Moi mili, cóż za słodka książka. Dwóch znanych z telewizji panów spija sobie miód z dzióbków przy okazji rozmowy o Bogu (circa 80% zawartości książki), kasie (na moje oko 10%) i rock'n'rollu (pozostałe 10%). Marcin Prokop występuje jako przedstawiciel agnostyków, Szymon Hołownia jest kaznodzieją. W zasadzie panowie próbują dowiedzieć się co nieco o światopoglądzie rozmówcy, przy czym Hołownia wydaje się być mniej zainteresowany światem Prokopa. Koniec końców świat Hołowni jest tym najlepszym, jedynym prawdziwym a reszta to smętna podróba. A jest to świat religii w wydaniu katolickim, a nawet ultrakatolickim.
Słuchanie tej książki było dla mnie ciekawym doświadczeniem, bo kiedyś sama byłam takim prawie Hołownią w spódnicy i jego teksty wydawały mi się takie swojskie. Teraz dużo bliżej mi do poglądów Prokopa. Po drugie słuchałam jej razem z mężem w samochodzie - zatrzymywaliśmy sobie nagranie i komentowaliśmy na bieżąco, uzupełnialiśmy i zżymaliśmy na rozmówców. I tak, Prokop łykał bez popitki morze hołowniowej nowomowy, nie drążył tematu, nie zauważał ewidentnych sprzeczności. Ostatecznym argumentem Szymona, który jak dżoker bił wszystkie inne, było to, że z Bogiem trzeba mieć osobistą relację, no i oczywiście to, że od Jimmiego Hendrixa Jezus różni się tym, że żyje w ciele i założył swój Kościół zbudowany o Pismo i Tradycję, koniec kropka. A jak tego nie czujesz, nie rozumiesz i nie masz relacji to nie mamy o czym gadać. Rozwodził się też Hołownia nad technikaliami malowania ikon, wyrobu różańców i wyboru zakonu. Miał facet gadane, ale treści było mało. Jeszcze jedno - Hołownia ma nieładny zwyczaj bagatelizowania wątpliwości wierzących lub zarzucania im lenistwa duchowego - to niby dlatego ludzie odchodzą z kościoła. Oczekiwałabym, że potrafi bardziej elegancko argumentować.
Części o kasie i rock'n'rollu były bardzo ciekawe, szkoda, że tak krótkie.
Komu polecam? Na pewno fan(k)om Szymona Hołowni, które lubią górnolotne wyrażenia i dużo terminologii teologicznej. Komu nie? Osobom uczulonym na ubogacanie się i pochylanie nad problemami, które nie lubią jak się je traktuje z góry.