Fragment: A da była podniecona. Jeszcze kwadrans, jeszcze dziesięć minut, pięć oczekiwania i znów znajdzie się z nim sam na sam. Wiedziała, że Rawski przyjdzie. Nadto był odurzony pięknością jej, aby miał uchybić rozkosznemu tête-à-tête. O tej rozkoszy, która splatała oboje, wymownie świadczyły róże, cudne, śnieżne i ciemno-czerwone. Dostrajały się przepysznie do pons buduaru, do tych jedwabi i koronek, do tych miękkich, wygodnych kozet i fotelików zacisznego apartamentu pani Stawskiej. Wytworna, delikatna w linji, szlachetna w rysach subtelnej twarzyczki, siedziała na kozecie i, przegiąwszy nieco wiotką talię, zmrużywszy ciemno-fjołkowe oczy, paliła zwolna cigarettę. Myśli krążyły około Stefana, wyczekiwanego z minuty na minutę. Ale jakoś Rawski nie przychodził. Drobna nóżka, poruszająca się nieznacznie z pód wykwintnej toalety, niecierpliwe palenie cigaretki, pewien grymas rozkapryszonego dziecka, osiadły w kącikach ust, zdradzały zniecierpliwienie. Właśnie zegar wydzwonił piątą. Stefan zazwyczaj nieco wcześniej przychodził, a dziś... Młoda kobieta spojrzała na kominek. Staroświecki mały czasomierz wskazywał już kilka minut, już nawet dziesięć, niebawem kwadrans wybił — jego nie było.