Czytanie tej książki przypominało trochę jazdę na rollercoasterze- raz w górę, raz w dół, raz jest super, a za chwilę chcesz z tego jak najszybciej wysiąść.
Chciałbym napisać, że to książka wspaniała. Albo- że do kitu (wiadomo, krytykować zawsze jest łatwiej). Ale nie mogę- "Bastion", pomimo licznych głosów pochwalnych, zachwyconych znajomych nazywających to coś Kingowskim opus magnum, okazał się dla mnie książką tak przeciętną, że to aż przerażające.
Pomysł zarazy wybijającej wszystkich do nogi, jak i ukazanie jej następstw, był bardzo dobry, ale już samo rozwinięcie zakrawa na tragedię.
Pierwsza księga ("Kapitan Trips") jest bodaj najlepszym fragmentem z całej książki- poznajemy głównych bohaterów widowiska, obserwujemy jak choroba się rozprzestrzenia, jak ludzie zachowują się w obliczu katastrofy. Czytało się to świetnie.
Jak to u Kinga: każda grupa społeczna musi mieć wśród bohaterów swojego reprezentanta. Mamy więc między innymi: twardego rednecka, starszego inteligenta, zakompleksionego nastolatka, nadzianą babkę i ćpuna na przymusowym odwyku, który doznał objawienia- schemat niezmienny, w wielu jego książkach jest to samo.
Księga druga ("Na granicy") to popisowy przykład na to, jak sztucznie wydłużyć powieść i przy okazji doprowadzić obrońców drzew do piany na pyskach.
Naprawdę, uwierzcie mi na słowo i nie próbujcie tego sprawdzać: tu się absolutnie nic nie dzieje. Pustka, fabularne wyschnięte jezioro, ziemia jałowa- tyle można powiedzieć o tych pięciuset stronach.
Na odwrocie książki ktoś nabazgrał, że jest ona inspirowana twórczością Tolkiena- pewnie chodzi o te słynne opisy, przy których ludzie zasypiali jak narkoleptycy, albo osoby mające kontakt z chloroformem.
Jeśli jakimś cudem przebrniecie przez to, w nagrodę otrzymacie całkiem dobry (w większości) rozdział- zwie się po prostu "Bastion". W tej księdze większość fanów autora znajdzie to, co tak bardzo lubi: krwawe opisy, paranormalne wątki i (wreszcie!) całkiem żwawą akcję.
Nie jest wolna od błędów, oj nie- bombastyczny punkt kulminacyjny w Vegas przysypał mnie taką lawiną kiczu, że z trudem się odkopałem. Nie wiem po cholerę zresztą, bo to, co dzieje się po nim, można sobie właściwie odpuścić- nuda i frustracja gwarantowane.
Upierdliwa, nachalna religiancka niby- mistyka, to kolejny powód do tego, żeby na twarzy czytelnika wykwitł uśmiech zażenowania. Fantastyka fantastyką, ale to było po prostu pieruńsko słabe.
Wypadałoby na zakończenie jakoś to podsumować... Hmm.. o, mam: żałuję że zmarnowałem na tę książkę ponad dwa tygodnie. To nie jest absolutny gniot, ale i tak nijak nie jest warta tych wszystkich godzin, które można było sensowniej spożytkować.