"Dął porywisty wiatr. Szare, bezgwiezdne niebo wisiało nisko nad ziemią, za ruchomą zasłoną padającego nieustannie deszczu nie widać było linii horyzontu, a wycie wichru głuszyło wszystkie odgłosy świata.
Było pusto. Nawet bezdomny pies nie błąka się w taką noc po gościńcu, ale zaszywa w najzimniejszy bodaj i cudzy kąt, aby przetrwać do rana. A jednak z lasu ciemniejącego na tle szarzyzny wynurzyły się dwie postacie.
— Nareszcie jakaś droga, Małgosiu — powiedział chłopak do skulonej, drobnej figurki, ubranej dziwacznie w przydługą kurtkę i płócienne spodnie, które owijały się za każdym podmuchem wiatru dokoła jej szczupłych nóg.
— Mamy drogę! — zawołał starając się przekrzyczeć wichurę."