Susan Beth Pfeffer to urocza starsza Pani z kotem na kolanach. Trochę przypomina mi moją babcię. Naprawdę nigdy nie pomyślałam, że tak może wyglądać autorka. Czytając spodziewałam się kobiety około trzydziestki. Okazało się , że Pani Pfeffer ma lat prawie 65, co jednak nie przeszkodziło jej w stworzeniu świetnej kreacji młodych ludzi. W Polsce znamy ją głownie z trylogii "Ocaleni", a właściwie tylko pierwszego tomu. Jest autorką również kilkudziesięciu powieści dla starszej młodzieży, niestety nie wydanych w Polsce. Jeśli wszystkie są równie dobre jak "Życie, które znaliśmy" to myślę, że mamy czego żałować...
Trzymam w rękach pamiętnik Mirandy - szesnastoletniej dziewczyny, jakich znajdziemy tuziny w Pensylwanii. Miranda mieszka z mama i młodszym bratem (starszy jest na studiach). Miała trzy przyjaciółki, jednak jedna z nich nie żyje, druga stała obsesyjnie religijna, a trzecia zbyt rozwiązła. Ojciec Mirandy będzie miał dziecko z nową partnerką. Och, to chyba już wystarczy na młodzieżową powieść obyczajową? Tylko, że my wcale nie mamy do czynienia z obyczajówką... Cała Pensylwania żyję niezwykłym wydarzeniem, które będzie miało miejsce już niedługo - asteroida uderzy w księżyc. Jednak naukowcy się pomylili - nie skończyło się na oglądaniu pięknych widoków. Niebo robi się szare, a Miranda wie, że nic już nie będzie takie same. Kończy się jedzenie, a całe miasto staje się sparaliżowane. Ludzie w XXI wieku nie mają przecież pojęcia, jak żyć bez wody, elektryczności i ogrzewania. Zima zbliża się wielkimi krokami...
Po powieść sięgnęłam, między innymi przez załączoną ulotkę "Dla fanów serii GONE" - nie cierpię takiego wspierania się innym tytułem, jednak sama się na to łapię. Na szczęście nie zostaliśmy uraczeni takim napisem na okładce książki. "Gone" czytałam, co prawda tylko pierwszy tom, ale czytałam. Apokaliptyczne powieści umiarkowanie mnie interesowały, lecz po raz kolejny przekonałam się, że żeby coś ocenić trzeba to poznać. Poznałam i ... pokochałam.
Zaczęłam czytać późnym wieczorem, strasznie zmęczona, jednak nie byłam w stanie odłożyć jej po kilku stronach. Wyobraźcie sobie, czytam - huragany, tsunami, trzęsienia ziemi, aż nagle wielkie "bum!" - za oknem nie w książce. Rozpętała się burza, jakiej dawno nie widziałam, a ja, na wpół przytomna kładłam się spać z pełnym przekonaniem, że świat naprawdę się kończy... Dzięki temu jedno muszę przyznać - jeszcze żadna lektura nie wzbudziła we mnie tyle emocji!
Muszę przyznać, że powieść czyta się wyśmienicie. Tematyka jest trudna, jednak napisane lekkim, młodzieżowym językiem. Bije od niej świeżością, jednak autorka darowała nam przedziwne młodzieżowe slangi dzięki czemu oszczędziła masy irytacji. Kolejne strony pochłaniałam z wypiekami na twarzy, a zanim zdążyłam się zorientować, poznałam już całą historię. Akcja jest bardzo dynamiczna, ciągle coś się dzieje i możemy mieć pewność, że na nudę podczas czytania narzekać nie będziemy.
Po raz kolejny muszę pochwalić sposób stworzenia tej książki w formie pamiętnika. Dzięki temu, nie musimy czytać przydługich i przynudnych opisów bohaterów, a wszystkiego dowiadujemy się na bieżąco Miranda, główna bohaterka, zasługuje na ogromną pochwałę. Dlaczego? Jest prawdziwa. Zachowuje się czasami jak irytujący dzieciak - ale której szesnastolatce się to nie zdarzyło? Wścieka się i zajmuje głupotami, jednak w obliczu apokalipsy, potrafi zachować zimną krew. Oczywiście, nie zawsze, lecz to właśnie sprawiło, że polubiłam ją jeszcze bardziej. Ciężko byłoby mi uwierzyć, że w obliczu głodu i zimna ludzie pozostają dobrzy i wrażliwie na cierpienie innym. W książce możemy zaobserwować, różnego rodzaju reakcje, myślę jednak, że nieco wygładzone. Nie widujemy tu zbyt dużo śmierci, jedynie o niej słyszymy. Może to celowy zabieg, żeby po książkę mogli sięgnąć również nieco młodsi czytelnicy? Mnie zabrakło nieco autentyczności.
Powieść jest reklamowana jako pogranicze science-fiction i dystopii (Brawo! Czyżby Jaguar to pierwsze wydawnictwo, które zna różnicę między dystopią a antyutopią?). Postanowiłam dokonać czynu strasznego, a mianowicie odnieść się do innych książek. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że pozycja sama się o to prosiła dołączając nieszczęsną karteczkę. Wydawnictwo reklamuje "Życie, które znaliśmy" jako tytuł idealny dla fanów serii "Gone". Ja nie widzę takiej potrzeby. Czytając takie hasło myślę: "podobne, ale gorsze". "Życie" nie jest marną kopią "Gone", jest indywidualnym, wartym pełnej uwagi dziełem, w moim mniemaniu nawet lepszym od "Gone". Dystopie i antyutopie zalewają nas z każdej strony. Myślę, że jeśli jakaś książka jest godna tytułu następcy "Igrzysk śmierci" to będę to właśnie "Ocaleni".
"Życie, które znaliśmy" to niewątpliwie pozycja warta uwagi. Czytajcie i podajcie dalej - rodzinie, znajomym, bo to pozycja obowiązkowa. Bez względu na to ile macie lat.
Ocena: 9/10