Książka, która urzekła mnie praktycznie natychmiast. Już sama okładka nastraja pozytywnie; treść jest odbiciem słonecznej okładki: Jasna, ciepła, pogodna - jak letni dzień. I tak właśnie odbieram książkę Chase: jako niezwykle ciepłą i sympatyczną. Doskonałe remedium na listopadową szarugę.
Fabuła jest prosta lecz nad wyraz emocjonująca. Przypadki głównej pary opisane są z wdziękiem i humorem. W tym miejscu należą się wyrazy uznania dla Magdaleny Sikorskiej jako tłumacza - lekkość stylu i dowcip nie biorą się znikąd.
Jedynym minusem "Księcia..." może być miejscami zbyt współczesny język.
Nie zawsze. Czasami. Tyle i tylko tyle. Cała reszta to wyłącznie radość dla oka.
A nie sposób czytać "Księcia..." z nutą rozbawienia. Bohaterowie, mimo prezentowanych wad są wyjątkowo sympatyczni. Nawet Ashmont, choć pijus i warchoł. Fakt, poszkapił sprawę, ale po kozacku zachował twarz. Zaprawiona brandy Olivia zachowuje się może dziecinnie ale nie irracjonalnie. Ripley nie jest głupcem. Robi co może, by uratować to, co zostało z reputacji zbiegłej panny młodej. A panna jest, cóż... Tą jedyną. Odpowiedzią na wyobrażenia o bratniej duszy i drugiej połówce jabłka. Rozdarty między powinnością a uczuciem Ripley - by tak rzec - wypadł z łódki w miednicę. I chociaż dusza podpowiadała, jak się rzecz skończy - miałam swoją chwilę zwątpienia. Bardzo, bardzo wciągająca lektura. Bez reszty zachwycająca. Z niekłamaną przyjemnością stawiam ją wśród książek szczególnie lubianych. I po cichu liczę na kolejne tomy przypadków niesfornych książąt.