Są książki na pozór zupełnie zwyczajne. Wcale nie genialne, nie wybitne, ale pomimo to cholernie urzekające. No bo jak tu się nie rozczulić nad niezwykłym żywotem niezwykłego, niewidomego (niech to Was nie zmyli, że ułomnego!) kota o imieniu Homer? Zwłaszcza, gdy ma się w domu swojego własnego kotowa. Dawno żadna książka tak mnie nie rozbawiła i nie wzruszyła. Dawno nie miałam tak ogromnej ochoty, żeby przytulić mojego kota.
Nie spodziewałabym się, że w dzisiejszych czasach, które przecież oswoiły nas z codziennym praniem brudów w mediach, z brakiem granic i barier, bardzo rzetelna biografia zostanie uznana za skandalizującą. Mam rozumieć to tak, że dziś uczciwość jest równoznaczna ze skandalem?
Rosamund, rzecz w tym, że Coelho nawet z najmądrzejszej i najbardziej uduchowionej prostytutki na świecie byłby w stanie zrobić pośmiewisko, wkładając w jej głowę swoje pseudofilozoficzne przemyślenia, a w usta czerstwe frazesy. Nazywając rzeczy po imieniu - książki Coelho są siedliskiem idiotów z aspiracjami. Ot co.
Dzięki tej książce przez chwilę poczułam się jak mała dziewczynka. Ale szybko musiałam znowu dorosnąć, by nie umrzeć ze strachu od pożółkłych zębów i wyłupiastych oczu dżinów. Magiczna i przerażająca. Cudo.