"Nikt w nich nie wierzył. Jak można było walczyć z czymś, w co się nie wierzy? Tak właśnie wyglądała sytuacja. Coś czarnego żyjącego w ciemnościach nocy wypełzło wprost ze średniowiecza. Coś zupełnie niewiarygodnego, wszystko, co się z tym łączyło zamknięto na stronicach literatury fantastycznej. Istoty te należały do przeszłości; do melodramatów Stokera albo sielanek Summersa, były tematem krótkich notatek encyklopedycznych w Britannice albo stanowiły wodę na młyn pisarskiej wyobraźni, czy też materiał dla wytwórni sentymentalnych filmów. To tylko ulotna legenda, która przetrwała przez wieki.
No cóż, okazała się prawdą".
Już kilka lat temu widziałam przeciętny, efekciarski i napompowany horror z Willem Smithem "Jestem legendą". Komputerowe monstra budzą we mnie więcej politowania niż strachu, więc seans pozostawił średnie uczucia. Pozytywne opinie na LC skusiły mnie jednak do sięgnięcia po pierwowzór i szczerze mówiąc - bardzo się z tego cieszę, bo to są dwie odmienne historie.
"Jestem legendą" Richarda Mathesona to nie tylko opowieść o zagładzie ludzkości spowodowanej wysypem wampirów. Właściwie to nie jest książka o wampirach, jakiej się spodziewałam. Główny bohater, Robert Neville, został sam na świecie. Przynajmniej jeżeli chodzi o tę mniej krwiożerczą część populacji. Jego obecne życie dalekie jest od szczęśliwości, o wszystko musi zadbać sam, a każda najmniejsza pomyłka może go kosztować życie. Każdego dnia zabezpiecza swój dom, bo każdej nocy czeka go kolejny atak. Wszystko musi robić sam. Jest sam.
Osamotnienie jednak okaże się nie być jego największym problemem, ale żeby nie zdradzić zakończenia - o tym już ani słowa. Jeżeli chodzi o ekranizacje - polecam na pewno film Ostatni człowiek na Ziemi z 1964 roku, wiernie oddaje ducha książki.