Naszła mnie taka refleksja, że choć czytam głównie kryminały, gdzie z założenia zawsze ktoś umiera, to tak naprawdę autorzy rzadko piszą o śmierci. Są tacy, którzy szczegółowo opisują morderstwa i tacy, którzy skupiają się wyłącznie na samym procesie odkrycia tożsamości sprawcy. Sama śmierć i żałoba są jednak spychane na margines.
"Ostatni gasi światło" to czwarta część cyklu Czwartkowy Klub Zbrodni. Od jej premiery minęło wiele miesięcy, a ja dopiero teraz poczułam się gotowa, by się z nią zapoznać. Wcześniejszy tom nieco mnie rozczarował, brakowało mi w nim tego, za co polubiłam tę serię, ale zdradzę Wam już, że ten wynagrodził mi tamto niezadowolenie z nawiązką.
Po pierwsze sprawa kryminalna, którą tym razem zajęli się nasi dzielni staruszkowie, nie była związana ani z wywiadem, ani nie okazała się być szczególnie sensacyjna. Co więcej, ujął mnie sposób, w jaki połączyła się z prywatnym życiem bohaterów, choć o tym zbyt wiele napisać nie mogę, gdyż to istotny i nieprzewidywalny element fabuły.
Dawno nie czytałam książki, której lektura trafiłaby na tyle w moje czułe struny, by w oczach zakręciły mi się łzy. Może to wiek głównych bohaterów i ich poglądy, które przetrwały próbę czasu, sprawiły, że zaczęłam snuć refleksje nad kwestiami, na jakie zwyczajnie z reguły nie pozwala pędzący świat i szara codzienność. Przede wszystkim to opowieść o sile przyjaźni i o tym, że bliskich nam ludzi możemy odnaleźć w każdym wieku.
Myślę, że tra...