W Radcot, w Gospodzie „Pod Łabędziem”, nieopodal Tamizy, ludzie spotykają się by coś zjeść i wypić, a czas umilają sobie opowiadaniem przeróżnych historii. Jedni, dopiero stawiają pierwsze kroki w gawędziarskiej działalności, inni nabyli już umiejętność przykuwania uwagi tłumów, a trzeci tylko czekają, aż ci drudzy zaczną mówić.
Ale... Ta noc jest inna.
Wieczorne spotkanie przerywa przybycie rannego mężczyzny, niosącego lalkę, która okazuje się być... martwą dziewczynką, która cudem wraca do życia...
Wici rozchodzą się po okolicy i już wkrótce do Radcot przybywają przedstawiciele trzech rodzin twierdzących, że z odnalezioną dziewczynką łączą ich więzy krwi.
Dziewczynka milczy i wzbudza we wszystkich, którzy w jakiś sposób się z nią stykają, ciepłe uczucia. Wszyscy chcą się nią zająć, pomóc, kochać.
Czuje to mężczyzna, który ją uratował, czuje to Rita, kobieta, która niejako obudziła ją do życia, czuje to nawet chłopiec, który pierwszy jej dotknął.
Losy trzech rodzin splatają się za sprawą milczącej dziewczynki.
Każdy z bohaterów ma własną historię i każdy z nich ją opowie.
„Była sobie rzeka” Diane Setterfield przypomina swoją budową tytułowy ciek wodny. Bierze swoje źródło i poszerza swe koryto zgodnie z wpadającymi do niej dopływami - odrębnymi historiami każdego z bohaterów. Nie wszystko co nurt niesie jest czyste, ale wszystko się zmienia, tak jak płynąca woda w rzece.
Cała powieść jest osadzona w baśniowym, jednak nieprzesadzonym, klimacie.
Autorka sięga do mitów, legend, szeroko pojętego folkloru, przekazywanego ustnie. Każda z odrębnych opowieści niesie ze sobą morał. Stanowią one ułamek całości prowadzący do odkrycia tego, co się tak naprawdę wydarzyło, a przy okazji opowiadają: o naturze człowieka, o pociągu do łatwych pieniędzy, o braku umiejętności rozmowy, o nawarstwiających się problemach, które zamiast rozwiązywać, to ignorujemy, o udawaniu, kogoś kim nie jesteśmy, o szeroko pojętym zepsuciu. Okazuje się, że nie zawsze to co pamiętamy, jest faktycznie tym czym było. Ulegamy wpływom, zasłyszeniom, ubarwiamy wspomnienia, kłamiemy.
Nie da się też nie zauważyć metafory przemiany, jaką niesie ze sobą płynącą fabuła. Stopniowe odchodzenia od tego, co niemal magiczne, jak opowieści starego już bajarza, przez rolę, którą pełni Rita, kobieta trudniąca się początkami medycyny położniczej, czy Pani Constantine, błędnie postrzegana jako praktykująca spirytyzm. Nawet kiedy nauka przejmuje dominującą rolę w naszym życiu, zawsze znajdziemy coś, w co chcemy wierzyć, bo jeszcze nie potrafimy tego wytłumaczyć.
Diane Setterfield przejęła zapomnianą rolę bajarza i za pomocą ładnie połączonych zdań zabrała mnie w wędrówkę po prawdziwej rzece opowieści.
Za Jej sprawą poczułam się tak, jak wtedy, kiedy byłam jeszcze dzieckiem i opowiadano mi różne historyjki z przesłaniem. Z zabarwionej smutkiem, ciemnej, czasem mrocznej opowieści zawsze przebija się światło. Może zbyt wiele mnie one nie nauczyły, ale wtedy były czymś magicznym. Podejrzewam, że podobnie będzie i z tą książką, jednak czytałam z naprawdę dużą przyjemnością i ciekawością, która bardzo rzadko już mi się zdarza. Ten rwący nurt, przesyconej treścią, i postaciami, rzeki oderwał mnie od codzienności, która obecnie wydaje mi się jak wyjęta z fantastyki postapokaliptyc