Może za bardzo podobała mi się pierwsza część? Może za wiele obiecywałam sobie po części drugiej mając nadal w pamięci opowieść z Kolekcjonera motyli? Może za wiele chciałam? Ale moje oczekiwania nie powstały ot tak sobie. Kolekcjoner postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Jak na moje oko, na tyle wysoko, że Krwawe róże nawet do niej nie doskoczyły.
Niewątpliwe ciężko jest napisać dobrą kontynuację, to trudne i ciężkie zadanie, a jeśli na dodatek autor stawia sobie za zadanie wplecenie w wątki kolejnej części bohaterów z poprzedniej, to powinien mądrze, bardzo mądrze wszystko przemyśleć. Na ile kontynuowanie części pierwszej nie zaburzy dwójki, na ile jej nie zdominuje, na ile będzie ona czytelna dla osób nieznających jedynki.
Zamiast zastrzyku adrenaliny i czytania, czytania, czytania mamy strony z mało interesującym tekstem, odwołania do części pierwszej, agentów FBI którzy jakby stracili całą swoją ikrę, a autorka robi z nich „ciepłe kluchy”. Zakończenie? Przestępca? Bohaterka? Czy coś z tego sprawiło, że można uznać książkę za ciekawą? Nie, jak dla mnie nie. Zakończenie zaskoczyło mnie, ale chyba swoją absurdalnością. Przestępca… to chyba zostawię bez komentarza. A bohaterka… To nie tak, że jest zbyt idealna, opanowana, myśląca, przewidująca, ale… mimo swojego wieku bywa przytłaczająca tą cudownością.
To nie jest książka na poziomie Kolekcjonera motyli, to nijaka historia, która nie jest w stanie zainteresować, nie zmusza czytelnika do szybkiego przekładania stron, do poszukiwania sprawcy czynów. Nie, to opowieść, którą czyta się z nadzieją, że coś tam będzie takiego, że znajdziemy wytłumaczenie dla naszej lektury. Przykro mi, ale ja nie znalazłam. Rozważania o karze, winie, przestępstwie, próbach życia ofiar przestępstw, radzenia sobie z traumą po stracie kogoś bliskiego. Bardzo wielki worek w którym zabrakło miejsca na bieżącą sprawę.
Tak, poczułam się rozczarowana.
Tak, mocno zastanowię się nad lekturą części trzeciej.