9.A gdyby tak pójść krok dalej i analogicznie do słowiańskiego horroru, zacząć tworzyć „Słowiańskie Bizarro”? Mogłoby się to przyczynić do popularyzacji gatunku?

 

N.G. Tak jak wspomniałem wcześniej, bizarro posiada jeszcze wiele kart do wykorzystania w twórczości. Zarówno „zwariowana słowiańskość” jak i „słowiańskie bizarro dla najmłodszych” mogłyby znaleźć rynek zbytu. Właściwie, jakby się nad tym poważniej zastanowić, ta druga propozycja miałaby całkiem spore szanse powodzenia, jeśli już w telewizji emitowane są kreskówki, w których jeden z bohaterów jest „dziadkiem i wujkiem wszystkich na świecie”, a na co dzień towarzyszy mu gadający kawałek pizzy.

 

Jak sami widzimy, bizarro to świetna przestrzeń do zagospodarowania.

 

10.Muszę przyznać, że pomysł na „słowiańskie bizarro dla najmłodszych” bardzo mi się podoba i chętnie bym się z nim zmierzyła.

Dla niewtajemniczonych: podzielisz się z nami tytułem tej kreskówki?

 

N.G. Bardzo mnie to cieszy! Dzięki temu, bizarro może stać się hołdem dla niczym nieskrępowanej kreatywności. Kreskówka, o której wspominałem to „Wujcio Dobra Rada”.

 

11.Możesz nam zdradzić nad czym obecnie pracujesz?

 

N.G. Jestem już na finiszu powieści będącej połączeniem kryminału i weird-fiction. Nie będę zdradzał fabuły, ale akcja tej książki będzie miała związek z nadzwyczaj szybko zakończonym śledztwem sprzed lat, które prowadziła policja w jednym z prowincjonalnych polskich miasteczek.  Nie tak dawno temu ukazał się też mój kolejny anglojęzyczny tomik poetycki.

 

12.Uchylisz rąbka tajemnicy – albo chociaż zasugerujesz – którego regionu Polski dotyczyło to śledztwo? Może ktoś odgadnie które cię zainspirowało?

 

N.G. W książce ani razu nie pada ani nazwa miejscowości ani nazwa regionu. To może dać czytelnikowi złudzenie, że taka historia mogłaby się wydarzyć w każdym miejscu. Pisząc tę powieść, myślałem o moim rodzinnym miasteczku, znajdującym się na terenie województwa dolnośląskiego.

 

Dziękuję za inspirującą i pobudzającą wyobraźnię rozmowę.

piątek, 16 czerwca 2023

Rozmowa z Maciejem Szymczakiem w ramach projektu „Słowiańskie strachy”

1.Jesteś, bezapelacyjnie ojcem SŁOWIAŃSKIEGO HORRORU. Opowiedz nam proszę o jego narodzinach.

 

Pomysł narodził się koło roku 2015 -ego choć kiełkował w mojej głowie dużo wcześniej. Ponieważ kocham i chłonę słowiańskość wszelaką, a zwłaszcza tą związaną z historią i wierzeniami naszych przodków, postanowiłem stworzyć pierwszą w Polsce – a może i na świecie – antologie słowiańskiego horroru. Przecież Polacy nie gęsi i swój horror mają! Po co małpować amerykanów, czerpać inspirację z legend anglosaskich czy świata orientu skoro i nasza kultura jest naszpikowana grozą. W rodzimej mitologii występuje wiele przerażających i złowrogich istot, więc twórcy horroru mają czym się inspirować. Ja uderzam w swojskość, promując słowiański horror, który jest czymś naszym, oryginalnym, odróżniającym się od reszty świata. Dzięki naszej bogatej spuściźnie kulturowej rodzima literatura grozy ma szansę wybić się i zaistnieć w świecie.

 

2.Ojciec Słowiańskiego horroru, jak widać, jest dobrze znany. A czy ma on jakąś matkę? Osobę, inspirację, symbol?

 

Matką zdecydowanie jest nasza historia i kultura, dzieje słowiańszczyzny, które odcisnęły piętno na mej duszy.

 

3.Temat złapał i zapuścił już korzenie a ty wciąż prężnie działasz. Opowiedz o ostatnim projekcie w jaki jesteś zaangażowany.

 

Bieżący projekt to „Czarcie Runo” czyli szósta antologia z serii słowiańskiego horroru, która ukaże się w wydawnictwie Phantom Books. Tym razem duży powiew literackiej świeżości, nowe utalentowane nazwiska, które z pewnością namieszają w polskim światku grozy. Słowiański horror jako gatunek prężnie się rozwija, w tym roku także następca dobrze przyjętej Tryzny, więc fani gatunku na pewno będą ukontentowani. Sam pracuję nad kolejną słowiańską powieścią której akcja toczyć się będzie naturalnie w czasach średniowiecza. Rok 2023 będzie bardzo Słowiański w literaturze!

 

4.Nowe nazwiska? To niesamowite! Sam wynajdujesz talenty?

 

Mam takie szczęście, że ludzie sami mnie znajdują, przysyłają do mnie opowiadania, i na szczęście w większości wypadków są to bardzo interesujące teksty. Chyba po prostu przyciągam do siebie twórców zainspirowanych słowiańską mitologią. Często zdarza się, że poznaje kogoś, rozmawiamy o literaturze i ta osoba po jakimś czasie przyznaje się, że sama coś tworzy. Ja namawiam wtedy ją aby podzieliła się ze mną swoją twórczością. I o dziwo w tych szufladach u nieznanych nam jeszcze autorów leży mnóstwo fajnej twórczości, która powinna zaistnieć w przestrzeni publicznej.

5.Czyli mimo tego, że mitologia słowiańska i wiedza o Słowianach jest w szkołach nieobecna, to intensywnie się odradza. Skąd ta potrzeba poszukiwania korzeni? Nazwania po imieniu tego, co miało zostać pogrzebane?

Pozwolę sobie zacytować marszałka Piłsudskiego: „Naród, który traci pamięć przestaje być Narodem”. Do zbioru tej pamięci należy również nasza przedchrześcijańska religia i mitologia, która ukształtowała nas jako Słowian i Polaków zamieszkujących teren dzisiejszej ojczyzny. Powinniśmy pamiętać skąd się wywodzimy, znać genezę rodzimych zwyczajów, pielęgnować słowiańską kulturę, której jesteśmy nosicielami.  To nasza tożsamość, nasza macierz, to wszystko nas ukształtowało, każdy naród wywodzi się z różnych plemion, i o tym należy pamiętać. Dlatego dobrze, że wreszcie ludzie zaczynają sobie to uświadamiać i mają potrzebę bycia blisko słowiańskiej przeszłości, która jest naszą wspólną historią.

 

6.Myślisz, że jest szansa na to by wiedza o kulturze słowiańskiej zagościła na lekcjach w polskich szkołach?

 

Dla chcącego nic trudnego i myślę, że w przyszłości jest szansa na to, aby w szkołach  pojawiło się coś  więcej na ten temat niż dotychczas było. Wiedza, choć niekompletna, jest na tyle obszerna, że można spokojnie dzieciakom pokazać świat przedchrześcijańskich Słowian. Są mity, przekazy historyczne, wszystko zależy od dobrej woli ministerstwa edukacji, a także samych nauczycieli, którym przecież nikt nie zabrania wzbogacać podstawy programowej.  Myślę, że tak naprawdę dużo od nas  zależy, od naszego zaangażowania, dlatego przestańmy narzekać tylko weźmy się do roboty. Wielokrotnie spotkałem się z oddolnymi akcjami, gdzie rodzimowiercy  w szkołach opowiadali dzieciom  o naszych bogach, zwyczajach, historii. To wcale nie taka rzadka praktyka, bierzmy przykład z tych ludzi, i edukujmy młode pokolenie.

 

7.Niedawno byłeś gościem na Slavni – konwencie kultury rodzimej w chorzowskim Skansenie. Impreza została bardzo pozytywnie przyjęta, myślisz, że kropla drąży skałę?

 

Impreza została świetnie zorganizowana i przyciągnęła całkiem sporą rzeszę osób. Chorzowski skansen to idealne miejsce dla tego typu festiwalów i mam nadzieje, że Slavni fest doczeka się kontynuacji w przyszłym roku. Myślę, ze to dopiero początek i podobne imprezy będą organizowane w całej Polsce.

 

8.A trochę z innej beczki. W przygotowanym przez Nine Realms antologii „Słowiańskie Strachy” pojawiło się twoje opowiadanie pt. „Wąpierz”. Skąd taki wybór tematyki? Darzysz tę postać jakimś szczególnym sentymentem?

 

Przede wszystkim chciałem pokazać czytelnikowi tego prawdziwego Wąpierza, który bardzo różni się od hollywoodzkiego wampira. Wampiry zostały przez kino „wykastrowane”, przeszły ewolucję i są obecnie bardzo dalekie od swojego kulturowego pierwowzoru. Inteligentne, przystojne, ludzkie, oczytane, znające się na sztuce, pełne namiętności….  No słowiańskie wąpierze takie nie są! To żywe trupy, ohydne, odstręczające i śmiertelnie niebezpieczne stwory. Nie ma w nich krzty magii ani piękna, są przerażające niczym epidemia dżumy szalejąca w średniowiecznej Europie.

 

9.Zdradzisz nam jeszcze jakieś ciekawostki o wąpierzach?

 

Czytelników może zainteresować fakt, że są różne rodzaje wampirów. Kultura ludowa wymienia: wieszczych, wąpierze, martwce, upiry, strzygonie i inne przeklęte byty, wysysające z nas nie tylko krew. Niektóre zabijały np. za pomocą trującego oddechu, inne czaiły się nocą po obejściach i nawoływały domowników. Kto nie spał wtedy i usłyszał głos upiora, umierał w swoim łożu. Tak więc na słowiańszczyźnie mnóstwo było przerażających stworów, znacznie gorszych od znanych nam obecnie wampirów.

 

10.Chętnie bym poczytała o takich kreaturach! Szczególnie o tym od trującego oddechu. Napisz coś koniecznie J A skoro już jesteśmy przy pisaniu. Krótka czy długa forma, w czym czujesz się lepiej?

 

Kiedyś była to zdecydowanie krótka forma, teraz bardziej się rozpisuje, i całkiem nieźle czuje się w pisaniu dłuższych historii. Lubię opowiadania, lecz tworzenie krótkich powieści sprawia mi obecnie najwięcej satysfakcji. Nie sądzę abym kiedyś napisał tzw. cegłę, nie lubię  dłużących się opisów, ani żadnych innych wypełniaczy fabularnych jakimi takie knigi są zapełniane, tylko po to aby zwiększyć swą objętość. Wolę krócej, ale konkretnie.

 

11.Oprócz opowiadań do tej pory pojawiły się także twoje dwie powieści, w których dokonujesz pewnych rozliczeń. To temat bliski twojemu sercu? Zabrzmi to dosyć patetycznie, ale masz poczucie misji?

 

Jak wiadomo historie piszą zwycięzcy, dlatego dzieje Słowian z czasów plemiennych poznajemy z perspektywy chrześcijańskich kronikarzy, którzy  nie byli do nich przychylnie nastawieni. Ja cofam się w czasie, i ukazuje ten świat oczami wyznawców starych Bogów, pokazuje wartości jakim się oni wtedy kierowali, to jak postrzegali oni  wiarę ojców a jak obce im kulturowe chrześcijaństwo, które najczęściej kojarzyło się ze znienawidzonym niemieckim sąsiadem. Tak, to jest w pewnym sensie misja, by przez horror i fantastykę opowiadać o naszej słowiańskiej religii i kulturze, która prywatnie jest dla mnie ważną sprawą.  Ja do swych książek przemycam dużo historii, relacji zapisanych w kronikach, które przedstawiam potem na swój sposób.

 

12.Twoja najnowsza powieść, będzie podobna czy diametralnie inna? Możesz już coś zdradzić?

 

Na pewno szykuję kolejną słowiańską powieść, tym razem w świecie Polan, za czasów Mieszka, kiedy to zburzono wzmiankowaną przez Długosza świątynie Nyji. Według kronikarzy było to  główne centrum kultowe na ziemiach Piastowskich, znajdujące się na górze Lecha w Gnieźnie. Lecz zanim ta książka powstanie, wpierw czytelnik zapozna się z historią krwawej hrabiny. Elżbieta Batory to postać, która fascynuje mnie od dawna. Nowelka ta będzie utrzymana w równie bluźnierczym i mrocznym tonie co mój debiutancki Sinobrody. To będzie taki trochę powrót do źródeł, bo w końcu nie odszedłem od horroru.

 

13.Zdradziłeś już, że Rok 2023 będzie bardzo Słowiański, myślisz, że ten trend się utrzyma? Czego życzyłbyś sobie i swojemu projektowi w 2024 roku? Może zaczniecie podbijać polskie kino? Pora chyba odejść od małpowania amerykańskich slasherów i komedii romantycznych 😉

 

Już od jakiegoś czasu staram się zainteresować polskie kino słowiańskim horrorem i twórczością naszych pisarzy. Jak na razie z miernym skutkiem, choć raz byłem blisko, a projekt ten dotarł na biurko Netflixa i HBO. Niestety polskie oddziały tych platform filmowych nie są zainteresowane inwestowaniem w horror, także odbiłem się od drzwi razem z reżyserem Bartoszem M. Kowalskim, który to dokłada wszelkich starań aby wypromować ten gatunek w naszym pięknym kraju. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś moje i Bartka drogi skrzyżują się i wspólnymi siłami wypromujemy rodzimą grozę.  Obecnie prowadzę rozmowy z innym reżyserem, czy coś z tego wyniknie? Czas pokaże, na razie jestem dość zmęczony tym przebijaniem się do mainstreamu. Czas zatrzymać się, złapać oddech i pomyśleć na spokojnie co dalej. Oby Bogowie właściwie mnie poprowadzili. Słowiański horror musi wreszcie zaistnieć w szerszej świadomości czytelnictwa.  I tu zwracam się z apelem do wszystkich sympatyków polskiej grozy: Mówcie o naszej twórczości, udostępniajcie informacje o książkach, wy także możecie przyczynić się do tego, aby polski horror wypłynął na szerokie wody.

 

Ja tymczasem przyłączam się do apelu i życzę ci jeszcze wielu sił, bo robisz kawał dobrej roboty.

 

Dziękuję za arcyciekawą rozmowę.

© 2007 - 2024 nakanapie.pl