Wolne Miasto Gdańsk.
Gdybym „Córkę generała” oceniała jako kolejną książkę, która ma przybliżyć tamte tragiczne czasy i pokazać inne oblicze wojny poprzez jakiś jej kolejny epizod, to byłabym bardzo rozczarowana. Że ani tu głodno, ani chłodno, ani straszno, nie drżę o życie bohaterów, ani im nie współczuję, bo nie ma czego, że nie czuję oddechu wojny, ani jej grozy na plecach.
Ale nie to zdaje się było zamierzeniem autorki. „Ta powieść to fikcja, nie dokument”- pisze w posłowiu Magdalena Witkiewicz. Historia została zmyślona, a bohaterowie stworzeni przez autorkę. Trzeba było tę opowieść osadzić w jakimś czasie i przestrzeni. Trafiło na okres krótko przed wojną i czasy wojenne, trafiło na Gdańsk. Ale przedwojennych dramatów polskich mieszkańców Wolnego Miasta Gdańska (na co liczyłam) oraz historii wojennego Gdańska w tle, tyle tu co kot napłakał, nie ma też epatowania wojną, złem, trwogą.
Bo nie to chyba jest dla autorki ważne, tylko miłość i żeby ta dwójka się końcu połączyła. I tak doszłam do sedna sprawy - miłosnej historii, całkiem ciekawie i sprytnie obmyślonej. Dodatkowo jest o przyjaźni i trudnych wyborach oraz o szlachetnych młodych ludziach o złotych sercach i o tym, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Na co bohaterowie czekali i doczekali się. Pokrzepiająca historia, która zgodnie z intencją autorki „napełnia nadzieją i wiarą w dobrych ludzi”.
Książka ma dla mnie nietrafiony tytuł, bo nie o córce generała tu najwięcej. Do połowy Elise to po prostu jedna z równorzędnych postaci, która ponadto swoją miałkością, naiwnością i dziewuszkowatością budzi moją irytację, a w drugiej części jej w ogóle mnie ma.
Czyta się całkiem dobrze, jeśli czytelnik nie ma zbyt wygórowanych oczekiwań dotyczących wiarygodności historii, złożoności postaci i rozbudowanego tła.
Książki wysłuchałam w wykonaniu super lektorki, co dodało opowieści uroku, a lektura sprawiła mi dużo więcej przyjemności. I za to dodatkowy punkt.