"Ostatnia walka" Rachel E. Carter, czyli jak z przytupem pożegnać bohaterów.
Z początku wydawało mi się, że seria jest doskonałą propozycją dla młodszego pokolenia. Było w niej dużo magii, a bohaterowie prezentowali wiele z wartości, które warto zaszczepić młodemu człowiekowi, byli lojalni, ambitni choć czasem egoistyczni (co stanowiło realną przeciwwagę). Nie obyło się również bez wielkiej zakazanej miłości księcia do plebejuszki, czyli taki standardowy scenariusz bajki dla dziewczynek. Tylko z każdym kolejnym tomem ta seria robiła się coraz bardziej brutalna, by w tym temacie osiągnąć apogeum w ostatnim tomie. Tu krew leje się strumieniami, główna bohaterka jest torturowana w okrutny sposób. I to już nie jest coś, czym chciałabym zachęcać młodzież do sięgania po literaturę. Poza tym, w tej części jest tak mało magii, a tak dużo politycznych rozgrywek, że ktoś, kogo intrygi nie interesują, odłoży tę książkę w połowie pierwszego rozdziału. Nie powiem, dużo się dzieje, strony uciekają same. Jest odwieczna walka dobra ze złem, choć w cale nie taka prosta, kiedy okazuje się, że nic nie jest tylko czarne albo białe, a płynie szeroką rzeką szarości. Czyli mniej więcej tak jak z moim podejściem do głównej bohaterki. Irytuje mnie strasznie, jej ciągle jęczenie nad sobą, a z drugiej strony nie mogę się nadziwić ogromnej determinacji z jaką próbuje wszystko poukładać. Podejmuje złe decyzje? A kto tego nie robi, ale jest uparta i odważna. Resztę można na końcu wybaczyć, tym ba...