Avatar @edytre

@edytre

6 obserwujących. 8 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 3 lat.
Napisz wiadomość
Obserwuj
6 obserwujących.
8 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 3 lat.

Blog

poniedziałek, 18 stycznia 2021

Epidemie na kartach polskich książek, cz.1: hiszpanka i ospa

Ponieważ jak to często bywa "cudze chwalicie a swego nie znacie" postanowiłam poszukać polskich książek, które konfrontują nas z tematem epidemii, pandemii, czy też groźnych rozprzestrzeniających się wirusów. Przypomnę także, jak to było w Polsce od momentu pierwszej wojny światowej z atakami wirusów czy bakterii na większą skalę. Oczywiście abstrahując od często diagnozowanych zachorowań na gruźlicę, tyfus czy cholerę, które to ujawniały się w rodzinach osób powracających z frontu czy też byłych więźniów obozów koncentracyjnych. I tutaj na początek warto sięgnąć po książkę Łukasza Mieszkowskiego "Największa pandemia hiszpanki u progu niepodległej Polski" (2020). Autor pisze o tym, iż choroba ebrała tuż przed r. 1918 ogromne żniwo, gdyż środowisko medyczne było w tym czasie skoncentrowane na walce z tyfusem. Efekt był taki, iż wiele osób dotkniętych tą nierozpoznaną pandemią nie mogło się już cieszyć z odzyskania niepodległości. Czy później hiszpanka powróciła, jak to zwykle z odmianami grypy bywa? Przepytałam na tą okoliczność starsze osoby z rodziny i mój tata, urodzony tuż po zakończeniu wojny, poinformował mnie, że taka epidemia miała też miejsce w czasie, gdy był uczniem szkoły podstawowej i że bardzo ciężko przeszedł tą chorobę. Oprócz epidemii hiszpanki na początku lat 60-tych pojawiła się kolejna poważna epidemia, lecz tym razem na szczęście nie na terenie całego kraju bądź regionu, lecz tylko w jednym mieście. Mowa tu o Wrocławiu. W roku 1963 wybuchła tu nagle i niespodziewanie zaraza czarnej ospy, na którą służba zdrowia była zupełnie nieprzygotowana, gdyż chorobę uważano już za przeżytek, a lekarze nawet dobrze nie znali jej symptomów. Próbowano nie dopuścić do rozprzestrzenienia się epidemii, na co zwraca uwagę jedna z kanapowiczek mieszkająca w okolicach Wrocławia, którą zaszczepiono przeciw ospie na jednej ze stacji kolejowych na trasie Wrocław-Katowice. Natomiast sam Wrocław zamknięto całkiem na dwa miesiące, a chorych zaczęto zamykać w specjalnie na ten cel przygotowanych izolatoriach. Jak to opisuje Jerzy Ambroziewicz w swojej opartej na zebranych faktach książce-reportażu pt "Zaraza" (1 wyd. 2016), nocą po mieście cały czas kursowały karetki, i w mieście pojawili się ludzie w maskach i kombinezonach, co sygnalizuje tu zbieżność z czasami nam współczesnymi.
Książka Ambroziewicz nie jest tylko zwykłym opisem przebrzmiałej sytuacji. Autor chce, żeby czytelnicy potrafili sobie uzmysłowić grozę, jaka panowała na ulicach zamkniętego miasta. Zwraca uwagę na to, iż panująca dezinformacja i poczucie zagrożenia zmieniły ludzkie zachowania wobec siebie. Nadaje to książce pewne cechy profetyczne wobec covidowej rzeczywistości często napiętych stosunków międzyludzkich. Książka Ambroziewicza, podobnie jak "Dżuma" Camusa, ma ambicję ukazania portretu psychologicznego społeczności, która nieoczekiwanie musi stawić czoła zagrożeniu. Miało to związek z polityczną i epidemiologiczną sytuacją na świecie. W r. 2016 na świecie zmienia się układ sił - po wyborach prezydenckich w USA, które wygrywa Donald Trump. Ponadto problem możliwego wybuchu epidemii w momencie ukazania się tego zbeletryzowanego reportażu był dość realny. Od chwili, gdy w wołowinie wykryto priony, media ciągle donosiły o nowych zagrożeniach, najpierw o wirusie ptasiej grypy, a potem o wirusie świńskiej grypy. Tematem wrocławskiej epidemii w kontekście współczesnej sytuacji w Europie i na świecie zainteresował się także inny polski autor, który wykorzystał go przy pracy nad swoją trylogią. Mowa tu o znanym Robercie J. Schmidtcie i jego obszernym cyklu fantasy "Szczury Wrocławia" ("Chaos" 2015, "Kraty" 2019, "Szpital" 2019). Ta książka nie wzbudza we mnie pozytywnych odczuć, choć autor zdobył sobie w Polsce czytelników lubiących tego typu literaturę. Wizje krążących po mieście i panoszących się w szpitalu psychiatrycznym zombi, do których potem na ulicach miasta dołączają zbiegli z więzienia niebezpieczni przestępcy wraz z obrazami bezradnej policji nie są budujące, gdy lektura ma miejsce w dobie pandemii. Jednak w chwili publikacji książki mogły one odzwierciedlać nastroje tej części polskiego społeczeństwa, która w r. 2015 była rozczarowana wynikami wyborów parlamentarnych oraz prezydenckich. Niemniej jednak zarówno książka Ambroziewicza, jak i Schmidta w pewnym stopniu przygotowały czytelników na to, co działo się później w kraju i na obecną epidemię.
Tagi:
#epidemia
poniedziałek, 18 stycznia 2021

"Epidemiozaraza". co-vida mia a problem zapewnienia możliwości wyboru i coraz szybciej starzejącego się społeczeństwa

Ciągle jeszcze żyjemy niepewni jutra w stanie wyjątkowo-covidowym i walczymy z naszym mikroskopijnym wrogiem. I co z tego wynika? Dlaczego pozwalamy na zamykanie szkół, instytucji, zakładów pracy, a nawet dajemy sobie wmówić, że tzw. kwarantanna domowa ma sens, gdyż w ten sposób ratujemy życie i zdrowie innych. I owszem, ale trochę zaufania do obywateli zamiast bzdurnych aplikacji kontrolujących ubezwłasnowolnionych na pewno by się przydało - samopoczucie też wpływa na odporność. Nie uważam, żeby to wszystko dalej, przynajmniej w takiej nieuporządkowanej formie jak obecnie, miało sens. Po co została ogłoszona tzw. kwarantanna narodowa, jak i tak część sklepów była otwarta, część nie, nigdzie konsekwencji - takie półśrodki to ciągła zabawa w kotka i myszkę, więc po co się nawzajem oszukiwać. Tramwaj pełen ludzi, jeden obok drugiego, nikomu to nie przeszkadza, choć zero izolacji. Natomiast jak chciałam z koleżanką wypić kawę w Starbucksie, to wszystko zaklejone taśmami - kawa tylko na wynos, co to za bzdura? Moja mama, starsza osoba, złamała rękę, nie było komu zbadać i zrobić prześwietlenia - obostrzenia covidowe, no tak, w końcu musiała z powodu co-vida zapłacić za prywatne badania, solidnie opłacony lekarz już nie czuł się zagrożony. Mój tata po raku nie ma możliwości wykonania badań kontrolnych, bo brak terminów. Dlaczego? Jakie będą tego konsekwencje? I tu zgadzam się z opinią jednego z przeciwnych jednostronnym działaniom władz profesorów. Ilość ludzi, którzy z powodu zaniedbań opieki zdrowotnej koncentrującej się obecnie jedynie na covidzie, przypłaci te zaniedbania znacznym pogorszeniem swojego stanu lub nawet życiem, może znacznie przekroczyć ilość ofiar epidemii.
I to tyle moich własnych refleksji po lekturze króciutkiego tekstu Mrożka oraz wysłuchaniu wywiadu z niemieckim autorem i teologiem Eugene'a Drewerman. A teraz oddam głos obu panom, którzy mając za sobą trudne doświadczenia wojenne i powojenne zainspirowali mnie swoimi tekstami do napisania o naszej covidowej sytuacji zatażając mnie odwagą do podzielenia się własnymi przemyśleniami. Publicystyczny tekst Mrożka pochodzi wprawdzie z r. 1983, lecz nosi nader aktualny tytuł "Epidemia" (por. "Małe prozy"), tak jakby nieżyjący już autor przewidział, w jakim kierunku będzie zmierzał świat. Na początku pisarz rozważa nawiedzające świat kolejno epidemie, którym medycyna nadała nazwy wyodrębniając ich symptomy, jak np. cholera czy tyfus i upowszechniając wiedzę na ten temat. Następnie Mrożek stwierdza, iż "kiedy zdarzają się (te) epidemie wszyscy o nich wiedzą i jest wielka sprawa. Ale (...) chorzy na te choroby zdrowieją, niewielu, a jednak niektórzy - to znaczy, że te choroby nie są śmiertelne w każdym wypadku. Natomiast ta, którą ja odkryłem - zabija na pewno. Od niepamiętnych czasów nikt, ale to nikt jej nie przeżył." Nie jest to więc błaha sprawa i stąd wniosek pisarza: "Społeczeństwo powinno się zjednoczyć i wspólnie wystąpić przeciw zagrożeniu. Czy ja wiem jak..." I tu Mrożek ironizując podaje przykład swojego dziadka, "kiedy był młody - żył. Tak samo w średnim wieku. Ale minęło jeszcze trochę lat - i (...) już go nie ma. Po prostu już nie żyje. Dlaczego żył, kiedy był młody a później już nie? Dlaczego nie odwrotnie? Musi być w tym jakąś głębsza przyczyna." To jakaś bardzo dziwna zaraza, której ludzie nie chcą nazywać wprost po imieniu. Czy odważymy się to zrobić? Nazwać wprost szerzącą się, szczególnie w małodzietnych zachodnich społeczeństwach epidemię starości, i w końcu dostrzec fakt, że nasze społeczeństwo się starzeje i zająć się problemem, może na przykład pozwolić ludziom, pracującym członkom rodziny ciężko chorych, wymagających opieki starszych ludzi na roczny urlop opiekuńczy, czy też stworzyć im możliwość okresowej pracy na pół etatu. Od dawna odwiedzając polskie szpitale dostrzegłam tendencję traktowania ich jako przechowalni dla ciężko chorych, starszych rodziców. Czy na problemy starzejącego się organizmu naukowcy także mają wymyślić jakąś szczepionkę? Czy to jest ich problem, czy problem rodzin i wprowadzenia odpowiednich udogodnień dla osób deklarujących chęć opieki, które jednak nie chcą lub nie mogą całkiem zrezygnować z pracy. Ale wróćmy do szczepionki przeciwcovidowej. Czy starczy jej dla wszystkich? To jest największy problem. Tymczasem ja wolałabym na razie zająć się innym problemem. Interesują mnie bowiem rzetelne informacje na temat tej szczepionki tj. jaką jest procentowo wyrażona jej skuteczność? Na jaką skalę prowadzone były wstępne badania nad tą szczepionką, tj. ilu ludzi brało w nich udział? Jakie były skutki uboczne i czy ktoś bada, po jakim czasie mogą one wystąpić? Najpierw chcę wiedzieć, czy jest o co "walczyć" i wtedy podejmę decyzję, czy ta opcja dla mnie jest do zaakceptowania. I nie chciałabym znaleźć się w sytuacji, gdy wiedząc o słabej jakości szczepionki, zostaję przez pracodawcę zmuszona do jej zaakceptowania, gdyż np. przepisy tego wymagają. A teraz chciałabym od wywodów Mrożka przejść do odważnych wypowiedzi dra Eugene'a Brewermanna, sformułowanych przez niego w majestacie przeżytych przez niego godnie (choć może nie zawsze wygodnie) w duszpasterskiej służbie ludziom 80 lat życia. Otóż kluczowym wydarzeniem w życiu Brewermanna, który w czasie drugiej wojny światowej był dzieckiem, stały się alianckie bombardowania. Podczas jednego z nich siedział w bunkrze i był świadkiem przerażającej paniki, która wybuchła wśród dorosłych i udzieliła się dziecku. Do tej pory nie może zapomnieć tych chwil. Mogły to być ostatnie chwile jego życia, gdyż w pobliżu bomby zdruzgotały doszczętnie cztery kamienice i bunkier cudem został ocalony. Z tej perspektywy darowanego życia Brewermanna będzie odtąd spoglądał na świat. Czy piloci bombowców mogą być uważani za morderców? Czy oni chcieli zabijać? Nie, powiedzą niektórzy, przecież oni tylko wykonywali rozkazy. Brewermann widzi to inaczej "Ludzie muszą się zmienić, nie wolno im mówić 'rozkaz to rozkaz'. Muszą się sprzeciwić, bardziej wierzyć w to, co Bóg zapisał w ich sercach, niż w nakazy innych ludzi" A teraz powróćmy do Co-vida 19, naszego obecnego wroga. Co ujawnił ten wirus? Otóż ujawnił on, iż ludzie w świecie kapitału i korporacji przestali traktować się jak bracia. Nie podają już sobie ręki, tylko rozpychają się łokciami. Liczą się tylko wtedy, gdy mają osiągnięcia, gdy pokonają konkurencję, dojadą do mety jako pierwsi. Lękają się, że nie dadzą rady, gdyż są lepsi od nich, nieustannie porównują się z innymi i są porównywani. Rodzi się w nich niepewność swojej wartości i niepewność jutra. A właśnie taka niepewność jest doskonała pożywką dla agresji czy nawet nienawiści. A przecież to nie tylko Nowy Testament ale także nowoczesna psychologia uczą nas, żeby się nie porównywać z innymi, gdyż każdy z nas jest dobry taki, jaki jest. Jak obecnie objawia się ta skrywana nienawiść? Otóż najdobitniej widać ją w reakcjach społeczeństwa na zachowania czy wypowiedzi prominentów. Podam tu na przykład reakcje dziennikarzy czy internautów na wypowiedź Edyty Górniak na temat koronawirusa. Spotkała się ona ze zdecydowanym ostracyzmem społecznym, piosenkarkę zaczęto w niewybredny, choć powinnam właściwie użyć
dosadnego określenia chamski, sposób dyskredytować, nagle przypominając sobie o jej lukach w wykształceniu, które jakoś nikomu nie przeszkadzały, gdy wysyłano ją jako reprezentantkę kraju na Eurowizję. Ja jednak nie zamierzam oceniać czy Edyta Górniak miała rację czy też nie w swojej wypowiedzi, mogę natomiast stwierdzić, że miała prawo do własnej opinii i takie prawo ma każdy obywatel naszego kraju i nikt nikogo nie zmusza do słuchania tego, czego nie chce, a jeżeli już wysłuchał i ma inne zdanie, to niech po prostu powie: "Szanuję Twoje zdanie, ale ja mam inne poglądy na ten temat". I na tym polega dyskusja i wymiana opinii. A nie na zjechaniu kogoś, kto myśli inaczej niż my tylkoopo to, by poprawić sobie samopoczucie. Ja chętnie wysłuchałam Edyty, po prostu z czystej ciekawości, ponieważ, aby wyrobić sobie własne zdanie w tej sprawie, wolę słuchać różnych wypowiedzi różnych ludzi i dążyć do wyciągnięcia własnych wniosków niż poprzestać li tylko odtwarzaniu monotematycznych wiadomości (ekspertów) TVP. I na koniec przytoczę jeszcze jeden cytat z wywiadu z Brewermannem: "Nienawiść wobec myślących inaczej w odniesieniu do pandemii coronawirusa coraz bardziej kiełkuje w naszym społeczeństwie i grozi jego rozłamem". O tym, że ludzie nie mają prawa osądzać innych Brewermann pisze w swojej znanej w Niemczech książce "Nie osądzaj" (abyś nie był osądzany). Niemiecki humanista rozumuje przy tym następująco, jeśli chodzi o zagrożenie stwarzane przez wirus: 1. większość ludzi zainfekowanych wirusem pozostaje zdrowymi; 2. wskaźnik śmiertelności nie wzrósł znacząco w porównaniu do lat wcześniejszych (a jeżeli już tak, to dlaczego o pandemii mówi się wskazując jedynie na ilość pozytywnych testów na coronawirusa, które nie są jednoznaczne z wystąpieniem choroby). W związku ze swoimi wątpliwościami Brewermann formułuje pytanie: Czy lockdown w takiej sytuacji decyzją, którą można bez zastrzeżeń zaakceptować? Wprowadzając lockdown oparto się jedynie na zaleceniach wirusologii nie biorąc zupełnie pod uwagę innych czynników. Choćby tego, że także starszy człowiek jest istotą społeczną. I lęk w połączeniu z izolacją nie są dobrymi środkami na wzmocnienie odporności organizmu. Czy opłaca się utracić wszelką wolność, po to by egzystować? Wszystkie ssaki zazwyczaj jednoczą się w obliczu niebezpieczeństwa, czy też w obliczu strachu. A tu okazuje się, że chorego nie tylko nie mamy prawa potrzymać za rękę, ale nawet nie wolno nam zobaczyć go przez szybkę. Medycyna zatraciła swój czysto ludzki wymiar stając się suchą nauką, która nie dostrzega w człowieku potrzeb wyższego rzędu, potrzeb duszy czy też serca, a nawet, jeśli uznaje istnienie schorzeń psychosomatycznych, to chyba tylko w teorii. I dlatego w ludziach coraz bardziej kumuluje się strach, który musi gdzieś znaleźć ujście. I znajduje w agresywnych atakach na tych, którzy jakoby zabierają nam nasze przywileje. Styl, w jakim opinia publiczna zaatakowała Krystynę Jandę, artystkę, której Polska mniej lub więcej zawdzięcza, choćby tylko byłaby to działalność jej teatru, świadczy o innej szerzącej się zarazie, zarazie nieżyczliwiści, zawiści, czy nawet czystej nienawiści do drugiego człowieka. W imię czego te wszystkie wyzwiska, bluzgi i pogróżki? W imię walki o niesprawdzone jeszcze dostatecznie szczepionki?AA może ta kobieta stała się królikiem doświadczalnym i nie ma już sprawy, bo podniesie konsekwencje? A jeżeli nawet nie, to być może trzeba by było rozpocząć także badania nad lekiem przeciwko ludzkiej zawiści czy też medykamentem na wzmocnienie ludzkiej solidarności w obliczu wspólnego zagrożenia, nie wspominając o zwykłej wdzięczności?
sobota, 16 stycznia 2021

Za zamkniętymi drzwiami

Przymierzam się od dawna do napisania tego tekstu. Teraz biało za oknem, ale mróz osłabia mojego szwendaczka, więc zaczynam wypowiedź na temat, który jest mi szczególnie bliski, ale nie wiem, czy wam również? Jeżeli nie, to może nieraz zetknięcie się z nim za zamkniętymi drzwiami domu koleżanki, która nie stąd, nie zowąd przyjdzie do pracy z nadmiernie jaskrawym makijażem bądź paroma siniakami tłumacząc, że pośliznęła się na parkiecie. A kiedy będziecie chcieli ją odwiedzić, zawsze znajdzie jakąś wymówkę, gdyż ślubny bądź rzadziej ślubna sobie tego nie życzą, bądź też nie formułują niechęci, lecz po prostu ignorują lub złośliwie zachowują się wobec gości partnera, którzy przecież mogliby zauważyć, że małżeńska idylla to tylko mrzonka. Przemoc domowa u jej ofiar różnie się manifestuje, nie jest tylko podbitym okiem, może objawiać się także depresją lub izolowaniem się od znajomych i przyjaciół. I napisano o tym już bardzo wiele w poradnikach psychologicznych, lub książkach na temat narcyzmu czy też psychopatów, którzy są wśród nas, ale często tylko w czterech ścianach pokazują swą prawdziwą twarz. Czytałam tego typu poradniki, ale po ich odłożeniu na bok nie za bardzo potrafiłam zastosować wyłożone zasady w praktyce, myślę, iż przydałoby się po takiej lekturze poćwiczyć dany temat w grupie - kiedyś miałam okazję uczestniczyć w tego typu warsztatach i efekty są. Dlatego preferuję książki w polemicznym stylu Katarzyny Miller, która zaprasza partnerów do dyskusji i preferuje dialogi - to czyta mi się inaczej. Ale ku czemu zmierzam nie negując oczywiście wartości dobrych książek psychologicznych. Otóż chciałabym odnaleźć możliwie dużo godnych polecenia książek obyczajowych, które też mogą motywować kobiety do zmian, gdyż są dla nich lustrem i wpływają na emocje, czego autorzy książek psychologicznych kierując się dążeniem do obiektywizmu niekiedy nie mogą uczynić. Tak więc zaczynam od wymienienia paru książek, które ja osobiście poleciłabym jako pewien rodzaj terapii albo pierwszy krok motywujący do zmiany niekorzystnej sytuacji, gdy już dochodzi do przemocy domowej.
1. Zdecydowanie na pierwszym miejscu ląduje u mnie książka Chimamandy N. Achidi pt. "Fioletowy hibiskus". Jest to książka o podłożu autobiograficznym, choć nie wiemy na ile fakty pokrywają się z biografią autorki lub jej rodziny. ChimamandaNN. Achidi jest Nigeryjką, która opuściła rodzinny kraj i wyjechała na studia do USA. Ofiarą przemocy w ukazanej tu zamożnej rodzinie jest nie tylko niepracująca żona, ale też dwoje dzieci. Rodzina zamieszkuje piękną willę i żyje w luksusowych warunkach, ale tylko najbliżsi głowy rodziny, fanatycznie religijnego fabrykanta wiedzą, do czego jest zdolny ten mężczyzna. Choć sam finansuje postępowe prodemokratyczne czasopismo, w swej rodzinie decyduje o wszystkim układając dzieciom grafik zajęć na kolejne dni. Członkowie rodziny mogą "oberwać" praktycznie za wszystko, nauczyli się więc być marionetkami w ręku despoty i mówią mu najczęściej to, co chce usłyszeć. W tej książce dochodzi do tortur i drastycznych rękoczynów, które kończą się nawet niejednokrotnie w szpitalu i tu też widać zakłamanie społeczeństwa, które "wypadek" pomija milczeniem. Z powodu przemocy fizycznej matka głównej bohaterki dwukrotnie przeżywa utratę nienarodzonego dziecka, brat zostaje pobity przez ojca za nieprzystąpienie do Komunii, a jego siostra posiadanie zdjęcia dziadka przypłaca tak ciężkimi obrażeniami, że otrzymuje już ostatnie namaszczenie i tatuś roni łzy przy jej szpitalnym łóżku. Matka zdobywa się na działanie dopiero wtedy, gdy zdaje sobie sprawę, że córka mogła zostać zakatowana. I wtedy nie ma już wobec męża ani litości ani skrupułów. Dużą rolę w powieści odgrywa ciotka - to dzięki niej i jej dzieciom ofiary przemocy odkrywają, że świat to nie tylko ciągłe zagrożenie.
2. Na drugim miejscu na mojej liście znajduje się książka Katarzyny Grocholi pt. "Trzepot skrzydeł", która to książka znalazła się w spisie książek zalecanych przez polskich terapeutów. Autorka mistrzowsko przedstawia tu mechanizmy prowadzące do izolacji społecznej ofiary przemocy. Pokazuje również skąd u dręczonej kobiety bierze się tak korzystne dla sprawcy poczucie winy u jego ofiary. Kolejnym tematem tej książki jest przemoc fizyczna. Grochola fantastycznie pokazuje, jak z pierwszego "niechcianego" ciosu robi się kilka innych scen. I, co najważniejsze podkreśla, że kobieta bez pomocy z zewnątrz nie wyplącze się z macek "kochającego inaczej" partnera. W tym wypadku do ucieczki ofiarę przemocy skłonił lekarz ginekolog, w przeciwnym razie mogła utracić swoje nienarodzone maleństwo.
3. Na trzecim miejscu w moim rankingu znajduje się książka Kerry Fisher pt. "Posłuszna żona", której akcja toczy się w Anglii, dokąd przeniosła się tworząca klan włoska rodzina. Autorka jednak pokazuje, że to nie pochodzenie determinuje zachowanie człowieka, tylko raczej wrodzone skłonności bądź wychowanie. W tej książce, która ma dość wartką akcję, tylko jeden z braci, włoskich emigrantów, jest typowym macho, i to tylko u siebie w domu. Wobec innych członków rodziny gra uroczego i zawsze skłonnego do pomocy mężczyznę. Ta książka pokazuje, jak doszło do tego, że inteligentna dziewczyna zrezygnowała z pracy, nie ma pieniędzy na jakiekolwiek własne wydatku i drży, kiedy podłoga nie lśni. Drży także, kiedy syn zawodzi sportowe oczekiwania ojca, gdyż jest wrażliwcem o osobowości artysty. Dopiero pomoc szwagierki dodaje ofierze odwagi do podjęcia jakiś kroków. W tej książce drogą rozwiązania problemu okazuje się kobieca solidarność.
A teraz przedstawię dwie książki, w których rodzinna przemoc jest tylko jednym z wątków:
1. "Histerie rodzinne" Izabeli Pietrzyk to książka, która na kilkudziesięciu stronach z początku powieści zawiera perełkę, tj. skondensowany mini-obrazek przemocy domowej. Ten opis jest, przynajmniej z mojego punktu widzenia majstersztykiem, choć przyznam, że na nim poprzestałam i dalszej części książki, która opowiada m.in. o pobycie znękanej dziewczyny w domu siostry, nie przeczytałam, gdyż ogólnie inne książki tek autorki i jej styl raczej do mnie nie przemówiły. We fragmencie na temat przemocy w związku dostrzegamy, jak partner potrafi zdołować kobietę i ciągnąć ją w dół, tak, że czuje się ona już tylko "zerem", gdyż musi odreagować swoje niepowodzenia zawodowe. Natomiast dziewczyna wskutek zachowań "partnera" jest tak zalękniona, iż gdyby nie czekającą na zewnątrz w samochodzie siostra, nie odważyłaby się odejść od sprawcy przemocy, który nie traktuje jej decyzji poważnie.
2. "Bezpieczna przystań" to jedyna spośród książek, które wymieniam jako powieść z wątkiem przemocy napisaną przez mężczyznę. Nicholas Sparks, jak wiemy, słynie z romansowych historii, ale tym razem w swojej powieści opowiadając o romantycznej miłości i wspaniałym ojcu-wdowcu przemyca psychopatę. Głównej bohaterce wprawdzie udaje się od niego uciec, ale musi zmienić nie tylko miesto, ale także wygląd (włosy, sposób ubierania się), gdyż terroryzujący ją w domu mąż jest policjantem i rozsyła za nią listy gończe. Tu ofierze również pomaga druga kobieta - jest nią mieszkająca w pobliżu przyjaciółka, która ostrzega uciekinierkę.
A wy, czy czytaliście te książki, które proponuję? Co o nich sądzicie? Jaki byłby wasz ranking książek na temat przemocy domowej? Co byście dodali, a co wyrzucili spośród moich propozycji? Ucieszę się z każdej wypowiedzi i czekam na waszą inicjatywę, choć wiem, że temat jest trudny, a niektórzy określą go także mianem 'wyeksploatowany'.


Tagi:
#przemoc
niedziela, 10 stycznia 2021

Baśnie nie (tylko) dla dzieci

Dorośli często wstydzą się lektury baśni, no chyba, że czytają je dzieciom, gdyż wtedy nikt nie posądzi ich o infantylność. Opowiem teraz w związku z tym krótką historyjkę, która parę lat temu przydarzyła mi się w pracy ze studentami niestacjonarnymi na kierunku filologicznym. Była to niedziela po południu, wszyscy już u kresu sił po pracowitym zjazdowym weekendzie, postanowiłam więc, że trochę zwolnimy z obowiązkowymi lekturami i wyluzujemy przy okazji jeszcze lepiej się wzajemnie poznając.I wtedy zadałam niezobowiązujące pytanie: "Co ostatnio panie czytały dla przyjemności i zrelaksowania się?" (w grupie nie było nawet jednego rodzynka). I oto, jakie przykładowe odpowiedzi padły: Ewa (młoda mężatka tuż po ślubie): "Ja ostatnio czytałam katastroficzną powieść fantastyczną o końcu świata". -"No tak, przyszło mi od razu do głowy, chyba ten jej świeżo upieczony mąż to przemocowiec jakiś, że dziewczyna w takim nastroju, może nawet ją maltretuje?", ale powstrzymałam się od niestosownych komentarzy, przecież nie zatrudniono mnie na etacie jasnowidzki, ja tutaj tylko literaturą się zajmuję, "A teraz może Asia?"; Asia (drugi fakultet, singielka): "Ach, już wiem ... najnowszy kryminał Jo Nøsbe", -"Taka zadbana dziewczyna, a z tej samotności to już ludzi nienawidzi, chyba jakaś złośliwa ciocia dokuczyła?", ale tymi rewelacjami też nie odważyłam się z nikim w grupie podzielić - nie chciałam wszak zmieniać zawodu (każdy zawód przecież 'zawodzi', to po co?), "Następna pani, czy mogę prosić?"; Grażynka (młoda mama): "Teraz ja? Książkę psychologiczną o psychopatach, autorki nie pamiętam, ale polecam, lepsza od kryminałów"; Justynka (dziewczyna, która była krótko po maturze): "Bardzo ciekawy i emocjonujący artykuł o największych w historii katastrofach lotniczych"; Po tych kilku wyraźnie 'podnoszących na duchu' i poprawiających nastrój wypowiedziach trochę mi już przeszła ochota na dalsze wynurzenia, ale z nadzieją w oczach spojrzałam na zawsze uśmiechniętą Kasię (40-latkę, business-woman), i usłyszałam: "Ostatnio to czytam 'Zmierzch', córka mnie namówiła, i zaczęłam też..., koleżanka poleciła, zachwycona jest"; Potem w podobnym stylu wypowiedziało się jeszcze parę studiujących pań w średnim wieku. I kiedy już zupełnie zwątpiłam w 'jasną stronę mocy' odezwała się nasza najstarsza studentka, zawsze wyrywającą się ochoczo do odpowiedzi pani Stasia (60 lat, rozwódka z synem): "A ja ostatnio czytam baśnie mojego dzieciństwa". "Cóż z tą kobietą się dzieje? - pomyślałam - "No tak, chyba już w tym wieku dziecinnieje... A taka inteligentna się zawsze wydawała!". I głośno powiedziałam: "Tylko pozazdrościć wartościowej lektury pani Stasiu. A teraz już na dzisiaj kończymy. Życzę paniom i sobie miłego niedzielnego popołudnia". I KTO BY POMYŚLAŁ, iż niedługo po tym zdarzeniu pójdę w ślady naszej weteranki i też zacznę dziecinnieć, choć moja nastoletnia córka nie stworzy mi już pretekstu do zagłębiania się w baśnie (nie)dzieciństwa. Może to mocno zaraźliwe jakieś było, a ja osłabiona... Na pierwszy ogień poszły moje ulubione "Muminki", przy lekturze których nadal nie mogłam się zdecydować, czy chciałabym być ujmującą Panną Migotką czy może raczej nonszalanckim Włóczykijem, ale już najlepiej to Małą Mi, gdyż wtedy to już mój mąż na pewno nigdy by się przy mnie nie odważył wspominać o brudnej podłodze w kuchni po mojej zorganizowanej na prośbę córki akcji "Piekę muffinki". Następnie przypomniałam sobie o kolejnej wspaniałej lekturze: "Kajko i Kokosz", moi kochani wojowie w akcji przeciw Zbójcerzom. I czemu to nasze protestujące Polki nie studiowały uważnie tej lektury? Może wtedy łatwiej by im było pokonać współczesnych wymachujących maczugopodobnymi pałkami ...cerzy. Potem rozczuliłam się nad lekturą "Kotolotków" i pomyślałam, jak by to było wspaniale napisać baśń o Posłolot(k)ach, którzy odfrunęliby na Księżyc, a wtedy tacy pozbawieni skrzydeł ludzie jak np. ja mogliby załapać się wreszcie na porządne, a ponadto ekologiczne stanowisko pod ochroną. Ale teraz koniec z klasyką. Chciałabym jeszcze zarekomendować kilka nowoczesnych baśni, które tym razem już nawet w recenzjach polecane są dorosłym. Na początek będą to zbiorki Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel pt. "Siedmiu wspaniałych..." i Bohdana Butenki pt. "O krulewnie...", czyli hołd ku czci baśni braci Grimm. Warto by nawet plebiscyt zorganizować i tych najwspanialszych wyłonić jak i nadgrodzić czy też wy... . Kolejna rekomendacja należy się włoskiej baśni Susany Tamaro pt. "Tygrysica i akrobata". Co ciekawe, akcja toczy się nie w Azji, ani tym bardziej nie w Afryce (gdzie tygrysów jak na lekarstwo), tylko w tajdze (!). Ale tygrysic i akrobatów też i w naszym pozbawionym tajgi kraju nie brakuje. I na koniec chciałabym jeszcze polecić baśń, która do tej pory nie ukazała się w Polsce, ale jest godna uwagi i może wkrótce ta luka na naszym rynku wydawniczym się wypełni. Myślę tu o Maxie Kruse, ale nie o jego Urmelu (por. "Wyspa Parmela"), tylko o "Srebrzystym Jednorożcu. Baśni o życzeniu sobie" ("Das silberne Einhorn. Ein Märchen vom Wünschen"). I tym optymistycznym akcentem kończę życząc sobie i wszystkim dorosłym czytelnikom owocnej lektury starych i wielu nowych ciekawych baśni w Nowym Roku!


Tagi:
#ba
© 2007 - 2024 nakanapie.pl