Kolejna książka z moim ulubionym duetem Rhyme-Sachs za mną. Wrażenia po lekturze mam mieszane, bo niby było wszystko tak jak trzeba, ale jednak zabrakło trochę tych elementów zaskoczenia, po których zbiera się żuchwę z podłogi, a których tak bardzo oczekiwałam.
Trucizny i te klimaty to był strzał w dziesiątkę, to jest najmocniejszy punkt "Kolekcjonera skór". Jednak próby powiązania tej historii z częścią pierwszą, czyli "Kolekcjonerem kości" uważam za niewypał, dla mnie wyszło to sztuczne i na siłę.
Podsumowując - książka jest bardzo dobra, jednak w tej serii zaczyna się dziać coś niedobrego - wszystko zaczyna być do bólu schematyczne. Przyzwyczajona do nagłych zwrotów akcji, prawie w ogóle nie dałam się autorowi zaskoczyć.
Nie podoba mi się też stosowanie tanich chwytów w stylu "zabili go i uciekł". Przypomina to kotlet odgrzewany w mikrofalówce, ani to smaczne, ani zdrowe dla umysłu.
Spoilerować nie będę, więc na tym zakończę opinię, chociaż chciałam się jeszcze do pewnej sprawy przyczepić :)