W Narrenturmie Sapkowski przyzwyczaił czytelnika, do tego że Reynevan wciąż wpada w kłopoty, wciąż jest łatwowierny i zbyt ufny.
Mamy więc prawie 600 stron niesamowitych przygód, a w nich czary, miłość oraz trochę wojaczki.
Moje zdziwienie wpadające w zachwyt dotyczy szkieletu Bożych bojowników, ponieważ tutaj w całości powieść opiera się na wojnie.
Generalnie wojują w każdym rozdziale, armia Sierotek pustoszy Śląsk. Pali, morduje, kradnie i idzie dalej. Na następne księstwa.
Trup ściele się gęsto już od początku.
I czytam to wszystko z wypiekami na twarzy, autentycznie zafascynowana światem w którym porzoga pustoszy wsie i miasta, ludzie mordują ludzi. W międzyczasie Inkwizycja i Konrad, biskup Wrocławia palą na stosie innowierców, w rzeczywistości ludzi niewinnych, jednakże stosy muszą płonąć. Muszą aby wśród chrześcijan na Śląsku nie zapanowało podzielenie.
Czytam w pełnym skupieniu, podczas gdy inną tego typu lekturę przeczytałabym tylko oczami, myślami byłabym gdzieś indziej.
Za to wszystko ofiaruję Panu, Panie Andrzeju wszystkie moje gwiazdki :)
Wszystkie, bo nie cierpię wojaczki, wojny, opisów batalistycznych i innych tego typu. Boży bojownicy są jednak tak wciągający, że nie wyobrażam sobie by tego nie przeczytać.
Zabrakło mi jednak Szarleja, i jego sentencji. To nie było dobre posunięcie aby ta postać zeszła do planu drugiego. Podobnie zresztą ma się rzecz z Samsonem Miodkiem. Choć jego było tu troszkę więcej niż Szarleja. Sapkowski poprzez Samsona, ciekawi czytelnika, ponieważ do końca nie wiadomo też kim tak naprawdę jest i czy w końcu wydostanie się ze swojej cielesnej powłoki i wróci w swoje strony.
Mamy za to troszkę więcej Pomurnika, który nie odpuszcza i wciąż ściga Reynevana. Zaskakuje tylko powód, dlaczego to robi.
No i Reinmar von Bielau, neofita i żołnierz a także lekarz i czarownik. Postać ta ewoluuje, z kochliwego i naiwnego młodzieńca na odważnego i mściwego mężczyznę.
Reasumując trzeba to przeczytać! Po co nam Władca pierścieni czy Gra o tron, gdy mamy Trylogię husycką?