Italo Calvino znów mnie zaskoczył, ale do tych zaskoczeń już się nieco przyzwyczaiłem, zatem rzuciłem się w „Naszych przodków”, tych dość sporych rozmiarów książkę, jak zgłodniały mól w smakowitą książkę.
Trzy opowieści – o przepołowionym szlachcicu (tak się kończą wyprawy wojenne), rozpieszczonym chłopcu, który porzuca wygodne życie wśród włoskich palazzo i postanawia wieść życie na drzewach (tak się kończą rodzinne kłótnie przy obiedzie) i rycerzu, który istnieje tylko dzięki swej srebrnej zbroi (tak się kończy, gdy kieruje się uczuciami wzniosłymi).
I można pominąć zawarte w trylogii wszelkie nawiązania, literackie smaczki, wątki moralizatorskie oraz filozoficzne dysputy i po prostu zwyczajnie dać się ponieść tym historiom jak najlepszym z baśni. Bo Calvino opowiada je z wdziękiem, czasem rubasznie ale i mądrze. Pod pozorem historii walki dobra ze złem (czarne z najczarniejszych zawsze musi się spotkać z białym z najbielszych albo średniowieczna ballada z dr Jekyll’em i mister Hyde’m), historii o buncie niemożliwym (doskonałej czupurności i walki „o swoje” albo powrocie człowieka do natury, a może o tym, czym jest młodość a czym życie dojrzałe; czym jest życie w ogóle) oraz opowieści o sensie istnienia (co nas definiuje – zewnętrzna powłoka czy też coś zupełnie jej przeciwstawnego), płyniemy przez cudowny, oniryczno-niemożliwy świat, pełen ogrodów, zbójców i szlachetnych rycerzy, bitewnych pól, morskich wypraw i prostych prawd o nas samych. Towarzyszyć nam będ...