Fragment powieści: TOMASZ SZELESTOWSKI, pogwizdując wesoło i wymachując laską, szedł lekkim, kołyszącym się, tanecznym krokiem przez aleje Łazienek, ozłoconych wiosennem słońcem, rozbrzmiewających świergotem miłosnym ptaków, przepojonych zapachem kwitnącego bzu, prawie że pustych o tej porze. Przed chwilą pożegnał się czule na czas dłuższy z uroczą panią Isią. Rozchodzili się bez łez, bez wymówek, pogodnie, przyjaźnie. Ciężar spadł z serca Tomaszowi. — Czuł się lekki, rzeźki i wesoły, w zgodzie ze sobą i światem całym. Stosunek z zalotną i ponętną panią Isią męczył go. Żona kolegi i przyjaciela z lat dziecinnych, który mu ufał i któremu ten skarb (w kolegi, a nie Tomasza mniemaniu), przywiózł z piekła bolszewickiego... Wiózł Ją aż z Samary, żonę poszukiwanego przez czerezwyczajkę „Peowiaka“, sam poszukiwany również przez bolszewików oficer Dowborczyk, ukrywający się pod cudzem nazwiskiem. Wagonem towarowym dusznym, cuchnącym brudem i potem końskim i ludzkim, jechała sobie para małżeńska obywateli polskich — Słowików.