Tochman czuje, że nawet nie chcąc, wpisuje się tym tematem w pornografię opowiadania o nędzy. Stąd we wstępie zastrzeżenia i rozważania o naturze zawodu reportera, fotografa, o ich dziś już powszechnym voyeuryzmie bez współczucia. A w epilogu ciekawa informacja, skąd wzięła się ta historia, ta podróż i jaka była tutaj relacja: nędzarz-reporter. Trochę się tym obronił. Pokazał ludzi, nie tylko nędzarzy. Pokazał człowieczeństwo w piekle, piękno na śmietniku. Trochę tak jak Michael Glawogger w swym filmie Megacities (do zobaczenia w youtube). U niego też piękne nie są tylko kolory i kadry, lecz to co ludzkie, troska nędzarzy o własną godność, praca. Glawogger również jest w stanie rozmawiać z każdym i nocować w najgorszej norze. Tochman przez to, co robi poza zawodem reportera, uwiarygadnia się w moich oczach, także w krytyce i niechęci do kościoła, który staje po stronie bogatych, nie ubogich. Ponieważ nie jest kimś, kto nic nie robi, a widzi tylko źdźbło w cudzym oku, jak większość krytykantów, potykających się o własne belki. Bo łatwe, niskie i cholernie niemoralne (i absolutnie niedopuszczalne!) jest krytykowanie cudzych działań, samemu nie kiwnąwszy palcem. Pilnowanie cudzej moralności samemu mówiąc: "ja? ja nie muszę - jestem przecież niewierzący". Wolę niewierzących z sumieniem niż pozornie religijnych. Dziwne, ale kontekst mentalno-społeczny przypominał mi trochę Polskę lat 80-tych. To tacy sami ludzie jak my.