„Biała gwardia“ to książka ukryta gdzieś na poboczu szlaku, którym trafiają do świata literatury kolejne pokolenia czytelników urzeczonych „Mistrzem i Małgorzatą”. A przecież to wielka powieść – najbardziej typowa dla Bułhakowa, a na pewno najbardziej zakorzeniona w jego życiu. „Mistrz i Małgorzata” ulepiona jest z wizji, wiary i lęku: „Biała gwardia” utkana jest bez reszty ze wspomnień.
To powieść o kilku tygodniach w śnieżnym, ogarniętym wojną domową Kijowie. O męskiej przyjaźni i braterskiej miłości; także o radości, euforycznej i straceńczej, jaka zdarza się młodym ludziom w przeddzień walki, kiedy jeszcze nikt nie zginął i nikt nie zwinął się w kłębek podczas przesłuchania. Tacy są ci wszyscy dwudziestokilkuletni dekabryści i Kolumbowie, filomaci i studenci z Krakowskiego Przedmieścia w roku akademickim 1967/68. takie jest również rodzeństwo Turbinów oraz ich przyjaciele, inteligenci i studenci przemienieni przez wojenny czas w młodych oficerów. Jest to wreszcie oda na cześć Miasta – miasta otaczanego przez autora taka czcią, że jego nazwy nie wymienia na tych kartkach ani razu.
Dla nadwiślańskich czytelników, którym bliska jest myśl o polsko-ukraińskim braterstwie broni w roku 1920, kłopotliwa może być niechęć, z jaka autor traktuje Petlurę i jego chłopskie oddziały. Ale powieściowy Semen Petlura nie jest postacią historyczną z krwi i kości, lecz figurą, w którą autor wkłada całą swą odrazę inteligenta do ludzkiej szarańczy wszelkiej barwy, niszczącej jego Rosję.